Znaleźć się w najlepszej ósemce świata, a może i przy okazji pobić rekord Polski - to były poniedziałkowe cele Ewy Swobody w Budapeszcie. Właśnie w tej kolejności - najpierw wywalczyć ten historyczny awans, a może i przy okazji w końcu "uporać się" z 37-letnim rekordem kraju Ewy Kasprzyk, który od 1986 roku wynosi 10.93 s. Poziom kobiecego sprintu jest dziś tak wysoki, że wynik poniżej 11 sekund wcale nie musiał dawać awansu do finału. Mimo to jakoś spokojnie mogliśmy podchodzić do rywalizacji Polki, która chyba właśnie teraz złapała życiową formę. Świadczył o tym wynik z eliminacji - 10.98 s, bez jakiegoś spięcia na końcu. No i sama mówi, że bardzo lubi biegać w takich warunkach - gdy jest ciepło, ale słońce nie pali już człowieka. O ile bowiem eliminacje musiała biec w południe, to półfinał zaplanowano na godz. 20.35. A ewentualny finał - tuż przed godz. 22. - To będzie moja pogoda. Na stadionie nie będzie już pełnego słońca. Mam nadzieję, że będę zadowolona ze swojego występu. Bieżnia jest szybka, a na pewno jest bardzo twardo - mówiła Polka tuż po swoim niedzielnym starcie. Mocna stawka w półfinale Swobody. W kolejnym byłoby jednak Polce trudniej Zasady kwalifikacji do finału są dość brutalne - z każdego z trzech biegów awans zapewniały sobie tylko dwie najlepsze zawodniczki. Finałową stawkę uzupełniały jeszcze dwie z najlepszymi czasami spoza tego grona. Swoboda zmagała się już w pierwszym z nich, patrząc tylko na ten rok, miała trzeci czas w stawce. Faworytką była oczywiście fenomenalna Shelly-Ann Fracer-Pryce, 36-letnia niziutka Jamajka, mająca zaledwie 152 cm wzrostu. Ona po raz pierwszy mistrzynią świata na 100 m była już w 2009 roku w Berlinie - dziś walczyła o szósty tytuł. Chciała dokonać tego, co nie udało się zrobić wczoraj Pawłowi Fajdkowi, zdobyć szóste złoto w jednej konkurencji. I wyrównać rekord Siergieja Bubki. A do tego dochodziła jeszcze Amerykanka Tamari Davis, 20-latka dwukrotnie schodziła w tym roku poniżej 9.90 s, ale dokonywała tego w kwietniu, dawno temu. To właśnie głównie z nią miały walczyć o bezpośredni awans: Swoboda, Nigeryjka Rosemary Chukwuma, Brytyjka Daryll Neita i mistrzyni Europy Gina Lückenkemper. Tyle że gdyby Polka znalazła się w składzie drugiego półfinału, o awans byłoby jej znacznie trudniej - tam biegły Shericka Jackson, Sha'Carri Richardson i Marie-Josée Ta Lou. Swoboda walczyła o finał MŚ. Wielkie emocje, wspaniały pojedynek Polka biegła po piątym torze, środkowym - to już było duże wyróżnienie i efekt jej występu w półfinale. Zajęła trzecie miejsce - w czasie 11.01 s. Walczyła do końca z Davis, broniła się też przed atakiem Neity. Frycer-Price była poza zasięgiem wszystkich, wygrała w czasie 10.89 s. Amerykanka uzyskała 9.98 s, Polka - 11.01 s, Brytyjka - 11.03 s. Dwie ostatnie musiały więc czekać, co zrobią rywalki w dwóch kolejnych półfinałach, zwłaszcza te z miejsc trzecich i czwartych. Neita pożegnała się z marzeniami po drugiej serii. Trzy wielkie pobiegły znów fantastycznie: Jackson i Ta Lou zmierzono po 10.787 s, co do tysięcznej ten sam, Richardson - 10.84 s. Ona wyprzedziła Polkę, ale czwarta Zoe Hobbs - już nie. Miała czas 11.02 s - jedną setną gorszy od Polki. Zostało więc czekanie na ostatnią serię. Swoboda chciała zejść z "gorącego krzesła", myślała, że finał już jej przepadł. Zawrócono ją, wciąż czekała. A było bardzo nerwowo - falstart popełniła wielka faworytka Julien Alfred z Saint Lucia, ale wcześniej poruszyła się Amerykanka Brittany Brown. Skończyło się na żółtej kartce. Alfred wygrała z czasem 10.92 s., druga była Brown - 10.97 s. Trzecia Dina Asher-Smith uzyskała 11.01 s - taki sam czas jak Polka. Mierzono tysięczne, Swoboda przegrała finał o... jedną tysięczną sekundy. I gdy już pogodziła się z pechową porażką, sędziowie uznali, że w finale pobiegnie jednak dziewięć zawodniczek, bo jest tu dziewięć torów. Czas Asher-Smith poprawiono jednak o tę jedną tysięczną w dół, do 11.010 s. A dokładnie taki miała Polka. Ewa Swoboda w wielkim finale setki!