70-letni Zych jest pierwszym arbitrem, który odcisnął dłoń w polanickiej Alei Koszykarskich Gwiazd, obok najwybitniejszych polskich zawodniczek i zawodników, trenerów i działaczy tej dyscypliny. Jego przygoda z koszykówką i... sędziowaniem zaczęła się kilkanaście kilometrów od tego miejsca - w Liceum Ogólnokształcącym Bolesława Chrobrego w Kłodzku. "Inspiracją była bardzo sympatyczna sportowa atmosfera, którą wytworzył nasz wspaniały wuefista, pan Markiewicz. Stworzyliśmy koszykarską ligę szkolną. Ktoś w niej musiał sędziować, zmienialiśmy się w tej roli. Wyszło na to, że lepiej mi idzie sędziowanie niż granie. Pomyślałem więc, że warto pójść właśnie w tym kierunku. To był pierwszy szczebel mojej kariery. Później przyszły awanse, najpierw krajowe, następnie międzynarodowe. I największe imprezy w Europie i na świecie. Mogę powiedzieć, że w trakcie sędziowania na arenie międzynarodowej z dumą reprezentowałem Polskę i polską koszykówkę" - przypomniał 70-letni Zych. W wieku 24 lat został arbitrem ekstraklasy, a osiem lat później, w 1979 roku w Tallinnie, zdał egzamin na sędziego międzynarodowego. Rozpoczęła się kariera, jakiej nie doświadczył żaden inny polski arbiter w grach zespołowych. Zych przez wiele lat był cenionym sędzią międzynarodowym i komisarzem FIBA. Prowadził m.in. męski finał igrzysk olimpijskich w Barcelonie (1992) z udziałem słynnego amerykańskiego Dream Teamu i reprezentacji Chorwacji oraz żeński USA - Brazylia podczas igrzysk w Atlancie (1996). Sędziował m.in. mecze w trzech turniejach mistrzostw świata oraz pięć finałów Euroligi. "Sędziowałem również MŚ we wszystkich kategoriach. Wyliczyłem, że jest to w sumie 17 oficjalnych finałów na arenie międzynarodowej. Myślę, że przez najbliższe kilka bądź kilkanaście lat młodsi koledzy będą się musieli mocno starać, żeby mnie wyprzedzić" - przyznał. Czym sobie zasłużył na takie uznanie wśród ustalających obsadę tych zawodów? "Na pewno dostałem szansę od szefostwa FIBA, ale trzeba było ją wykorzystać, zmaterializować. Nikt z gwizdkiem nie mógł za mnie wyjść na parkiet i mnie zastąpić. Trzeba to było zrobić samemu" - tłumaczył. Zych jest trzykrotnym olimpijczykiem. Na pierwsze igrzyska pojechał w 1988 roku, do Seulu. "Dotarłem do półfinału, sędziując mecz Jugosławia - Australia" - wspomniał. Najbardziej zapamiętał jednak kolejne igrzyska i finał turnieju mężczyzn pomiędzy reprezentacją USA, złożoną z najlepszych zawodowych koszykarzy NBA, z Michaelem Jordanem, Magicem Johnsonem i Larrym Birdem na czele, a ekipą Chorwacji. 26 lipca minęło 25 lat od tamtego, historycznego dla koszykówki meczu, który Zych poprowadził jako arbiter główny. "Moim partnerem był Rick Steves z Kanady. Mam w domu wśród pamiątek protokół z tego meczu podpisany własnoręcznie przez sędziów boiskowych i stolikowych. Ten mecz, jak zresztą cały turniej, to było coś nadzwyczajnego, pierwszy start zawodowców w igrzyskach. Amerykanie grali wtedy kosmiczną koszykówkę. Dominowali nad wszystkimi. To nie była kwestia wyniku, bo przecież wygrywali mecze średnią różnicą powyżej 40 pkt. Z punktu widzenia sędziego chodziło o to, żeby ogarnąć to wszystko i +nie dać plamy+. Żeby się potem nie odbijało czkawką, że czegoś nie gwizdnąłem lub też gwizdnąłem i przeszkodziłem zawodowcom. Czułem się bardzo wyróżniony i jednocześnie czułem odpowiedzialność. Wiedziałem, że reprezentuję nie tylko siebie, ale polską koszykówkę. Miliony ludzi na całym świecie mogły oglądać to spotkanie" - podkreślił. Nie obyło się bez interakcji z wielkimi aktorami widowiska. "Już na początku meczu, po jednej z wątpliwych - w jego mniemaniu - decyzji, Charles Barkley 'pozdrowił' mnie w niezbyt sympatycznych słowach. Uznałem, że to nie jest czas i miejsce na pouczanie go czy karanie przewinieniem technicznym. Pomyślałem tylko, że może w końcówce meczu, kiedy wszystko będzie rozstrzygnięte, pozwolę sobie na uszczypliwość. Udało się, coś tam mu powiedziałem w ramach rewanżu. Wyrównaliśmy rachunki" - zdradził. Swoistym rekordem Zycha było sędziowanie w olimpijskim roku 1988 wszystkich trzech finałów europejskich rozgrywek - począwszy od Pucharu Koraca, przez Puchar Zdobywców Pucharów po Final Four Pucharu Europy (obecnie Euroliga). "Ten ostatni odbywał się w Gandawie i był to pierwszy turniej rozgrywany w formule Final Four. Przed finałowym meczem Tracer Mediolan - Maccabi Tel Awiw miałem szczególną rozmowę z zawodnikiem włoskiego zespołu Mike'em d'Antonim, który obecnie jest trenerem Houston Rockets w NBA. Z trenerem Tracera stanowili duet. Mike wykonywał w ciemno polecenia szkoleniowca, kierował zespołem na boisku. Jednocześnie był skłonny do dyskusji w kwestii decyzji sędziów. - Myślałem, co tu zrobić, żeby mi za bardzo nie przeszkadzał. Podczas rozgrzewki, gdy rozciągał się przy ławce, podszedłem do niego i mówię: +Mike, wiesz, dzisiaj jest wielkie wydarzenie dla ciebie i dla mnie. Dobrze by było, gdybyśmy współpracowali. Ty się zajmiesz grą, ja sędziowaniem i będzie fajne widowisko+. Odpowiedział: +Ok+. W tamtym finale to zadziałało (Tracer wygrał 90:84 - PAP). Po zakończeniu przez d'Antoniego kariery dostałem od niego przesyłkę z książkę o klubie z Mediolanu. Byłem bardzo zaskoczony. Pamiętał naszą rozmowę. Wymienialiśmy się potem sympatycznymi uwagami. Książkę mam do dziś na półce" - zaznaczył. Sędzią międzynarodowym Zych przestał być w 1997 roku. Od tego czasu jest komisarzem FIBA. "Długie to były lata. Zdarzały się wzloty i kryzysy - wątpliwe decyzje, które wolałbym wtedy szybko zapomnieć. To tak jak z pogodą: czasami świeci słońce, czasem pada deszcz" - podsumował Zych. Marek Cegliński