Polacy w kiepskim stylu przegrali inauguracyjne spotkanie z Gruzją (67:84), ale można by mówić o odrodzeniu drużyny, gdyby nie fatalna końcówka czwartkowego meczu z Czechami i porażka 68:69. Trzypunktowy celny rzut Lubosa Bartona na cztery sekundy przed końcem meczu odmienił optykę. Taka jest koszykówka. Skoro na początek turnieju drużyna przegrała z drużynami niżej notowanymi, to czy w Celje, gdzie rozgrywane są mecze grupy C, ma jeszcze czego szukać? Kolejni rywale to Chorwacja (w sobotę), obrońca tytułu Hiszpania (niedziela) i gospodarz imprezy Słowenia (poniedziałek). Dyskusje o ostatnich minutach meczu z Czechami trwały długo, nie tylko w Celje. O znakomitym fragmencie, wygranym 13:0, który dał prowadzenie 66:58, roztrwonionym następnie w ciągu 160 sekund. O błędach przy decydującej akcji rywali, gdy gracze obecni na parkiecie mieli faulować przeciwnika, by nie dopuścić do rzutu za trzy, a jednak założeń nie wykonali. Mógł to uczynić Łukasz Koszarek, doskoczywszy do mijającego go z piłką Pavla Pumprli, z kolei Adam Waczyński powinien być bliżej stojącego w narożniku boiska Bartona, by uniemożliwić mu przechwycenie podania i swobodny rzut. Można wskazywać winowajców w poszczególnych akcjach, ale problem polskiej reprezentacji tkwi gdzie indziej. Trenera Dirka Bauermann w Słowenii zawodzą przede wszystkim podkoszowi. Marcin Gortat i Maciej Lampe mieli być główną siłą uderzeniową zespołu, atutem w ataku i w walce o zbiórki pod obiema tablicami. Ich współpraca, jak pokazywali podczas spotkań w okresie przygotowawczych, miała być wartością dodaną drużyny. Tymczasem w dwóch meczach Eurobasketu uzyskiwali średnio 8,5 pkt i 8,5 zb. (Gortat) oraz 12 i 6 (Lampe), a drużyna nie przekroczyła 70 punktów. Nie widać też w Celje współpracy między nimi. Koncepcja gry z "dwiema wieżami" w meczach o punkty nie wypaliła. Zresztą trener jakby pośrednio przyznał się do tego, rezygnując z wystawiania ich razem w długich fragmentach meczu z Czechami. Orientacja na atak dwoma środkowymi, bez wyraźnego rozgraniczenia ról pod koszem, przy umiejętnym zneutralizowaniu ich przez rywali i słabej skuteczności (w turnieju Gortat - 40 procent, Lampe - 38) była przyczyną zapaści mentalnej całej drużyny w meczu z Gruzją. Liderzy zawodzili, a drużyna nadal forsowała grę z nimi, bo rzuty z dystansu nie wpadały. "Mogło być tak, że Polacy trafialiby za trzy, jak robili to w meczu z nami podczas turnieju we Włoszech. Ale zaryzykowaliśmy, przyjęliśmy taki, a nie inny plan gry i ryzyko się opłaciło, Rywale zaczęli panikować, uciekali od odpowiedzialności, a my z tego korzystaliśmy" - mówił w czwartek trener Gruzinów Igor Kokoskov. W meczu z Czechami pod tym względem było już lepiej. Odpowiedzialność wziął na siebie weteran Michał Ignerski i zagrał znakomicie. Mimo że na parkiecie przebywa o 10 minut krócej od wysokich liderów, jest najlepszym strzelcem zespołu (12,5 pkt). Dobrymi akcjami wsparli go Koszarek (na początku) i momentami Waczyński, ale środkowi, szczególnie Gortat, nie pomogli drużynie tak, jak od nich oczekiwano. Lampego może jednak tłumaczyć to, że w wielu przypadkach dostawał piłkę w trudnych sytuacjach, gdy upływał czas akcji i musiał decydować się na rzuty nawet z beznadziejnych pozycji. Znany w Polsce były reprezentant Słowenii Goran Jagodnik, komentujący mecze dla miejscowej telewizji, po wieczornym meczu w Celje Arena, w którym Słowenia pokonała Hiszpanię, nie krył radości z sukcesu gospodarzy, ale też pocieszał polskich kibiców. "Zagraliśmy dzisiaj fantastycznie, pokonaliśmy mistrzów Europy, marzenia o pierwszym w historii medalu ME dla Słowenii stają się coraz bardziej realne. Polska? Turniej jeszcze trwa, macie szanse z Chorwacją" - powiedział kurtuazyjnie były koszykarz Asseco Prokomu Gdynia.