24-letni skrzydłowy drugi rok występuje w Hiszpanii. Kolejny sezon reprezentuje barwy zespołu z Badalony. W obecnych rozgrywkach koszykarz klubu z Katalonii gra o wiele więcej niż w poprzednich. - Zaufanie trenera dużo mi daje, ale także ważne jest to, że jestem drugi rok w tej samej drużynie. W zeszłym roku tych minut nie było dużo. Dlatego po zakończeniu sezonu usiadłem na spokojnie z agentem i dyskutowaliśmy o różnych opcjach. Joventut od razu wyraził zainteresowanie, abym został. Tak naprawdę stało się to jeszcze przed tym jak wyjechałem z Hiszpanii. Miałem wcześniej umowę na rok i dostałem zapewnienie, że nowa oferta się pojawi, tylko muszę się uzbroić w cierpliwość. Tak było. Teraz spłacam kredyt zaufania od szkoleniowca - powiedział nam Gielo. - Staram się cały czas pracować indywidualnie nad mankamentami i atutami. W tym sezonie gram z o wiele lepszą skutecznością. To na pewno pomaga, bo mam większą pewność siebie. Gdy adrenalina zaczyna buzować, to człowiek może robić wszystko na parkiecie, i w ataku i w obronie. Jeśli jestem w stanie pomóc drużynie na wiele sposobów, to czemu nie. Najważniejsze są jednak zwycięstwa zespołu, bo statystyki indywidualne nic nie znaczą, jeśli drużyna przegrywa mecz za meczem. Mamy fajną grupę chłopaków, z ambicjami. Zawsze chcemy walczyć o wygraną. Możemy zaskoczyć parę zespołów jeszcze w tym sezonie - stwierdził Polak, który zdobywa średnio 10,5 punktów w spotkaniu. W tym momencie po 12. kolejkach ekipa z Badalony zajmuje 12. miejsce w tabeli. Ma jednak jeden zaległy mecz. W lidze ACB jest 18 ekip. - W klubie stawiamy sobie małe cele. Na początku walczyliśmy o jak najszybsze wydostanie się ze strefy spadkowej. Teraz chcemy być jak najbliżej ósemki. Może to nam się uda. Jesteśmy w takiej sytuacji, w której mamy mały margines błędu. Musimy grać bardzo dobre mecze, aby zwyciężyć, ale z drugiej strony możemy pokonać każdego. Pokazaliśmy to w spotkaniach z takimi zespołami jak FC Barcelona czy Unicaja Malaga - zaznaczył. Niedawno Gielo z kolegami z reprezentacji walczył w dwóch pierwszych meczach eliminacyjnych do MŚ. Najpierw Polska po nie najlepszej grze pokonała u siebie Węgrów, a potem dość łatwo przegrała na wyjeździe z Litwą. - Cieszy mnie to, że wygraliśmy starcie z Węgrami, ale patrząc na całokształt tego okienka kadrowego, to gra nam się nie układała. Cały czas powtarzamy, że skoro naszym atutem jest świetna atmosfera w zespole, to dlaczego tego nie widać na parkiecie? Rozjeżdżaliśmy się do klubów z nastawieniem, że musimy być bardziej zmotywowani na kolejne okienko. Musimy przeanalizować błędy i nie możemy sobie pozwolić na spotkanie rozluźnieni. Węgrzy postawili nam twarde warunki, ale nie możemy tak grać jak z nimi. Wydaje mi się, że ambicje mamy większe. Musimy to udowadniać i popierać ciężką pracę. Litwa dała nam srogą nauczkę. Gra nam się nie kleiła. Popełnialiśmy głupie błędy - podkreślił. - Kolejne okienko reprezentacyjne zaczynamy lutowym spotkaniem z Kosowem i to jest dobra sprawa. Celem jest oczywiście awans do następnej fazy z jak najlepszym bilansem. Rewanż u siebie z Litwą także daje nam nadzieję na lepszy wynik. Takiej okazji na awans do mistrzostw świata może nigdy już nie będziemy mieli. Jesteśmy wciąż w kontakcie ze sztabem szkoleniowym i myślimy, co możemy zrobić lepiej. Z meczu na mecz trudno jest zmienić taktykę, ale teraz jest trochę więcej czasu - wyjaśnia Gielo. Ostatnio wiele mówiło się o selekcjonerze. Mike Taylor od bardzo dawna pracuje z kadrą, a specjalnych efektów nie widać. Pokazały do mistrzostw Europy. Szczególnie bolesna była porażka z Finlandią. Polacy jeszcze półtorej minuty przed końcem prowadzili bowiem ośmioma punktami. - Tak naprawdę nieważne, kto jest trenerem, obowiązkiem zawodnika jest stawienie się na każde zgrupowanie. Tak zostałem wychowany, gra w reprezentacji to największe wyróżnienie. Chodzi o to, aby zostawić serce na parkiecie. Nie gra się dla siebie i własnej kariery, ale dla całego narodu. Może to zabrzmi trochę pompatycznie, ale dla mnie jest to ogromny zaszczyt. Zawsze to tak traktuje i wiem, że wielu innych koszykarzy ma takie samo podejście. Trener Taylor był w stanie objąć kadrę po trudnym okresie. Udało mu się wprowadzić dobrą atmosferę w drużynie. Także starsi koszykarze w zespole zwracają na to uwagę. Teraz następnym krokiem jest dobra gra. Wydaje mi się, że jesteśmy w stanie to zrobić. Nie wszystko zależy przecież od trenera, to zawodnicy biegają na boisku i walczą o wynik. Grając na pół gwizdka, żaden szkoleniowiec nic nie zmieni. - A czy ten mecz z Finlandią jeszcze siedzi nam w głowach? I tak i nie. Trzeba myśleć o przyszłości, ale także wyciągać z takich spotkań wniosku. Sam miałem moment, gdy popełniłem głupi błąd. Sfaulowałem Lauriego Markkanena przy rzucie za trzy punkty. Do tej pory trochę mnie to gryzie. Nie można jednak pozwolić, aby taki moment miał wpływ na dalszą karierę. Trzeba grać dalej. Koszykówka tak właśnie wygląda. W jednym meczy możesz być największym przegranym, a potem bohaterem. Chcieliśmy awansować z grupy, to się nie udało i można to uznać za porażkę. Nie można się poddawać - nie ma wątpliwości mierzący 205 centymetrów zawodnik. Oprócz niego w lidze hiszpańskiej duże role w swoich zespołach odgrywają Adam Waczyński (Unicaja), Przemysław Karnowski (MoraBanc Andorra), Mateusz Ponitka (Iberostar Teneryfa) i i Michał Michalak (Tecnyconta Saragossa. - Trzymamy się razem. Mamy ze sobą kontrakt i to jest bardzo fajnie. Jest nas czterech z rocznika 1993: ja, Michalak, Karnowski i Ponitka. To jest coś niesamowitego. Wzajemnie się dopingujemy i też jeden drugiego popycha do przodu. Gdyby widzimy dobry występ jednego, to pozostali chcą również grać tam samo. Adam Waczyński pokazał nam, że można. Nie ma między nami różnicy wieku, ale wszyscy patrzymy na niego z uznaniem i dużym respektem. Pokazał nam, że ciężką pracą można dużo osiągnąć. On przecież zaczynał w Hiszpanii w słabszym klubie, a więc Monbus Obradoiro. Wyrobił sobie bardzo dobrą markę w ACB, a teraz zbiera tego owoce. Gra w Eurolidze i może pokazywać się przed widownią w wielu innych krajach. Udowodnił, że można. Teraz od nas zależy, czy wykorzystamy szansę. Motywacji nam nie brakuje. Wzajemnie sobie pomagamy. - Czy będziemy siłą reprezentacji? Zobaczymy. Ja nigdy nie patrzyłem na kadrę, jako na miejsce, gdzie będę komuś coś udowadniał. To nie jest koncert życzeń. Gra się dla wyższego celu, dla reprezentowania kraju. Już teraz Mateusz Ponitka odgrywa bardzo dużą rolę w zespole. Selekcjoner mu ufa. Myślę, że dzięki ciężkiej pracy będziemy coraz ważniejszymi ogniwami drużyny narodowej - kończy Tomasz Gielo. Krzysztof Srogosz