Grał pan w młodości koszykówkę? Radosław Piesiewicz: Byłem reprezentantem... szkoły. I podstawowej nr 67 na Bartniczej, i liceum ogólnokształcącego przy Żuromińskiej na warszawskim Bródnie. Mieszkałem przy Parku Bródnowskim. Po szkole nie siadało się przed komputerem czy konsolą, tylko wychodziło się na dwór pograć w kosza lub pokopać piłkę. Dwanaście lat trenowałem piłkę nożną, zaczynając w sekcji Poloneza. Przy koszykówce złamałem sobie rękę. Postawiliśmy z kolegami trampolinę w sporej odległości od tablicy, żeby odbić się i wsadzić piłkę do kosza. Rozpędziłem się, odbiłem, po wsadzeniu piłki chwyciłem się obręczy, nogi poszły do góry, dłonie nie wytrzymały i spadłem na rękę. To były czasy koszykarskiego boomu nad Wisłą. Podwórka i boiska zapełniały się przyszłymi Jordanami... - A w telewizji słyszeliśmy przed transmisjami "Hej, hej, tu NBA!". Pamiętam, że większość kolegów kibicowała Chicago Bulls, bo to wtedy mistrzowskie pierścienie zdobywali Michael Jordan i Scottie Pippen. Ja miałem inny ulubiony zespół - Charlotte Hornets z Muggsy Boguesem i Larrym Johnsonem. Mimo że nie odnosił nadzwyczajnych sukcesów. Ledwie został pan szefem PZKosz., a już reprezentacja mężczyzn jedną nogą jest w mistrzostwach świata... - Dziecko szczęścia? Słyszałem, że nazwano mnie "amuletem reprezentacji". Szczerze mówiąc, to że zostałem prezesem jest efektem pracy, którą wykonałem od momentu objęcia funkcji szefa Polskiej Ligi Koszykówki. Delegaci, którzy na mnie głosowali, zobaczyli tę pracę dla ligi, dla koszykówki. Bo trzeba sobie powiedzieć, że liga to także cała koszykówka. Uważam, że związek i ekstraklasa męska oraz żeńska to jedność, jeden produkt, który trzeba pielęgnować i dopieszczać. Pokazywać, jak wspaniałym sportem jest koszykówka. - A wracając do reprezentacji - najbardziej obawiałem się spotkania z zawodnikami, gdy kilka dni po wyborze poleciałem do Holandii na mecz kwalifikacyjny. Wystąpienie przed nimi miało dla mnie największą wagę. Bardzo szybko jednak złapaliśmy wspólny język. Część kadrowiczów gra w Energa Basket Lidze, więc znają mnie, wiedzą, że chcę dla nich jak najlepiej. Bez nich nie byłoby tej ligi i dzisiejszych szans na historyczny sukces. Mówiłem im, że jestem bardzo emocjonalnym człowiekiem, przeżywam ich mecze i bardzo się denerwuję. Po spotkaniu z Włochami w Ergo Arenie podziękowałem każdemu reprezentantowi. Koszykarze stoją dziś przed wyjątkową szansą - drugi raz w historii zagrać w mistrzostwach świata. Warto zrobić wszystko, żeby ta drużyna miała jak najlepsze, najbardziej komfortowe warunki do gry. Reprezentacja to najważniejsza koszykarska drużyna w kraju? - Tak. To jest koło zamachowe dyscypliny. Każdy o niej mówi. Jakże miło mi się zrobiło, gdy we wszystkich portalach internetowych znaleźliśmy się na pierwszym miejscu. Gdy wygraliśmy z Holendrami, była to główna sportowa informacja dnia, a po zwycięstwie nad Włochami, to już w ogóle... Emocje były nie do opisania. Dziękuję Bogu, że mogę w tym wszystkim uczestniczyć. Wierzę w ten zespół. To wspaniała grupa chłopaków, która jest super dowodzona przez trenera Mike'a Taylora i jego sztab. W drużynie jest rewelacyjna atmosfera. Reprezentacja to jedno. Co jeszcze będzie pana priorytetem jako prezesa PZKosz.? - Jest ich wiele. Mamy reprezentację żeńską, którą staramy się odmłodzić, żeby zdobywała doświadczenie i ogrywała się. Myślę, że to dobry ruch, zrobiony jeszcze za poprzedniego zarządu. Istotna dla rozwoju polskiej koszykówki jest także kontynuacja programów szkolenia młodzieży - SMOK-ów i KOSSM-ów przy współpracy z Ministerstwem Sportu i Turystyki. Także starania o zwiększenie finansowania, żeby tych ośrodków powstawało coraz więcej, by zarażać koszykówką coraz szersze grono adeptów. Istota naszej działalności sprowadza się do hasła: musimy szkolić młodzież. Na ten cel należy przeznaczać jak największe środki. Tu rodzą się nadzieje na sukcesy w koszykówce. Trzeba pamiętać o tym, że w koszykówkę gra cały świat. To jest dyscyplina popularna we wszystkich krajach. Jeśli dziś stoimy przed szansą występu w mistrzostwach świata, to jest to też efektem dobrych posunięć w polskiej koszykówce w poprzednich latach. Chciałbym, żeby po upływie kadencji też ktoś mógł powiedzieć: fajnie, że prezes Piesiewicz dbał o młodzież, otwierał nowe ośrodki, pokazywał nowe kierunki. Myślę, że na tym trzeba się skupić. Będzie pan prezesem kontynuacji czy zmiany? Co nowego chciałby pan wprowadzić w funkcjonowaniu związku? - W pewnym stopniu będzie to kontynuacja, bo uważam, że rządy prezesa Bachańskiego były bardzo udane dla PZKosz. Wiem, w jakim stanie zastał ten związek, a w jakim go zostawił. Czapki z głów. Dlatego jest teraz ze mną i jest bardzo ważną częścią nowego zarządu. Chciałbym natomiast trochę zmienić podejście do spraw marketingowych, sponsoringu. Chcę potraktować polską koszykówkę jako jedność. Wygrała wizja, że nie dzielimy polskiej koszykówki na ligę i związek, ale łączymy. Zmienię też charakter pracy w zarządzie. Każdy z dziesięciu członków, nie mówiąc o prezesie, ma swoje zadania i będzie z nich rozliczany. Pole działania w ostatnich latach rozszerzyło się o nową konkurencję olimpijską - koszykówkę 3x3. - Reprezentacja mężczyzn zdobyła w mijającym roku czwarte miejsce w mistrzostwach świata i piąte w mistrzostwach Europy - dwa super wyniki, dobry punkt wyjścia. Ale już trzeba myśleć, jak rozwinąć tę konkurencję, i treningowo, i mentalnie. Promowanie, zbudowanie całej siatki szkolenia młodzieży, m.in. do tych zadań zostało oddelegowanych dwóch członków zarządu. Musimy pamiętać, że Europa i świat bardzo szybko będą iść w tym kierunku. Nie możemy zostać w tyle, trzeba trzymać się obowiązujących trendów. W przyszłym roku szansą na medal będą czerwcowe mistrzostwa świata w Amsterdamie. Na zjeździe środowisko poprzez swoich delegatów doceniło pana operatywność z okresu blisko rocznego prezesowania Polskiej Lidze Koszykówki, skuteczność w poszukiwaniu środków i kolejnych sponsorów. Czego jeszcze może oczekiwać w tym zakresie? - Krok po kroku. Dołożyliśmy w trakcie sezonu ligowego drużynom pakiety medyczne Enelmedu. Teraz myślę o ubezpieczeniach zawodniczek i zawodników, stosowne porozumienie jest blisko finalizacji. Trzeba też pamiętać, że żadna umowa nie jest wieczna. Te, które się kończą, trzeba będzie negocjować bądź szukać nowych rozwiązań. Szanuję naszych dotychczasowych partnerów - firmy Energa SA i Suzuki Motor Poland, którzy w trudnym czasie podali nam rękę. Pogoń za lepszym jutrem jednak cały czas trwa. Chcę, żeby te środki przekładały się na pomoc dla klubów, wsparcie dla kadrowiczów. Trzeba pamiętać, że za awans reprezentantom Polski należy się premia. Marzę, żeby ją wypłacić. Wysokość jest już ustalona? - Rozmawiamy o tym. Myślę, że reprezentanci na tyle mnie poznali, iż wiedzą, że mam szczodrą rękę i umiem pozytywnie zaskakiwać. Wiem, ile to ich kosztuje sił, ile potu trzeba wylać, żeby grać na takim poziomie. Czy dobrze się stało, że na zjeździe PZKosz. do zarządu nie został wybrany nikt z opcji wspierającej pana kontrkandydata. Powtórzyła się historia sprzed czterech lat, gdy były znakomity koszykarz, reprezentant kraju Maciej Zieliński kandydował na prezesa, a nie znalazło się dla niego nawet miejsce w zarządzie. Na tym ma polegać jednoczenie środowiska i wykorzystanie chętnych do pracy na rzecz koszykówki? - Powiedziałem po wyborze na prezesa, że chcę łączyć środowisko i chciałbym, żeby razem ciężko pracowało. Dlaczego pan Jacek Jakubowski nie dostał się do zarządu? Bo nie dostał mandatu zaufania od głosujących delegatów. Nie mnie to oceniać. Rekomendowałem po wybraniu mnie na prezesa ludzi, z którymi chciałbym pracować, z którymi widziałem swoją przyszłość i wiedziałem, że podzielają moją wizję. Konkurent miał zupełnie inną. Zatem jeżeli pan mnie pyta, czy dobrze się stało, że nie dostał się do zarządu, odpowiadam: tak, dobrze się stało. Ponieważ weszło do niego dziesięciu innych wartościowych członków, którzy popierają moją wizję rozwoju polskiej koszykówki, chcą na jej rzecz ciężko pracować. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, że w demokratycznych wyborach został wybrany taki zarząd, a nie inny. Czego pan życzy polskiej koszykówce w nowym roku? - Kibicom wspaniałego czasu z polską reprezentacją. Drużynie narodowej awansu na mistrzostwa świata w Chinach i dobrych tam występów. Wszystkim tego, żeby koszykówka była chętnie pokazywana w telewizji, żeby "wyskakiwała z lodówki", była wszędzie widoczna. Jest to przecież sport o wielkich wartościach, rewelacyjna forma ruchu dla dzieci i młodzieży. Rozmawiał: Marek Cegliński