Zbigniew Czyż, Interia: Już po losowaniu grup eliminacyjnych do mistrzostw Europy wydawało się, że awans naszej kadry na Euro nie będzie wyjątkowo trudnym zadaniem. Tak też się stało. Jak przyjął pan trzecie miejsce w grupie zespołu Mike'a Taylora? Radosław Piesiewicz, prezes PZKosz: Uważam, że nasza grupa była wyrównana. Nawet w koszykówce nie ma dziś słabych drużyn. Nasi zawodnicy zaprezentowali się z bardzo dobrej strony. Trzeba pamiętać, że pobiliśmy w tych kwalifikacjach rekord frekwencji. Mało kto już pamięta, ale na meczu z Izraelem w Arenie Gliwice było 12 tysięcy widzów. W lutym ubiegłego roku pokonaliśmy Hiszpanię, aktualnych mistrzów świata. Pierwszy raz od 48 lat. Niestety, w drugiej fazie eliminacji na trybunach nie mogli już zasiąść kibice i federacja zanotowała chyba duże straty finansowe? - Owszem, straty z tego tytułu są pewnie spore, ale nie liczymy tego. Nie ma się nad tym co rozpływać. Największą stratą była nieobecność fanów na trybunach. Z nimi, atmosfera byłaby zupełnie inna, dużo lepsza. Brakowało normalności. W meczu z Rumunią, wygranym przez naszą kadrę 88-81, zagrało kilku bardzo młodych koszykarzy. W reprezentacji Polski nadchodzi zmiana pokoleniowa? - Tak, poznaliśmy właśnie nowe twarze, nowe przyszłe gwiazdy reprezentacji Polski. Przed tym ostatnim okienkiem eliminacyjnym rozmawialiśmy bardzo długo z trenerem Mikiem Tylorem, żeby szukać i wprowadzać do gry młodych zawodników. Chcemy, żeby ta zmiana pokoleniowa nie była przepaścią, tylko kontynuacją tego dobrego, co się udało już zrealizować przez ostatnie lata dobrej pracy całego sztabu. W tym ostatnim meczu rewelacyjnie wypadł Jeremy Sochan. Dobrze zagrali także Igor Milicic, czy Aleksander Dziewa.Pamiętajmy, że już dwa lata temu na mistrzostwach świata występował przecież Aleksander Balcerowski. Bardzo dużo minut w kadrze zagrał ostatnio także Łukasz Kolenda. Wziął na siebie odpowiedzialność za rozgrywanie akcji. Są jeszcze także Jakub Garbacz, Michał Michalak czy Marcel Ponitka. W ostatnim turnieju nie mogli zagrać Mateusz Ponitka, Damian Kulig, Karol Gruszecki, czy Tomasz Gielo. Widać, że Mike Taylor ma w kim wybierać. - To wszystko tylko cieszy i pokazuje, że nasza kadra cały czas idzie do przodu, że jest bogactwo wyboru. Jeszcze nie tak dawno temu wcale przecież tak nie było. Niezwykle udany debiut zaliczył niespełna 18-letni Jeremy Sochan, który został jednocześnie najmłodszym reprezentantem Polski w historii. Widać, że ma papiery na grę w przyszłości być może nawet w lidze NBA. Sochan równie dobrze mógł jednak wybrać grę dla Wielkiej Brytanii, a Igor Milicić junior dla Chorwacji. Ma pan chyba dużą satysfakcję, że ostatecznie zdecydowali się na reprezentowanie biało-czerwonych barw. - Myślę, że to były ich świadome wybory. Trzeba jednak pamiętać, że to wszystko nie wzięło się z niczego. Odpowiednia praca została wykonana już dużo wcześniej. Tutaj chciałbym złożyć podziękowania dla mamy Jeremiego Sochana, ale także dyrektora sportowego PZKosz Kazimierza Mikołajca i wiceprezesa związku Grzegorza Bachańskiego. Dzięki ich zaangażowaniu udało się doprowadzić do gry Jeremy’ego już w drużynach młodzieżowych naszych reprezentacji. Jeżeli chodzi o Igora Milicicia juniora, to byłem w kontakcie z jego mamą Barbarą i ojcem. Mam nadzieję, że będzie grał w naszej kadrze przez długie lata i że razem z Jeremymy Sochanem będą stanowili o jej sile. Do reprezentacji po dłuższej nieobecności wrócił Adam Waczyński. Była okazja do rozmowy w Gliwicach pomiędzy panem a zawodnikiem? - Rygory "bańkowe" w Gliwicach i wszystkie inne obostrzenia były jednoznaczne. Nie było możliwości takiego wejścia do kadry, żeby spokojnie można było usiąść i porozmawiać. Cieszę się z powrotu Adama do kadry. Powiedziałem to zresztą drużynie, dziękując jej za awans. Zwróciłem się wtedy także do Adama, dziękując mu za to, że jest częścią tej reprezentacji. Zawodnikom powiedziałem, że Dom Koszykówka jest otwarty dla wszystkich koszykarzy i wszystkich do niego zapraszamy. Przed nikim nie zamykamy drzwi. Ostateczny wybór należy jednak do sztabu trenerskiego.W styczniu do polskiej ligi wrócił 35-letni Maciej Lampe. Ma za sobą grę w najlepszej lidze świata w NBA. Czy on także będzie brany pod uwagę przy ustalaniu składu, chociażby na kwalifikacje olimpijskie, które czekają naszą reprezentację na przełomie czerwca i lipca? Nie tak dawno temu, podobnie jak Adam Waczyński, także zgłaszał w pana kierunku swoje pretensje. - To sztab wybiera ostatecznie skład. Ja mogę tylko powiedzieć, że szkoda, że Maciek w ostatnim meczu eliminacyjnym do mistrzostw świata nie zagrał z Holandią, bo wyjechał ze zgrupowania. Nie chciałbym w tym momencie opowiadać o wszystkich szczegółach tamtej sytuacji. Cieszę się jednak, że Maciej Lampe gra w zespole Kinga Szczecin. Jeżeli selekcjoner będzie go widział w kadrze, to może go jak najbardziej powołać. Maciej Lampe powiedział w ubiegłym roku, że podczas jednego ze spotkań z pana udziałem, w gronie także innych koszykarzy, odniósł wrażenie, że traktuje ich pan niezbyt poważnie. Chodziło ponoć o sprawy reprezentacji. Rzeczywiście tak było? - Fajnie by było, gdyby Maciek powiedział, kiedy przyleciał, kiedy się ze mną spotkał i kiedy został niepoważnie potraktowany. Nie przypominam sobie takiego spotkania. Widzę, że wyobraźnia niektórych bierze górę. Ciężko jest mi komentować te słowa. Nie wydaje się mi, żebyśmy się spotkali. Owszem było kiedyś spotkanie, jeśli dobrze pamiętam razem z jeszcze innymi pięcioma zawodnikami i wiceprezesem związku Grzegorzem Bachańskim, ale według mojej wiedzy Macieja Lampego na tym spotkaniu nie było. Na pewno ze mną nie rozmawiał. No chyba, że pomylił mnie z kimś innym. Rozmawiał Zbigniew Czyż Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie! <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź!</a>