Polska Agencja Prasowa: W jakiej kondycji kadra jedzie do Pragi na pierwszy turniej towarzyski przed mistrzostwami świata w Chinach? Łukasz Koszarek: - Z pewnością w dobrej. Przepracowaliśmy ten okres w Wałbrzychu bardzo dobrze, zrealizowaliśmy cały plan treningowy. Jesteśmy przygotowani fizycznie i taktycznie. Teraz jest czas, żeby pokazywać to wszystko w meczach sparingowych. Wiemy, że błędy się pojawią, ale naszym planem jest prezentować się coraz lepiej, z meczu na mecz. Jest optymizm w drużynie, wiara, że stać was na dobry wynik w Chinach? - Optymizm i wspaniała atmosfera. Czujemy się dobrze razem. To jest kolejny rok pracy z kadrą trenera Mike'a Taylora, a pozytywne wspomnienia z poprzednich okienek reprezentacyjnych wciąż żyją. Entuzjazm trwa. Mam nadzieję, że dzięki temu i dzięki ciężkiej pracy uda nam się osiągnąć wynik, jakiego wszyscy oczekują i jaki my od siebie oczekujemy. Na pana pozycji rozgrywającego, po ostatniej decyzji trenera, który zrezygnował na razie tylko z silnego skrzydłowego Dariusza Wyki, wciąż jest pięciu graczy kandydujących do miejsca w dwunastce. Odczuwa się tę rywalizację? - Tak, i to na każdej pozycji. To jest reprezentacji Polski. Trzeba walczyć o swoje miejsce, ale wszystko dzieje się w przyjaznej atmosferze. Nikt na nikogo wilkiem nie patrzy. Rozumiemy, że w drużynie jest 12 miejsc i że ta rywalizacja musi się toczyć. Jest pan najbardziej doświadczonym koszykarzem w reprezentacji, czterokrotnym mistrzem Polski, uczestnikiem sześciu Eurobasketów, byłym kapitanem drużyny narodowej ze 183 występami w biało-czerwonych barwach. Czym dla takiego weterana są mistrzostwa świata? - Mam za sobą dużo spotkań w reprezentacji, wiele Eurobasketów, ale mistrzostw świata jeszcze się nie doczekałem, więc będzie to dla mnie na pewno podróż w trochę inną bajkę. Dlatego czuję przede wszystkim wielką ekscytację. 183 występy w drużynie narodowej. Tyle samo ma Kazimierz Frelkiewicz, również rozgrywający, z drużyny, która w 1967 roku zdobyła piąte miejsce w jedynym dotychczas występie Polski na mistrzostwach świata. Daje to wam ex aequo 15. miejsce w historycznym zestawieniu liczby występów. Po czekającym was teraz cyklu dziesięciu spotkań sparingowych i minimum pięciu na czempionacie w Chinach ma pan szansę przeskoczyć m.in. innych uczestników pamiętnych mistrzostw w Urugwaju: Henryka Cegielskiego i Bogdana Likszę (po 195), a także zrównać się z kolejnym rozgrywającym tamtej drużyny Zbigniewem Dregierem (198), co dałoby ósme miejsce. - Porównań ze sławami polskiej koszykówki wolałbym unikać. To były inne czasy. Na pewno trzeba mieć wielki szacunek dla graczy z przeszłości, którzy reprezentowali Polskę i mieli tyle występów. Ja tych spotkań specjalnie nie podsumowuję i raczej nie będę miał tylu występów, jak pan obliczył. Nie będę grał we wszystkich meczach przedsezonowych. Na pewno będziemy stosowali w nich rotację. Te statystyki to świetna sprawa, liczba występów w kadrze jest ważna, ale mamy przecież ważniejszy cel przed nami - jak najlepiej wypaść na mistrzostwach świata. Musimy wszystko sprawdzić, wszystkich zawodników. I tak się przygotować, żeby w Chinach być gotowym na wielkie mecze. Myślicie już o turnieju Chinach i rywalach w mistrzostwach świata - drużynach Wenezueli, gospodarzy i Wybrzeża Kości Słoniowej? - Szczerze mówiąc na obozie w Wałbrzychu głównie przygotowywaliśmy swoje ciała i drużynę po to, żeby być w jak najlepszej formie. Na pewno będzie jeszcze czas, by pomyśleć o rywalach. Wiem, że trenerzy już zaczynają ich oglądać i wprowadzają na zajęciach niektóre sytuacje boiskowe. Natomiast jest jeszcze dużo za wcześnie. Mamy przed sobą wiele spotkań kontrolnych, gdzie głównym celem będzie poprawa naszej gry. Jak pan traktuje te mistrzostwa? Czy będzie to impreza, którą będzie wspominał lepiej niż swoje sześć Eurobasketów? - Wszystko zależy od wyniku. On zawsze zmienia optykę. Jeśli będą zwycięstwa, pamięta się je do końca życia. Sobie i wszystkim życzę, żeby reprezentacja Polski wygrała w Chinach jak najwięcej. Co teraz najbardziej pan pamięta ze swojej kariery: rekordową liczbę 10 asyst w meczu z Włochami w pierwszym Eurobaskecie w 2007 roku, która okazała się rekordem całego turnieju, czy jakiś pojedynczy mecz z dużą liczbą zdobytych punktów. Co teraz jest najmilszym wspomnieniem? - Każde wspomnienie z Eurobasketów, meczów, w których się wyróżniałem daje mi na pewno optymistyczne podejście, wiarę w sens tego co robię. Na pewno w pamięci pozostaje ostatnia historia awansu na mistrzostwa świata. Te mecze, w których wystąpiłem, gdy decydował się awans - to się pamięta najbardziej. Co panu dała koszykówka? - Całe życie. Wokół niej się ono kręci. To jest coś, bez czego nie mógłbym funkcjonować. Oglądam wiele meczów, trenuję, gram i wspaniałe jest to, że mogę to robić przez tyle lat, że - odpukać - nie miałem kontuzji. To zawsze było dla mnie świetną sprawą: rywalizować na krajowych parkietach czy w reprezentacji Polski na najwyższym poziomie. Dzięki koszykówce poznałem też wiele pozytywnych osób, uczyłem się, jak radzić sobie z niepowodzeniami, ale i z sukcesami - żeby woda sodowa nie uderzała za mocno. Sport bardzo mi pomógł. Rozmawiał Marek Cegliński