Jako jeden z nielicznych kadrowiczów pozostaje pan bez kontraktu z klubem na nowy sezon ligowy. Jak się ćwiczy na zgrupowaniu reprezentacji przed najważniejszą imprezą w karierze nie wiedząc, gdzie się będzie grać jesienią? Kamil Łączyński: Pracuje się jeszcze ciężej. Wydaje mi się, że zawsze robię to samo, ale teraz chyba jeszcze bardziej ambicjonalnie. Wiem, że trafię do nowego klubu, więc jak już tam przyjadę, muszę być w dobrej formie, pokazać się od razu z dobrej strony. Na zgrupowaniu kadry robię swoje i jeszcze dodatkowe rzeczy. Dziś po treningu oddaliśmy z Adamem Waczyńskim po 400 rzutów. Będzie pan grał w klubie polskim czy zagranicznym? - Trudno w tej chwili powiedzieć. Nie zamykam się na żadną z opcji. Natomiast nie chcę podejmować decyzji wynikających z tego, że czas goni. Chcę poczekać na taką ofertę, która usatysfakcjonuje mnie i sportowo, i finansowo. Jest pan rozczarowany, że nie chciano pana w Anwilu Włocławek? Klubie, gdzie dobrze się czuł i z którym zdobył dwa mistrzowskie tytuły, będąc ojcem zwycięstw w wielu ważnych meczach, również w finałach? - Byłem rozczarowany, ale już mi przeszło. Jeśli mleko się rozlało, to nie ma go w szklance, więc nie ma co nad tym płakać i wiecznie rozpamiętywać. Było, minęło. Ja mam dobre wspomnienia - dwa mistrzostwa Polski, raz tytuł MVP finału, gra w Lidze Mistrzów i pozycja najlepiej podającego tych rozgrywek. Okres gry we Włocławku zapamiętam bardzo dobrze. Taki jest los sportowca - dzisiaj cię kochają, a jutro nienawidzą. Wracamy do spraw reprezentacji, zgrupowania kadry w Wałbrzychu. Czy atmosfera przygotowań do wyjątkowej imprezy - mistrzostw świata, pierwszych dla Polaków od 52 lat - jest wyjątkowa? - Od kiedy mam okazję ćwiczyć z kadrą Mike'a Taylora atmosfera zawsze jest dobra. Trener dba o to, żebyśmy wszyscy czuli się tutaj dobrze, żeby każdy był zadowolony, szczęśliwy z tego, że jest reprezentantem. Na tablicy wyników w hali w Wałbrzychu widnieje napis "World Cup China 2019", żeby sobie utrwalać, że nie trenujemy tutaj, żeby się spotkać w meczach kwalifikacyjnych mistrzostw Europy na przykład z Kosowem, nikomu nie umniejszając, ale jedziemy na wielką imprezę. Zrobiliśmy ogromny krok numer 1 i numer 2. Teraz stawka jest już zdecydowanie największa, bo wiemy, że na MŚ walczymy też o podtrzymanie szansy na kwalifikację do igrzysk olimpijskich. - Tak, atmosfera jest dobra, a mobilizacja w drużynie ogromna. Chłopaki, którzy długo nie byli w kadrze, tak jak Damian Kulig albo Olek Balcerowski czy Dominik Olejniczak muszą sobie szybko wpoić do głowy system trenera Taylora. My mamy trochę łatwiej, ale tych wiadomości jest tak dużo, że musimy mieć głowy otwarte. Na swojej pozycji ma pan jako konkurentów debiutanta i niedawnego debiutanta, czyli Jakuba Schenka i Łukasza Kolendę... - ...młodych gniewnych. Tak, wiem. Nie czuje się pan zagrożony z ich strony? - Czuję, ale to chyba dobrze. Wszyscy chcemy pojechać na mistrzostwa świata. Jest to marzenie każdego z nas. Oczywiście, myślę, że oni będą jeszcze mieli szansę, ja może już nie, ale na pewno każdy chce się tutaj pokazać z jak najlepszej strony. Każdy walczy o swoje i pomimo tego, że wiemy, jaka jest dzisiaj hierarchia u trenera Taylora, to i tak każdy próbuje udowodnić swoją wartość. Na tym pierwszym obozie zaprezentować wszystkie swoje atuty. Zobaczymy, decyzja w kwestii wyboru składu na mistrzostwa świata należy do trenera. Rozmawiał Marek Cegliński