Zgrupowanie kadry rozpocznie się za kilka dni. W jakiej formie jest najstarszy, blisko 33-letni zawodnik reprezentacji trenera Dirka Bauermanna? Michał Ignerski: Mam nadzieję, że forma rośnie. Czuję się młodo. Trenuję indywidualnie od początku lipca. Dostaliśmy rozpiskę od trenerów, jak mamy się przygotować do zgrupowania. Tak naprawdę nie chodzi jednak o wykonanie zaleconych ćwiczeń, a o zdrowie. Jako doświadczony zawodnik, wiem, co muszę zrobić, by pierwsze dni zgrupowania nie były dla organizmu zbyt dużym szokiem. Najbardziej lubię swoje 50-kilometrowe przejażdżki rowerowe. Trener Bauermann zaufał nam - dał o tydzień dłuższy odpoczynek, więc nie możemy go zawieść. Jak minęły panu wakacje? - W zasadzie nie odczułem, że je miałem. Po sezonie w lidze włoskiej wróciłem do kraju, bo uwielbiam odpoczywać w Polsce. Razem z dziećmi i żoną spędziliśmy czas u moich i jej rodziców. Prowadzę firmę deweloperską i obowiązki z tym związane nie pozwoliły mi na dłuższy wypoczynek. Mam tyle rzeczy do załatwienia, że nawet nie zauważyłem, kiedy te wolne od koszykówki tygodnie minęły. Nie mam też czasu myśleć o tym, gdzie zagram w nowym sezonie. To nawet dobre, bo się mniej stresuję. Chętniej niż kiedykolwiek zostałbym w Polsce, ale życie pisze różne scenariusze... Tak, jak w minionym sezonie, gdy po znakomitym początku w Banco di Sardegna Sassari pod koniec rozgrywek częściej oglądał pan akcje kolegów z ławki rezerwowych. - To był jeden z najtrudniejszych sezonów w karierze. Kolejne doświadczenie, niestety skończone z niesmakiem... Uważam, że sezon miałem naprawdę dobry, biorąc pod uwagę urazy, które gdzieś przytrafiły się po drodze. Letnie przygotowania z reprezentacją i udział w eliminacjach do mistrzostw Europy spowodowały, że miałem wysoką formę na początku rozgrywek. Potem brak wakacyjnego odpoczynku zacząłem odczuwać szybko. Czułem się wypalony, ale pracowałem ciężko nad odbudową formy i skupiałem się na play off. Przed tym najważniejszym momentem w zespole zaszło kilka zmian personalnych i zepsuła się atmosfera. Ostatecznie było za dużo Amerykanów, a na mojej pozycji czterech zawodników. Mieliśmy grać wymiennie, ale trudno było mi się z tym pogodzić. Byliśmy świetną drużyną sezonu zasadniczego, ale odpadliśmy w pierwszej rundzie play off, po meczach, w których zresztą nie grałem. Szkoda, bo w drugiej rundzie trener zapewniał, że wrócę do podstawowego składu... Czy spotkał się już pan z trenerem Bauermannem? Jakie wrażenia? - Tak, przyjechał na Sardynię podczas rozgrywek ligi włoskiej. Zrobiło mi się miło, chociaż spotkanie było krótkie. Chodzi o gest. Pokazał, że traktuje nas równo, że nie rozmawia tylko z Maćkiem Lampe czy Marcinem Gortatem. Jakim jest człowiekiem? Bardzo zaangażowanym w to, co robi, pełnym wiary i energii. Fajnie byłoby, gdyby tą energią nas zaraził, zbudował atmosferę. Jeśli to się uda możemy powalczyć z najlepszymi. Naprawdę indywidualnie nie jesteśmy gorsi od koszykarzy innych nacji. Grając tyle lat zagranicą jestem o tym przekonany. Brakuje nam pewności siebie, a to bardzo istotny element w sportowej rywalizacji. Wiele ekip, w tym rywale grupowi Polski - obrońca tytułu Hiszpania, a także gospodarz Słowenia, nie wystąpi na mistrzostwach Europy w najmocniejszych składach. To szansa dla "Biało-czerwonych" na lepszy wynik? - Nie ma co się oglądać na rywali. Musimy stworzyć prawdziwy zespół, atmosferę. Tylko to gwarantuje sukces. Ekipa Hiszpanii składa się z samych gwiazd, a młodsi zawodnicy są jeszcze groźniejsi niż ich bardziej znani koledzy. Słoweńcy zawsze narzekają na kłopoty, a potem grają w czołowej ósemce. Nie ma sensu analizować, kto przyjedzie w jakim składzie. Będziemy mocniejsi niż dwa lata temu na Litwie. To teoria. Praktyka zostanie zweryfikowana na parkiecie w Celje. W ubiegłorocznych eliminacjach byliśmy faworytami, a potem okazało się w pewnym momencie, że mamy nóż na gardle i nikt łatwo się nie podda. Wierzę, że wszyscy wyciągnęliśmy z ostatnich eliminacji naukę.