"Na te mistrzostwa czekaliśmy ze sporymi nadziejami, bo mieliśmy w składzie doświadczonych zawodników, a międzynarodowe kariery kilku z nich obiecująco się rozwijają. Tymczasem przeżyliśmy rozczarowanie i w porównaniu do imprezy sprzed dwóch lat, nie jesteśmy w tym samym miejscu, tylko się cofnęliśmy" - powiedział Jankowski. "Biało-Czerwoni" wygrali zaledwie jedno spotkanie, ponieśli cztery porażki i zajęli piąte miejsce w grupie A, równoznaczne z powrotem do domu. "Zrealizowaliśmy absolutne minimum, czyli pokonaliśmy Islandię, co było wręcz obowiązkiem. Były niuanse w naszej grze i taktyce, do których można się przyczepić, chociażby do tego, że moim zdaniem zdecydowanie zabrakło nam szybkiego ataku. Teraz nie ma sensu dzielić włosa na czworo. Mam poczucie, że nie wykorzystaliśmy ogromnej szansy i taka sytuacja, jaka była w Helsinkach, może się nie powtórzyć przez 20 lat" - stwierdził Jankowski. Polacy bliscy byli pokonania nie tylko Finlandii, z którą przegrali po dwóch dogrywkach, ale także brązowych medalistów sprzed dwóch lat Francuzów oraz w ostatnim meczu o wszystko Grecji. "Na papierze nie mamy z Francją i Grecją szans. Teoretycznie powinniśmy z nimi gładko przegrać różnicą 20 punktów, niemniej to jest tylko sport. W tych mistrzostwach mieliśmy trzy zwycięstwa na wyciągnięcie ręki, ale górą za każdym razem byli rywale. - Francuzi mogą zostać mistrzami Europy, jednak my trafiliśmy na ich fatalny dzień, bo oni chyba sami nie wierzyli w to, co wyprawiali na parkiecie. Nie wiem, czy nasi koszykarze byli mentalnie odpowiednio przygotowani do tego turnieju i czy nie przestraszyli się świadomości, że mogą wygrać z 'Trójkolorowymi'. Zabrakło nam bowiem instynktu killera" - zauważył. Zawodnik polskiej reprezentacji, która w 1997 roku w mistrzostwach kontynentu wywalczyła w Hiszpanii siódmą pozycję, uważa, że niewłaściwie został dobrany skład. "Chodzi mi głównie o 'jedynki'. Pomijam, że nie jestem wielkim fanem A.J. Slaughtera jako rozgrywającego, bo on lepiej nadaje się do roli egzekutora niż kreatora naszej gry, ale przy jego kontuzji zostaliśmy z jednym Łukaszem Koszarkiem. Trener Mike Taylor utrzymywał, że podjął ryzyko, ale dla mnie nie była to przemyślana decyzja. Adam Hrycaniuk jak i Karol Gruszecki praktycznie nic nie grali. Mieliśmy zatem dwóch niewykorzystanych zawodników i jednego z nich mogliśmy poświęcić na zabezpieczenie tej newralgicznej pozycji" - ocenił. Z amerykańskim trenerem jeszcze przed mistrzostwami Europy przedłużono o dwa lata kontrakt na prowadzenie reprezentacji. "Taylor pracuje z naszą kadrą prawie cztery lata, zatem jest to czas, aby czymś się wykazać. W sporcie zawodowym najważniejszy jest wynik, ale teraz nie wiadomo, jak go rozliczyć ze startu w tej imprezie" - podsumował Jankowski.