Poddał się pan operacji stawu biodrowego po zakończeniu sezonu w lidze chińskiej, w której z Shenzhen Leopards dotarł do półfinału. To była konieczność? Maciej Lampe: Po sezonie czułem, że coś jest nie tak. Myślałem, że zwichnąłem sobie biodro. Musiałem poddać się serii testów, bo ze stawem biodrowym nigdy nic nie wiadomo. Badanie rezonansem magnetycznym wykazało, że w prawym biodrze mam podobny kłopot jak kilka lat temu w lewym i konieczna była operacja. Wykonał ją w Barcelonie ten sam lekarz co poprzednio. Przechodziłem rehabilitację przez kilka miesięcy w Belgii pod okiem trenera, którego znam jeszcze z czasów gry w Rosji. W Łodzi byłem tylko dwa razy w sprawach rodzinnych. Na ile procent ocenia pan swoją obecną dyspozycję i formę? - Czuję się dobrze i jestem zadowolony z przebiegu rehabilitacji. Jestem pozytywnie zaskoczony, że mogę wykonywać wszystkie ćwiczenia z reprezentacją. Z osobami, które się mną zajmowały próbowaliśmy przyspieszać cały proces, bym mógł zagrać z reprezentacją w sierpniu. Nie wiem, jak zareaguje moje ciało na regularny wysiłek, bo po takiej operacji potrzeba pięć miesięcy na odzyskanie sprawności, a teraz minął czwarty po operacji. Mam nadzieję, że sprawdzę formę już w Hamburgu. Czyli na razie nie jest na sto procent pewne, że zagra pan w finałach mistrzostw Europy, rozpoczynających się 31 sierpnia? - Nie. To się okaże w najbliższych kilkunastu dniach. Wszyscy - trenerzy, koledzy - wiedzą, w jakim jestem stanie, wiedzą, że to była poważna operacja. Muszę wsłuchiwać się w swoje ciało. Zobaczymy już w Hamburgu jak będę się czuł rywalizując w meczu, a nie na treningu, pięciu na pięciu. Po tym turnieju i w Legionowie podejmiemy decyzję, czy pojadę na mistrzostwa. W Hamburgu Polska zagra z wicemistrzem olimpijskim Serbią, Rosją oraz Niemcami. Potem czeka was konfrontacja w Legionowie z rywalami z niższej półki, ale również uczestnikami Eurobasketu: Izraelem, Wielką Brytanią i Węgrami. - Fajni rywale w Niemczech i w Polsce. Cały plan przygotowany przed mistrzostwami był naprawdę dobrze przygotowany - trener Mike Taylor zawsze tak zresztą pracuje. To, że spotkamy się z tak silnymi drużynami w Hamburgu jest dla nas bardzo dobre. Jak bardzo zmieniała się taktyka drużyny narodowej od zwycięskich kwalifikacji do mistrzostw Europy w 2016 roku, w których był pan kluczowym graczem, uzyskując średnio 14,6 pkt i 7,4 zbiórek? - Jest kilka nowych zagrywek także dla mnie, ale generalnie system jest podobny do tego, który był w ostatnim roku. Ekipa idzie w nieco innym tempie niż ja, jest na innym etapie przygotowań, więc trudno mi po kilku treningach mówić o zgraniu z zespołem. "Złapanie" całej taktyki jeszcze przede mną. W grupie A mistrzostw Europy w Helsinkach zagramy z brązowym medalistą Francją, Grecją, Finlandią, Słowenią i Islandią. Jak ocenia pan przeciwników, poziom trudności rywalizacji? - Nie będziemy nikogo okłamywać. Mamy silną grupę i faworytami nie jesteśmy. Rywalizacja z takimi przeciwnikami to dla nas wielkie wyzwanie. Będziemy chcieli grać naszą koszykówkę w każdym spotkaniu, niezależnie od tego, czy po przeciwnej stronie staną koszykarze Grecji czy Islandii. Jaka jest liga chińska liga koszykarzy? Można ją próbować jakoś porównać do rozgrywek europejskich? - W Chinach próbują naśladować amerykańską NBA, występują tam zresztą byli zawodnicy tej ligi. Gra się tak jak w USA: cztery kwarty po 12 minut. Ogólnie jest mniej taktyki niż w Europie, a więcej swobody w ataku. Niektóre drużyny nie mają systemu prawie wcale. Moja drużyna wręcz przeciwnie, bo mamy jeden z najlepszych sztabów szkoleniowych. Trenerem głównym jest Chińczyk, ale asystentami Australijczycy. Generalnie podoba mi się. Pasuje do mojego stylu gry. Zespoły, które grają w play off są dosyć mocne. To, co osiągnęliśmy w minionym sezonie to był najlepszy wynik w historii klubu. Chcemy zrobić krok dalej i dlatego zostałem w Shenzhen. Chiny to nie tylko egzotyczna - dla Europejczyka - liga koszykówki, ale i kraj. Czym pana zaskakują? - Praktycznie, na każdym kroku jest zaskoczenie. To inna koszykówka, inny kraj, inna kultura. Do niczego nie da się porównać. Byłem i jestem pozytywnie zaskoczony jak bardzo jest bezpiecznie, jak czysto. Nikt niczego z miejsca publicznego nie ukradnie. Czy przyzwyczaił się pan do chińskiej kuchni, czy też stara się jednak jeść w restauracjach serwujących europejskie potrawy? - To jest czasami największy problem w Chinach. Między innymi dlatego, że dużo gotują na oleju z orzechów i w ogóle jest tłuste jedzenie, więc trzeba trochę czasu, by się przyzwyczaić. Jadłem oczywiście wiele potraw chińskich, które mi smakowały, choć nazw nie pamiętam. Jak wyjeżdżamy na mecze, to próbuję jeść jednak nie z zespołem, a w sieci lokali Subway. Gorzej jak go nie ma. Wtedy jem z drużyną i zamawiam najbezpieczniejsze danie: ryż z kurczakiem. Niedyspozycje żołądkowe dotykają wszystkich zagranicznych koszykarzy, ale nikt się tym nie przejmuje. Zdarzyło mi się to kilka razy, ale biorę takie sytuacje ze spokojem. Rozmawiała Olga Miriam Przybyłowicz