Mateusz Ponitka zagrał tak, jak na największego lidera zespołu przystało. Zanotował triple-double (26 punktów, 16 zbiórek, 10 asyst) i poprowadził polską kadrą do sensacyjnego wyeliminowania naszpikowanej gwiazdami Słowenii. Awans do półfinału, kosztem takiej potęgi, przeszedł najśmielsze oczekiwania! - Akurat wczoraj przyjechała moja żona, z czego bardzo się ucieszyłem. Mówiłem do niej: Słuchaj, nie wiem ile jeszcze meczów zagram w reprezentacji, cieszę się na każdy następny, który przychodzi. Nie chcę wyjeżdżać chce zostać aż do poniedziałku i zrobię wszystko, żeby tak się wydarzyło - zrelacjonował sam Ponitka przed kamerą TVP Sport. Mało tego, jeszcze na półmetku spotkania, gdy przewaga Polaków była imponująca, odezwał się do swojej ukochanej. - Nawet w przerwie meczu napisałem do żony: "Jeszcze 20 minut i zostaję". Mega się cieszę. Teraz możemy wszyscy komentować - radował się, podkreślając dwie składowe triumfu nad Luką Donciciem i spółką. - Zespołowość i to, że trzymaliśmy się planu. Myślę też, że chłopaki zaufali mi w tym, co robię i wierzyli moim wskazówkom, które też im daję. Jesteśmy w czwórce, to jest mega! Zapytany, co pobudziło zespół po fatalnej trzeciej kwarcie, gdy przewaga z 19 punktów stopniała do 1 "oczka", odparł: - Wiadomo było, że Słowenia to świetny zespół i wiedzieliśmy, że prędzej czy później wrócą do gry, bo mają u siebie obecnie najlepszego zawodnika na świecie. Tak czy inaczej uważam, że wytrzymaliśmy ten ważny moment i przełamaliśmy mecz. Potrzebowaliśmy spokoju, mówiłem to do A.J. Slaughtera. Słoweńcy zaczęli trzecią kwartę bardzo agresywnie, a my zamiast kroku do przodu, zrobiliśmy krok do tyłu. Trochę się tego jakby przestraszyliśmy. Ale jest nowe doświadczenie, gramy dalej - podkreślił. Na koniec wypowiedział zdania, które musiały mu leżeć na sercu. - Mamy dwa mecze przed sobą. Drugi raz z rzędu, po MŚ, wracamy w ostatni dzień turnieju do domu. Pozostaje mi tylko podziękować wszystkim hejterom: napędzacie mnie, róbcie to dalej! - zwrócił się do wszystkich nieżyczliwych sobie Ponitka.