Polska Agencja Prasowa: Rozmawiamy na lotnisku Okęcie po pana przylocie z Monachium. Co pan tam robił? Maciej Lampe: Byłem na krótkich konsultacjach u lekarza piłkarzy Bayernu Monachium Hansa Wilhelma Muellera-Wohlfahrta, jednego z najlepszych specjalistów na świecie, a także współpracującego z nim doktora Thomasa Mendelssohna. Zawsze jeżdżę tam latem po sezonie. Jeden stosuje specjalne zastrzyki, które dobrze robią moim stawom, drugi kontroluje kręgosłup. Pojadę tam jeszcze 18 lipca. Były to wizyty kontrolne czy też wynikające z bieżących dolegliwości? - To rutynowe zabiegi w znakomitym ośrodku, które bardzo mi pomagają. Pojechałem tam pierwszy raz rok temu, gdy miałem problemy z kostką, które nie pozwoliły mi grać w reprezentacji. To właśnie specjaliści z Monachium mi ją naprawili. Będę tam jeździł, bo w koszykówkę na wysokim poziomie mam zamiar grać jak najdłużej i muszę o siebie dbać. Wkrótce kadra rozpocznie przygotowania do mistrzostw Europy. - Ja już mam swoje mini zgrupowanie w Uniejowie. Z moim asystentem Alperem Toklucu i trenerem z Łodzi Mariuszem Łysio ćwiczymy na terenie spa. Biegamy rano na boiskach piłkarskich, korzystamy z kriokomory. Będziemy się tu przygotowywać do 23 lipca, gdy zaczną się zajęcia z kadrą. Na razie więc tylko treningi indywidualne? - Tak, ale niedaleko mamy do Łodzi. Wiem, że jest tam Marcin Gortat. Na pewno ma wiele zajęć, ale może się uda ściągnąć kilku zawodników i trochę wspólnie pograć przed kadrą. Na razie z moją grupą jestem w trakcie budzenia ciała po długim sezonie. Biegamy po trawie, ćwiczymy na siłowni. Trzeba przed zgrupowaniem przygotować jak najlepszą formę fizyczną, bo zajęcia z trenerem Dirkiem Bauermannem nie będą bajeczką. Trener powiedział niedawno, że już nie może się doczekać początku zgrupowania. Pewnie podobnie myślą zawodnicy? Tym bardziej, że kadrowicze z klubów zagranicznych odpadli z rozgrywek ligowych już w pierwszej rundzie play off. Mieliście dużo czasu na odpoczynek. - Rzeczywiście. Gdybym pracował w PZKosz, zadzwoniłbym do wszystkich, żebyśmy się wcześniej spotkali. Dość późno zaczynamy. Na przykład Serbia i Chorwacja mają dłuższe obozy niż my. Trener Bauermann na pewno ma jednak swój plan. Powiedział nam z dużym wyprzedzeniem: musicie być gotowi do konkretnych zajęć od pierwszego dnia zgrupowania. Mam nadzieję, że wszyscy się właściwie przygotują. Co się właściwie stało z pana drużyną w lidze hiszpańskiej? Po przyjściu trenera Zana Tabaka zaczął się dla Laboral Kutxa Vitoria znakomity okres, wygraliście 17 spotkań z rzędu, w Eurolidze awansowaliście do ćwierćfinału, sezon zasadniczy ekstraklasy skończyliście na drugim miejscu. I nagle odpadacie w pierwszej rundzie play off z Herbalife Gran Canaria. - Rywale grali lepiej jako zespół. My byliśmy zmęczeni. Sezon był długi, dużo podróżowaliśmy, treningi w Vitorii są bardzo ciężkie w porównaniu z innymi klubami w Europie. Pierwszy mecz z Gran Canaria tak naprawdę wygraliśmy fartem. Mieliśmy też szansę w drugim. Gdy w końcówce zszedłem z boiska za pięć fauli, mieliśmy dwa rzuty wolne, których - niestety - kolega nie trafił. W trzecim meczu w Vitorii ujawniły się wszystkie konflikty wokół drużyny, w której w trakcie sezonu zmienił się trener. Odpadliśmy. Od siebie mogę powiedzieć, że sam nie grałem zbyt dobrze. Gdybym trafił parę łatwych koszy, wygralibyśmy. Dla klubu to była wielka porażka. Skutkiem było zwolnienie trenera Tabaka i zatrudnienie Sergio Scariolo. Z obydwoma stykał się pan nie raz w swojej karierze. - Taka jest praca trenera. Jeśli nie wygrywasz, odpadasz. Z Tabakiem grałem w początkach kariery w Realu Madryt. Scariolo był trenerem tamtej drużyny i dał mi szansę gry w Eurolidze; miałem wówczas 16 lat. Potem jeszcze pracowaliśmy razem w Chimkach Moskwa. Indywidualnie nie był to jednak zły sezon dla pana: tytuł koszykarza miesiąca w Eurolidze, miejsca w czołówkach statystyk, piąta w lidze hiszpańskiej skuteczność rzutów za dwa punkty... - W Eurolidze było ok, ale, niestety, skończyłem sezon w złej formie. Następnu musi być dużo lepszy, jeśli zostanę w Vitorii. No właśnie, według hiszpańskich mediów zainteresowane pana pozyskaniem są finaliści rozgrywek Real Madryt i Barcelona. Ile w tym prawdy? - Po pierwsze mam z Laboral ważny kontrakt na następny rok. Dopóki jakaś drużyna nie zdecyduje się mnie wykupić i umowa nie zostanie podpisana, jestem zawodnikiem Vitorii. To miłe, że wielkie kluby się mną interesują, ale na razie chcę się skoncentrować na mistrzostwach Europy. Moja klubowa przyszłość powinna rozstrzygnąć się w ciągu tygodnia. Jak pan spędził wakacje? - Nie widziałem sensu wypadu do USA tego lata. Na początku czerwca przyjechałem do Łodzi na turniej Basketmanii. Potem byłem w Szwecji. Moja mama złamała rękę, pobyłem z nią trochę i z bratem. Stamtąd wróciłem do Polski z moim asystentem, trenerem i przyjacielem Alperem Toklucu. On był rozgrywającym naszego zespołu Polissen Basket, który wygrywał wszystko w Szwecji w młodzieżowej rywalizacji i kiedyś nawet reprezentował kraj. Teraz jestem w Uniejowie z rodziną. Niedawno przyjechały dzieciaki i moja partnerka. Dominik 2 lipca obchodził tu urodziny. Drugi syn ma na imię Noah i w marcu skończy trzy lata. W kadrach grupowych rywali przygotowujących się do mistrzostw Europy - Hiszpanii, Słowenii czy Chorwacji - brakuje po kilku czołowych zawodników. Polacy rozpoczną zgrupowanie w optymalnym składzie. Na co stać będzie tę drużynę w Eurobaskecie? - Stajemy przed olbrzymią szansą, z której musimy skorzystać. Ważne, że jesteśmy w komplecie. To, co inne drużyny będą miały do zaoferowania, zobaczymy dopiero na mistrzostwach. Przede wszystkim musimy wyjść z grupy. Trzeba wygrać trzy mecze - pokonać Czechów, dobrze powalczyć z broniącą tytułu Hiszpanią i bić się o awans z gospodarzem Słowenią, Gruzją i Chorwacją. Na jakiej pozycji będzie pan grał - środkowego czy silnego skrzydłowego? - Rozmawiałem o tym z Bauermannem w Hiszpanii. Przyjechał do mnie razem z generalnym menedżerem reprezentacji Marcinem Widomskim. Mówiłem mu, że teraz jestem środkowym. Wiem, że Gorti gra na tej pozycji, więc proponowałem szkoleniowcowi, że na treningach chciałbym ćwiczyć przeciwko niemu. Ale rozumiem też trenera, który mówił, że musimy grać razem. Nie chciałbym jednak za dużo grać na czwórce, bo nie chcę zmniejszać wagi. Do mojej dobrej gry na pozycji silnego skrzydłowego potrzebna jest waga 115-116 kg. Obecnie to ok. 121-122 kg. To może się dobrze składać, bo Marcin Gortat z kolei mówił, że nie chciałby grać po 40 minut w meczu, żeby dobrze wejść w sezon NBA. Za duże obciążenia nie są mu na rękę. Może będziecie się zmieniać na pozycji środkowego? - Mam nadzieję. Oczywiście będziemy też grali razem, obok siebie. Myślę jednak, że szczególnie w meczach przygotowawczych nikt z nas nie będzie przebywał na parkiecie po 35 minut. Od siebie mogę tylko potwierdzić, że bardzo jestem zaangażowany w grę w kadrze. Niestety, nie mogłem w niej wystąpić przed rokiem, cieszę się, że drużyna awansowała beze mnie. Zgodzi się pan, że w Polsce ma trochę zepsutą opinię wśród kibiców? - Dopóki sobie jej nie poprawię, cóż mają robić? Gdy grałem w NBA, to tak naprawdę nie obchodziła mnie polska prasa. Przecież wyjechałem z kraju, mając pięć lat. W gazetach pisali co chcieli. Bez rozmowy ze mną. Przyznaję, byłem młody, niedoświadczony, popełniłem wiele błędów w karierze. Teraz muszę się z tym zmierzyć. Mam nadzieję, że swoją postawą i grą poprawię opinię o sobie. Rozmawiał Marek Cegliński