To będą pana czwarte mistrzostwa Europy koszykarzy. Z jakimi nadziejami jedzie pan, i drużyna, do Słowenii? Łukasz Koszarek: Czujemy, że to jest nasz czas. Każdy z zawodników swoje już na parkiecie przeżył, ma doświadczenie. Teraz potrzebujemy jasno postawionych celów, by móc je realizować. Moim marzeniem jest awans na mistrzostwa świata, więc musimy awansować do ćwierćfinałów. Mamy wysokie oczekiwania wobec samych siebie, ale nie chcę mówić, które zajmiemy miejsce. Na mistrzostwa na Litwę dwa lata temu jechaliśmy jak w nieznane. Nie mieliśmy najsilniejszego składu, wszyscy skazywali nas "na pożarcie". Teraz jest inaczej. Prawie kompletny skład, a na ławce trenerskiej doświadczenie, wiedzę i spokój. Pracował pan z kilkoma szkoleniowcami w reprezentacji, co jest znakiem firmowym Dirka Bauermanna? - Dużo czasu poświęca na mentalne podbudowywanie nas. To znakomity psycholog. To inny styl pracy niż bałkański, gdzie najwięcej jest emocji, czasami podniesienia głosu. Trener spokojnie i merytorycznie tłumaczy popełnione błędy. Jego zachowanie dodaje nam spokoju. Moim zdaniem tego potrzebowaliśmy jako drużyna. Taki styl także mnie bardziej odpowiada. Czy główny trener to przysłowiowa niemiecka precyzja i porządek? - Tak, ale... daje nam dużo luzu w ataku, pozwala myśleć na parkiecie. W meczu i w trakcie branych czasów koryguje błędy. Precyzyjnie stawia cele w konkretnym momencie meczu. Ustala dokładnie nasze rozstawienie na parkiecie, by łatwiej grało się wysokim i by piłka krążyła po obwodzie. Jak ocenia pan okres przygotowań i sparingi? - Sparingi pokazały, że idziemy w dobrym kierunku. Spotkanie z Hiszpanami stało na wysokim poziomie, udany był turniej w Belgii, niezłe momenty mieliśmy w Lublinie. Były też słabsze fragmenty, ale po to są sparingi, by się uczyć. Popełniać błędy, ale także eliminować je. Dla mnie przygotowania były intensywne, czułem obóz w nogach, szczególnie pracę na siłowni i powoli dochodziłem do siebie. Wierzę, że optymalna forma przyjdzie na mistrzostwa. Z Turcją zagraliśmy zbyt miękko w obronie. To była kolejna lekcja, ale nie przywiązywałbym do niej jakiegoś specjalnego znaczenia. Najważniejszym sprawdzianem i potwierdzeniem będą pierwsze dwa mecze. Potrzebujemy w nich zwycięstw, które dodadzą nam pewności siebie i pozwolą w kolejnych popłynąć z prądem do drugiej fazy. Czyli spotkanie z Gruzją. Kalendarz meczów w silnej grupie C jest dla nas korzystny. Zaczynamy od teoretycznie słabszych rywali, potem będą coraz mocniejsi. - Nie wiadomo tak naprawdę, która grupa będzie najsilniejsza. Tak samo nie przeceniałbym terminarza gier. Teoretycznie zaczynamy od łatwiejszych rywali, ale rzeczywistą siłę pokaże parkiet. Mistrzostwa to duża intensywność gier, emocje, każdy mecz i każdy punkt będzie istotny. Koncentracja jest najważniejsza. Podczas meczów towarzyskich trener Bauermann stosował wiele wariantów w ataku, szczególnie na obwodzie, ale pod koszem stawiał najczęściej na "dwie wieże" Macieja Lampego i Marcina Gortata. - Nic dziwnego. Są naszymi najlepszymi zawodnikami. Maciek i Marcin to pierwsza opcja w ataku. Mają jak najczęściej dostawać piłkę pod kosz, w miejsca, w których się dobrze czują. Rotacja na obwodzie będzie na pewno, ale w jakich wariantach zagramy, będzie zależeć od tego, jak ułoży się mecz, jaki będzie rywal. Dla mnie nie ma to znaczenia, czy jestem "z tyłu" z Thomasem Kelatim, Krzyśkiem Szubargą czy sam rozgrywam. W defensywie będziemy bronić agresywnie, ktokolwiek wejdzie na parkiet, ale raczej nie strefą. Jak spędza pan ostatnie dni przed mistrzostwami? Czuje pan presję? Czy będzie to specjalny turniej, bo kilka tygodni po jego zakończeniu zostanie pan po raz trzeci tatą? - To dla mnie bardzo ważne, ale sytuacja rodzinna nie ma wpływu na przygotowania do Eurobasketu. Tak, czuję presję sportową, ale mniejszą niż przed poprzednimi mistrzostwami. W wolnym od zajęć z kadrą czasie odpoczywam, spędzam ostatnie chwile z najbliższymi, by "złapać" świeżość i mentalnie przestawić się na turniejową grę.