"Stanowił bardzo mocny punkt w drużynie srebrnych medalistów trenera Witolda Zagórskiego. Miał dobry rzut. Był też graczem niezwykle skutecznym w rozgrywkach ligowych. Niestety, to pokolenie odchodzi" - dodał Hądzelek, który w 1963 roku był sekretarzem komitetu organizacyjnego ME we Wrocławiu.W stolicy Dolnego Śląska reprezentacja Polski osiągnęła największy sukces w historii męskiej koszykówki. Piskun był piątym strzelcem biało-czerwonych, wystąpił w ośmiu z dziewięciu spotkań i zdobył 51 punktów. Jako reprezentant kraju ma udział także w innych sukcesach, jakie w latach 60. minionego wieku odniosła drużyna białoczerwonych. Zdobył też brązowy medal mistrzostw Europy w Moskwie (1965), uczestniczył w turniejach olimpijskich w Rzymie (1960) i Tokio (1964), gdzie Polacy zajmowali siódme i szóste miejsce. Wystąpił także w ME 1959 roku (6. lokata) i 1961 (9.). W reprezentacji rozegrał w sumie 153 mecze, zdobywając 1525 pkt. Z Polonią Warszawa zdobył jedyne w historii klubu mistrzostwo Polski koszykarzy (1959). W sezonie 1961/62 został królem ligowych strzelców, zdobywając w 22 meczach 606 pkt. W sumie ośmiokrotnie plasował się w dziesiątce najlepszych snajperów. "Był człowiekiem szalenie sympatycznym i świetnym graczem. To przy nim rozwijała się moja sportowa kariera, a było od kogo się uczyć. Na boisku wyróżniał się doskonałym rzutem z dalekiego dystansu, dzisiaj powiedzielibyśmy zza linii rzutów za trzy punkty. W grze cechował go spokój, opanowanie. W reprezentacji rozegrał ponad 150 meczów, współtworzył najwspanialszy okres polskiej koszykówki. Przy swoim wysokim na tamte czasy wzroście 199 cm, ale niskiej masie ciała nie przekraczającej 80 kg, unikał podkoszowych starć. Był graczem bardziej obwodowym - niesamowicie trafiał z dalszej odległości" - wspomina starszego kolegę i przyjaciela Andrzej Nowak, inny reprezentant kraju z Polonii Warszawa.Klubowi z Konwiktorskiej był wierny przez 15 lat, całą krajową karierę. W 1971 roku wyjechał do Francji, do Auxerre, gdzie - z przerwami - grał w niższych ligach i pracował jako trener. W czerwcu 2015 został wyróżniony rzadko przyznawanym tytułem Honorowego Członka Polskiego Związku Koszykówki."To wielka strata dla polskiej koszykówki. Jerzy Piskun był graczem wybitnym, ale przede wszystkim wspaniałym, skromnym - jak na swoje osiągnięcia - człowiekiem. I zawsze wiernym swojej ukochanej Polonii, mimo że w trakcie swojej kariery miał wiele propozycji gry w innych klubach. Co roku zawsze w czerwcu nas odwiedzał. Szkoda, że już Jurka nie zobaczymy" - powiedział prezes PZKosz Grzegorz Bachański, cytowany przez stronę związku.Jerzy Piskun urodził się 4 czerwca 1938 roku w Pińsku na Polesiu (obecnie Białoruś). Po wybuchu II wojny światowej i zajęciu tych terenów przez Związek Sowiecki, jego rodzina pierwszym transportem została w kwietniu 1940 roku wywieziona do Kazachstanu. Do kraju wróciła w maju 1946 roku i zamieszkała w Łowiczu.Jego życie to opowieść na scenariusz filmowy. Trzy razy przedłużali mu je lekarze. Najpierw w Warszawie, operując raka krtani, potem we Francji - raka jelita grubego.W książce "Srebrni chłopcy Zagórskiego" tak opowiadał o trzecim przypadku: "Miałem 70 lat, ale jeszcze chodziłem z kilkoma oldbojami pobawić się w koszykówkę. W pewnym momencie upadłem. Jak Małgorzata Dydek, tylko że nie w mieszkaniu, a na sportowej sali. Nagle zatrzymała się praca serca. Kolega chwycił mnie, osuwającego się, na ręce. Zadzwonili po pomoc, ambulans szybko przyjechał. Reanimowali mnie prawie godzinę, potem miesiąc leżałem na sali intensywnej opieki medycznej i jakoś mnie uratowali. Mam wszczepiony rozrusznik serca. Można powiedzieć, że koszykówce zawdzięczam życie.- Ale jakbym umarł, to też byłaby ładna legenda - na sali, w trakcie gry, jak torreador na arenie".