Co oznacza dla pana osobiście awans do mistrzostw świata seniorów, który stał się faktem po wyjazdowym zwycięstwie nad Chorwacją 77:69? Uczestniczył pan już w dwóch czempionatach globu do lat 17 i 19. Mateusz Ponitka: - To, że pojadę do Chin jest dla mnie czymś naprawdę ważnym. Zawsze powtarzam, że reprezentacja to inna sprawa niż klubowe rozgrywki, gdzie można zebrać w zespole 12 ludzi z najwyższej półki i wygrać mistrzostwo ligi czy puchar. My, Polacy walczymy nie o pieniądze, czy zaszczyty i własne ambicje, ale jako drużyna narodowa. To, że zakwalifikowaliśmy się po 52 latach do finałów, co nie udawało się wcześniej tylu pokoleniom zawodników, to dla mnie powód do dumy. Jest pan wicemistrzem świata do lat 17, gdy Polska wywalczyła srebro w Hamburgu w 2010 roku. Grał pan też w czempionacie globu do lat 19 na Łotwie w 2019 r. Można powiedzieć, że mistrzostwa do dla pana chleb powszedni... - Choć były to turnieje młodzieżowe to pozostały niezapomniane chwile. To trzeba przeżyć. Organizacja, otoczka, poziom rywalizacji to coś niezwykłego. Pamiętam nie tylko mecze z Amerykanami (w 2010 roku to był finał - PAP) , ale wiele innych zdarzeń. Dla mnie czymś specjalnym był półfinałowy mecz Litwą w Hamburgu, gdy się przyczyniłem w jakimś stopniu do zwycięstwa drużyny. Od tego momentu zaczęła się moja kariera koszykarska. Amerykanie są zatem także wymarzonym rywalem w mistrzostwach świata w Chinach, które odbędą się w dniach 31 sierpnia - 15 września? - Jeśli trafmy na Amerykanów, to na pewno będzie to coś wielkiego. Myślę, że dla wszystkich, ale szczególnie tych z nas pochodzących z mniejszych miast - szansa na konfrontację z najlepszymi graczami z NBA to będzie coś niesamowitego. Do tej pory pozostawała ona tylko w sferze marzeń. Niech tylko Kobe Bryant (były gwiazdor NBA, będzie uczestniczył w losowaniu grup 16 marca - PAP) dobrze wylosuje.... Nie mam innych preferencji, co do rywali. Amerykanie to mój jedyny numer jeden i myślę, że nie tylko dla mnie. Chciałbym, aby każdy poczuł namiastkę NBA. - Występy za oceanem nie są dla mnie celem samym w sobie. Oczywiście, gdyby była możliwość, zainteresowanie moją osobą, nie odmówiłbym. Miałem swoją szansę, nie udało się. Czy jest jakiś moment w kwalifikacjach, mecz, który dał impuls i wiarę w to, że możecie jako reprezentacja wywalczyć historyczny awans? - Na pewno takim wydarzeniem był mecz z Chorwacją w Gdańsku (wygrany 79:74 - PAP). Dał nam mocną wiarę w to, że jesteśmy w stanie to zrobić i wywalczyć awans do Chin. Trzy dni wcześniej przegraliśmy wysoko z Włochami, więc spotkanie z Chorwatami było bardzo ważne. Tym bardziej, że Chorwaci przyjechali w pełnym składzie, z zawodnikami NBA, bardzo mocno zdeterminowani by walczy o swoje szanse. Ale tak naprawdę każdy mecz w tych eliminacjach był na wagę złota, z pierwszej i drugiej rundy. Patrząc z perspektywy czasu cały czas szkoda mi tej porażki na Węgrzech.... Była ona jednak ważna w kontekście +budowania+ drużyny. Jak przeżywa pan awans? Jak wielka satysfakcja? - Powiem szczerze. Usiadłem w sobotę w pokoju masażystów i stwierdziliśmy, że do nas to jeszcze nie dociera. Każdemu koszykarzowi życzę, żeby powtórzył to, co nam się udało, ale nie wiem kiedy znowu się to uda, skoro czekaliśmy 52 lata. Jest duża radość z tego, co wydarzyło się w Chorwacji. Radość, że coś zrobiliśmy, ale nie do końca wiemy jeszcze co. Może poczujemy to po meczu z Holandią w Ergo Arenie w poniedziałek. To będzie wyjątkowy wieczór. Ważną rolę w pana karierze odgrywa trener reprezentacji Mike Taylor, który od początku +stawia+ na pana. Urodziny obchodzicie w tym samym dniu... - I coś w tym może jest. Z trenerem naprawdę rozumiemy się bez słów. On wie, na co jestem gotowy, w czym mogę pomóc zespołowi w danym meczu, dniu, sytuacji. Występuje pan w czołowym rosyjskim klubie Lokomotiw Kubań Krasnodar. Co daje gra z najlepszymi? - To zespół klasę wyżej w mojej karierze niż dotychczasowe kluby. Wiele mogę nauczyć się od zawodników, którzy zdobywali mistrzostwo Euroligi, NBA, nawet jeśli teraz są u schyłku kariery. Patrzę codziennie na treningach jak wykorzystują przewagi na parkiecie, jak są aktywni na boisku, walczę z nimi. Lokomotiw to najwyższa europejska +półka+, wielkie pieniądze, ale i presja... - Oczywiście i ta gra pod presją, radzenie sobie z nią jest bardzo ważne. To dla mnie nowe doświadczenie. Jeśli otrzymujesz wysokie wynagrodzenie, to wiadomo, że gra się o najwyższe cele i że są z tobą wiązane wymagania. W kadrze też są wymagania, oczekiwania. Co prawda nikt w reprezentacji presji tak wielkiej nie stwarzał, ale przecież ona była przed meczem z Chorwacją - sami chcieliśmy to wygrać. Sezon w Lokomotiwie uczy mnie radzenia sobie w meczach o stawkę. Rosyjska liga VBT jest naprawdę wymagająca. Każdy zespół gra fizycznie i to jest ta jedna z różnic między Hiszpanią, Polską a Rosją. Nawet koledzy z Zielonej Góry (Stelmet Enea BC występuje w Lidze VTB - PAP) mówią, że to inny poziom walki fizycznej. Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz