Jak pan, bohater przełomowego meczu z Chorwacją, wygranego we wrześniu w Ergo Arenie, ocenia drogę drużyny w kwalifikacjach do mistrzostw świata w Chinach? Adam Hrycaniuk: - Początki nie były łatwe. Wszyscy widzieli, jak zaczęliśmy kwalifikacje. Mimo to wierzyliśmy w system trenera, w to, że ta ciągłość i powtarzalność da dobre mecze. Nie mówię, że od początku wierzyliśmy na sto procent, że awansujemy, bo rywalizacja zapowiadała się bardzo ciężka. Były pewne problemy kadrowe. Na Węgrzech zaliczyliśmy poważną wpadkę, ale okazała się zimnym prysznicem. Dała nam kopniaka, żeby zacząć grać i próbować wygrywać z lepszymi od Węgrów przeciwnikami. Droga była wyboista, ale na końcu wszystko skończyło się bardzo dobrze. Czemu zawdzięczacie awans po 52 latach do finałów mistrzostw świata, drugi w historii polskiej męskiej koszykówki? - Na pewno nie jakiejś dziwnej układance w tabeli. Wygraliśmy pięć ostatnich spotkań i w każdym potwierdzaliśmy, że jesteśmy mocną, stabilną drużyną, która gra równą, dobrą koszykówkę. Co jest największym atutem reprezentacji Polski? - To, że graliśmy w każdym okienku, poza małymi wyjątkami, praktycznie bez zmienionego składu. Myślę, że trener Mike Taylor, który już szósty rok jest przy tej drużynie, daje nam stabilizację i pewność tego, że zagramy wypróbowane, wyćwiczone elementy. Bez jakichś nowych, dziwnych rzeczy, bez poznawania się nawzajem. Po prostu znamy się w tej kadrze jak łyse konie. Spędziliśmy razem mnóstwo meczów, treningów, wieczorów. Rozumiemy się na tyle dobrze, że daje nam to stabilizację, pewność poziomu w grze. Na początku eliminacyjnego cyklu właśnie pan był takim małym wyjątkiem. Nie zagrał w otwierających rywalizację meczach z Węgrami w Bydgoszczy i Litwą w Kłajpedzie. Pan zrezygnował, czy trener z pana? - Nie zrezygnowałem, chociaż w tamtym momencie akurat miałem różne myśli na ten temat. Po prostu była taka sytuacja kadrowa, a nie inna. Po rozmowie z coachem stwierdziłem, że akurat w tym okienku po prostu nie przyjadę. Niech trener spróbuje może kogoś innego, zobaczy, jak w tej formacji będzie funkcjonował. Wrócił pan jednak i dziś świętuje historyczny awans do mistrzostw świata. - Każdemu przypominam: nie zawsze było kolorowo, ale przeszliśmy przez to wszystko. Myślę, że w perspektywie tygodni, miesięcy każdy odczuje, że zrobiliśmy coś wielkiego. Myślicie już o Chinach? - Szczerze mówiąc, nie. Najważniejsze było pokazać się z dobrej strony w ostatnim meczu, zaprezentować przed swoimi kibicami. Zakończyć eliminacje fajną klamrą. Losowanie MŚ dopiero przed nami, a potem spotkanie na zgrupowaniu kadry i przygotowania do tej najważniejszej imprezy. Rozmawiał Marek Cegliński