Rozmawiamy przed ostatnim meczem polskich koszykarzy w mistrzostwach Europy. Czy spotkanie ze Słowenią ma jakieś znaczenie dla oceny występu reprezentacji w tej imprezie?Grzegorz Bachański: Myślę, że jest bardzo ważne. To są mistrzostwa Europy, gramy z silną drużyną i nie zakończyliśmy walki. Musimy dobrze zagrać. Dlaczego dotychczas przegraliśmy wszystkie mecze? - Koszykówka jest grą błędów. Wpływ na rozstrzygnięcia spotkań mają decyzje zawodników, trenera, nas wszystkich. Tych dobrych decyzji, zwłaszcza w końcówce meczu z Czechami, zabrakło. Trochę także przysłowiowego szczęścia. Podobne sytuacje zdarzają się w tych mistrzostwach także innym drużynom. Potem już się potoczyło. Nie poradziliśmy sobie z tą sytuacją. Całe zło zaczęło się od meczu z Gruzją, który już w pierwszej połowie był przegrywany wyraźnie i widać było, że to, co drużyna wypracowywała w sparingach, na mistrzostwach Europy nie ma zastosowania. Łukasz Koszarek mówił potem, że wpadliśmy w nastrój przegrywania, z którego trudno było się wydźwignąć. Dlaczego początek był taki zły? - Nie uważam, że całe zło zaczęło się w pierwszym spotkaniu. Mecz z Gruzją po prostu nam nie wyszedł. Rywalom wyszedł, ale na dzień dzisiejszy też są poza turniejem. Mistrzostwa Europy w koszykówce to naprawdę bardzo trudna, bardzo ciężka impreza. Jest w niej wiele loterii. Wiele czynników wpływa na taki a nie inny wynik, obraz gry. Najlepsi gracze, największe federacje mają z tym olbrzymi problem. Nie tylko my. Często drużyny stawiane w roli faworytów przegrywają. I odwrotnie. - Kluczem nie był mecz z Gruzją. Myślę, że bardzo chcieliśmy się pokazać z dobrej strony. I pokazaliśmy się w meczu z Czechami. Ta nieszczęsna końcówka była przyczynkiem do tego, że presja wyprowadzenia później ze stanu 0-2, przy perspektywie meczów z takimi potęgami jak Hiszpania czy Słowenia, mogła mieć wpływ na zaprezentowaną formę. Atutem kadry miał być duet Gortat - Lampe, który - można powiedzieć w uproszczeniu - nic nie wnosi do gry. A na pewno nie daje tyle, ile się po nim spodziewaliśmy. Dlaczego tak jest? - Nie mogę przed zakończeniem części kwalifikacyjnej oceniać poszczególnych zawodników. Przyjechaliśmy jako jedna drużyna i wyjedziemy jako jedna drużyna. Nie będziemy się tutaj dzielić. Jeżeli przegraliśmy mecz z Czechami czy Chorwacją, to dziś nie można rozpatrywać kto zawinił, kto zagrał lepiej czy gorzej. Po prostu przegraliśmy jako drużyna. Na wnioski - spokojne, analityczne, które coś dadzą na przyszłość, pomogą w funkcjonowaniu naszej kadry narodowej, będzie czas po zakończeniu turnieju. Jak patrzy pan na przyszłość trenera Dirka Bauermanna. Związek będzie chciał zostawić go na stanowisku czy poszuka innego rozwiązania? - Występ w ME był nieudany, na to wskazują wyniki. W końcu one weryfikują pracę każdej reprezentacji czy klubu. Ale też uważam, że naszej męskiej koszykówce jest potrzebna stabilizacja. W szerszym kontekście. Te mistrzostwa są dla nas nieudane, ale proszę zauważyć, że 80 czy 90 procent tych graczy będzie - przynajmniej tak bym chciał - dalej funkcjonować w reprezentacji narodowej. - W związku z tym chciałbym dalej pracować z trenerem Bauermannem. Bo ma olbrzymie doświadczenie, zaczyna do końca poznawać graczy. Może rzeczywiście było na to trochę mało czasu. Może na tym Eurobaskecie zaczyna on odkrywać różne szczegóły funkcjonowania poszczególnych zawodników. Biorę też pod uwagę, jak formował czy nadzorował przygotowania naszej kadry U-20. Był pierwszym od lat trenerem męskiej kadry, który wykazał zainteresowanie pracą z młodzieżą, z trenerami. Polska koszykówka takiego szkoleniowca potrzebuje, jeżeli spojrzymy na to, co jest przed nami. Że za dwa lata są mistrzostwa Europy, które będą kwalifikacją na olimpiadę. Uwzględniając potencjał, który mamy, uważam że byłby to właściwy trener. Jeśli Polacy przegrają dziś ze Słowenią, będzie to ich najgorszy występ w mistrzostwach w historii 26 startów. - Gdy trener Witold Zagórski, że odwołam się do historii i czasów potęgi naszej koszykówki, zaczynał pracę z reprezentacją przed mistrzostwami w Belgradzie w 1961 roku, to oczekiwania - szczególnie po udanych igrzyskach w Rzymie - też były duże, a skończyło się jednym z najgorszych wówczas startów, zajęliśmy dziewiąte miejsce. Tak się zaczynała nasza droga to sukcesów - srebrnego medalu dwa lata później, dwóch brązowych na kolejnych turniejach. Trenerowi Zagórskiemu wtedy zaufano i dano czas na przygotowanie kadry. - Uważam, że dzisiaj też powinniśmy dać czas, by konkretny trener, w tym przypadku Dirk Bauermann, mógł spojrzeć szerzej na przyczyny całej sytuacji. Wydaje mi się, że kolejne zmiany nic nie wprowadzą. Nowy szkoleniowiec będzie najpierw analizował, zastanawiał się, wprowadzał graczy, rozgrywał mecze towarzyskie, a potem, na ważnych turniejach, będzie się przekonywał o możliwościach drużyny. Wydaje mi się, że trener Bauermann po tych przygotowaniach, meczach i funkcjonowaniu drużyny na EuroBaskecie, wie dużo. Ja bym się tej wiedzy, z punktu widzenia związku, nie pozbywał. To dlaczego po poprzednim EuroBaskecie, gdzie Polacy wygrali dwa mecze, a potem po zwycięskim eliminacjach, związek zwolnił trenera Alesa Pipana? - To nie była tylko i wyłącznie nasza decyzja, lecz porozumienie z Alesem Pipanem. Uważaliśmy, że trener wykonał bardzo dobrą pracę, mimo że dwa lata temu wszyscy skazywali na pożarcie zespół jadący na mistrzostwa na Litwie w osłabionym składzie. Potem wygrał eliminacje, mimo słabszego początku. Ale trener Pipan miał i pozytywy, i słabsze strony. Wydaje mi się, że komunikacja z zawodnikami powoli się wyczerpywała. Za mało czasu poświęcał na koordynowanie działań związanych z młodzieżą. Moim zdaniem od strony trenera Bauermanna może to wyglądać lepiej, stąd tamta decyzja. Jakie błędy popełnił trener Bauermann, jeśli chodzi o przygotowanie drużyny i prowadzenie jej na turnieju? - W tej chwili nie jestem upoważniony do komentowania błędów trenera i tego nie zrobię. Powtórzę - do końca naszego udziału w turnieju jestem i z zawodnikami, i z trenerem. Czas na weryfikację tych błędów będzie po mistrzostwach. Jak będzie wyglądała analiza tego, co się stało z reprezentacją? - Z jednej strony jest to proces formalny, musimy przedstawić raport Ministerstwu Sportu i Turystyki podsumowujący to, co się stało. W tych materiałach staramy się - głównie trener, pod nadzorem wydziału szkolenia - określić, co było ewentualną przyczyną takich, a nie innych skutków. Ale jest też droga pewnych uzgodnień wewnętrznych w ramach związku i ona się odbywa poprzez rozmowy. - W każdej federacji, także tych, gdzie pracują wybitni trenerzy, selekcjonerzy mają swego rodzaju carte blanche, jeśli chodzi o opracowanie planów dla federacji. Nie jest tak, że prezes czy dyrektor sportowy danego związku tym trenerom pewne rzeczy narzuca. Rozmowy się odbywają, ale to trenerzy biorą odpowiedzialność za wynik, za szkolenie. Element porażek jest wkalkulowany, zdarzają się. Ale jeżeli umawiamy się na wykonanie pewnej pracy w okresie np. trzyletnim, to nie powinniśmy po roku czy kilku miesiącach od razu tego przerywać. To nie ma sensu. Kolejna zmiana nic nie wniesie. Jaki wpływ na odbiór koszykówki w Polsce może mieć ten słaby wynik na mistrzostwach? - Najbardziej szkoda mi graczy, jestem z nimi do końca. Wiem, ile włożyli serca, wiem, że chcieli pokazać w Słowenii, że potrafią grać w koszykówkę. Bardzo przeżywają te porażki, ale po prostu im się nie udało. Będę ich jednak bronił, bo nie może być tak, że na jednym rzucie Lubosa Bartona będziemy budować filozofię totalnej negacji. W meczu z Czechami zabrakło kropki nad i, gdyby ona była, to być może wszystko inaczej by się potoczyło i rozmawialibyśmy dzisiaj w innych nastrojach. - Oczywiście wynik jest niesatysfakcjonujący dla kibiców, ale przecież nie położymy się i nie będziemy płakać. Za rok czekają nas eliminacje do mistrzostw Europy w 2015 roku, trzeba się zebrać, ułożyć zespół i pokazać, że potrafimy grać w koszykówkę. Tego typu problemy są w każdej innej federacji. - Mam też wrażenie, że koszykówka męska nabrała w ostatnich latach rumieńców - zapoczątkował to awans do mistrzostw w 2007 roku, po 10 latach przerwy. Wiązaliśmy wielkie nadzieje z turniejem, który dwa lata później organizowaliśmy u siebie - zabrakło nam troszeczkę, by wygrać jeden mecz w drugiej fazie. W 2010 roku było załamanie, ale potem mieliśmy mozolną próbę odrodzenia. Liga jest w miarę poukładana, sponsorzy widzą, że warto zainwestować w tę dyscyplinę. Uważam, że po tym nieudanym występie nie powinniśmy się skupiać tylko na szukaniu przyczyn porażki. Choć oczywiście one pozwolą nam wszystko poukładać w następnych latach. Ale ten wynik w Słowenii jest załamaniem... - Jest, jeszcze większym niż w 2010 roku. Ale ja pamiętam, że wtedy, kiedy przegraliśmy eliminacje, a FIBA poszerzyła liczbę uczestników mistrzostw, zawodnicy mieli w pamięci ten poprzedni rok. Czuli, że im nie wyszło, było załamanie. Ale mimo wszystko, ta drużyna, która pojechała na EuroBasket w 2011 roku, podjęła rękawicę. Zaczęła się budowa. Teraz znów mamy załamanie, ale, jak powiedział ktoś mądry, moc ze słabości się rodzi. - Jeśli w rozmowach z zawodnikami, którzy są autentycznie przybici, słyszę, że oni widzą sens dalszej pracy z trenerem Bauermannem, już dzisiaj deklarują, że przyjadą na eliminacje w przyszłym roku, to jest to coś ważnego i obok tej kwestii nie powinniśmy przechodzić obojętnie. To był nieudany występ, ale wracamy do pracy i zobaczymy, co będzie dalej. W porównaniu z innymi drużynami naszą słabością jest pozycja rozgrywającego, a naturalizowany Thomas Kelati do gry drużyny wnosi w Słowenii niewiele. Czy w związku z tym myślicie o naturalizowaniu rozgrywającego? - Myślimy, jest taki pomysł. Mamy kandydatów. Powiem tylko, że nie są to gracze znani z polskiej ligi. Rozmawiał w Celje Marek Cegliński