Piotr Jawor, Interia: Polską ligę opuściłeś w wieku 25 lat. Jak na pomysł przeprowadzki do Hiszpanii zareagowała rodzina? Adam Waczyński, koszykarz reprezentacji Polski i Unicajy Malaga: - Bardzo pozytywnie, są ze mną na dobre i na złe, To pomogło w podjęciu decyzji. Moja żona bardzo się poświęciła, bo gdy wyjeżdżam na mecze, to zostaje z dziećmi sama. Dba o to, by wszystko w naszym życiu grało. Jak odnajdujecie się w hiszpańskiej rzeczywistości? Tutejsza mentalność jest zupełnie inna od naszej. - Pierwsze dwa lata były ciężkie, bo z nikim - oprócz trenerów i zawodników - nie mogłem porozmawiać po angielsku, więc dość szybko musiałem nauczyć się hiszpańskiego. To była dobra motywacja. Musieliśmy się błyskawicznie przestawić, bo liga szybko weryfikuje czy czujesz się w Hiszpanii komfortowo, czy nie. Tu życie bardzo ułatwia pogoda. W Polsce jest teraz ujemna temperatura, a tutaj +20. A latem? - Wtedy jest ciężko. Większość wakacji spędzamy w Polsce, ale byłem tu w połowie czerwca w sezonie przygotowawczym, to bez codziennego chłodzenia się w basenie nie dało się żyć. Ucieszyłeś się, gdy otrzymałeś ofertę przedłużenia umowy z Malagą o dwa lata? - Tak, bo wiedziałem, że im zależy, a nam się tu podoba. Klub jest bardzo dobrze zorganizowany, w zeszłym roku graliśmy w Eurolidze. Teraz mamy Puchar Europy, do tego liga jest na wysokim poziomie. Koszykarsko nie mam na co narzekać. Kibice chyba też cię lubią i doceniają. - Staram się być przyjazny, bo wszyscy są do mnie dobrze nastawieni, więc po prostu oddaje im to, co od nich otrzymuję. Cieszę się, że tu jestem i każdego dnia dziękuję, że tak się złożyło. Ci ludzie pomagają mi w trudniejszych chwilach, a ja dość mocno się przywiązuję. Powiedzmy, że dzwoni do ciebie stary znajomy z Torunia i mówi: "Posłuchaj, chcę kupić w Maladze fajne mieszkanie i samochód". Wiedziałbyś, do kogo się z tym zwrócić? - Tak (śmiech). Kolega kolegi do kogoś by zadzwonił i... Zresztą w taki sposób załatwiłem dla siebie samochód (śmiech). Poradziłbym sobie. Jakie klub stawia przed wami cele? - Najważniejszy jest awans do Euroligi, czyli pierwsza czwórka w lidze lub wygranie Pucharu Europy. W Maladze masz pseudonim "King Kong". Skąd się wziął? - W którymś meczu miałem niezłą pierwszą połowę. Gdy schodziłem do szatni, kibice bardzo się cieszyli, a ja z nimi i z radości uderzyłem pięściami w klatkę piersiową. Od tamtej pory jeden z kibiców stworzył plakat, na którym napisane jest: "King Kong Waczyński". Prezentuje go na meczach, a że jest dość duży, to tak się już między kibicami przyjęło. Pasuje ci to? - Tak. Kiedyś miałem nawet taką sytuację: odwożę dzieci do szkoły, a tam zawsze policja kieruje ruchem. Zatrzymałem się przed przejściem dla pieszych, a policjant teatralnie zaczął się bić w piersi. Pomyślałem: "swój człowiek" (śmiech). Koszykarze są poważani w Maladze? - To chyba jedno z niewielu miast w Hiszpanii, gdzie koszykówka jest ważniejsza niż piłka nożna. Nie wiem dlaczego akurat tutaj tak jest, ale wielu dziennikarzy o koszykówce pisze, zajmują się wszystkimi szczegółami. Na mecze przychodzą tysiące ludzi... Czujesz presję, że jesteś jednym z niewielu ambasadorów polskiej koszykówki na świecie? Kapitan reprezentacji Polski, poważny klub... - Tak jest? Bardzo mi miło, bo staram się godnie reprezentować Polskę, choć to duża odpowiedzialność. Robię, co mogę, by promować naszą koszykówkę. Rozmawiał w Maladze Piotr Jawor