Krzysztof Srogosz, eurosport.interia.pl: Kilkanaście dni temu nie mógł pan zagrać w reprezentacji Polski w eliminacjach do mistrzostw świata. Powodem jest konflikt FIBA i Euroligi. Myśli pan, że do kolejnej rundy meczów w lutym sprawa zostanie rozwiązana? Adam Waczyński (koszykarz Unicaja Malaga): Nie wiem, czy to się uda, bo ode mnie w tej sprawie nic nie zależy. Wiem jednak, że jest wielu zawodników, którzy chcieliby grać w reprezentacji, a nie mogą tego robić, bo w tym samym czasie są mecze Euroligi. Trzeba mieć nadzieję, że władze FIBA i Euroligi dojdą do konsensusu. Jeśli zawodnicy NBA nie mogę przyjeżdżać, to pozwólmy choć tym występującym w Eurolidze. To robi wielką różnicę. Poziom kwalifikacji by się zwiększył. Tacy koszykarze również przyciągnęliby większą liczbę ludzi na trybuny. A wy jako zawodnicy macie jakieś przecieki, że dojdzie do konsensusu? - Trudno powiedzieć. W tym sezonie było dużo rozmów i nic z tego nie wyszło. Pytanie, jaki to ma teraz wydźwięk, jaka była oglądalność meczów kadry i ogólne zainteresowanie. Trzeba sprawdzić, czy to okazało się dobre finansowo. To będą argumenty, aby przekonać jednych i drugich do zmian. Ktoś, komuś po prostu musi pójść na rękę. Nowy system kwalifikacji do mistrzostw świata się panu podoba? - Na pewno ma on swoje plusy i minusy. Trzeba to robić na pewno bardziej z głową. Przede wszystkim trzeba rozmawiać. Każdy sposób na pozyskanie widza jest dobry. To jest zupełna nowość, aby rozgrywać spotkania w środku sezonu. Reprezentacja rozegrała dwa spotkania. Z Węgrami wygrała, a z Litwą na wyjeździe nie miała większych szans. Serce mocno krwawiło, że nie mógł pan wystąpić? - Nawet bardzo mocno. Siedziałem przed telewizorem i się denerwowałem. Z Węgrami nie oglądałem drugiej połowy, bo byłem już na rozgrzewce, ale z Litwą naprawdę trudno się to oglądało. Moja żona dobrze wie, jak reaguję. Praktycznie szarpałem telewizorem, bo nie mogłem pomóc zespołowi. Nie wyglądało to tak, jak każdy by chciał, żeby było. Każde zwycięstwo cieszy. Ta wygrana z Węgrami była niezwykle istotna. Nie było to może osiągnięcie w oszałamiającym stylu, ale każde zwycięstwo bierzemy w ciemno. Z Litwą było troszeczkę gorzej. Nie wiem, z czego to wynikało. Czy z problemów ze zgraniem, czy z czego innego. Kilku koszykarzy było nowych. Był nowy rozgrywający Kamil Łączyński. Ogarnąć system trenera Mike’a Taylora nie jest łatwo. A jak się współpracuje z Taylorem? Pojawiają się głosy, że on nie jest w stanie wycisnąć z reprezentacji? - Z selekcjonerem współpracuje się bardzo dobrze. Mamy swoje problemy z reprezentacją w kontekście rozgrywającego. Gdybyśmy na ostatnich mistrzostwach Europy wyszli z grupy, to nikt by nic nie mówił. Było, jak było. A.J. Slaughter doznał kontuzji, czasem tak się dzieje. Selekcjoner podjął decyzję, aby na mistrzostwach było dwóch rozgrywających, a nie trzech. Ucierpieliśmy na tym. To są takie zrządzenia losu, które czasami są przeciwko niemu. Proszę mi uwierzyć, że współpraca jest dobra, tak samo jak atmosfera w zespole. Potrzebujemy trochę więcej szczęścia i myślę, że będzie dobrze. Słyszałem, że Taylor ma dobre pomysły, ale czasem nie umie ich przekazać, także podczas przerw na żądanie. Za bardzo krzyczy i wy do końca tego nie rozumiecie. Tak jest? - Nie uważam tak. On ma po prostu taki styl mówienia. To w ferworze walki nikomu nie przeszkadza. Pomysły są dobre, zagrywek mamy dużo. Opcji na skończenie akcji jest bardzo wiele. Czasami to nam zabrakło zimnej głowy i to my nawaliliśmy, jak w końcówce spotkania z Finlandią, gdy prowadziliśmy ośmioma punktami. Każdy wtedy wszystko zrzucił na trenera. Ale to nie tak. My wystarczyło, abyśmy dobrze wprowadzili piłkę. On nie jest na parkiecie i nie ma wpływu na wszystko. W kadrze jest już pięciu zawodników na co dzień występujących w ACB. Oprócz pana, także Mateusz Ponitka, Tomasz Gielo, Michał Michalak, Przemysław Karnowski. Trzymacie się razem w Hiszpanii? - Wiadomo, że mamy ze sobą kontakt. Nieco ponad tydzień termu grałem przeciwko Tomkowi Gielo z Joventutu Badalona, a teraz Michałowi Michalakowi z Tecnyconta Zaragoza. Wcześniej walczyłem z Przemkiem Karnowskim i jego MoraBanc Andorra. Fajnie, że można się do kogoś odezwać po polsku. W poprzednim sezonie oprócz mnie był tylko Tomek. Hiszpania to teraz supermiejsce dla naszych koszykarzy? - Robimy cały czas postęp. To cieszy. Ostatnio bardzo dobry mecz zagrał przeciwko nam Gielo, który świetnie zaprezentował się w obronie i ataku. Zrobił ogromny postęp od poprzedniego sezonu. Nawet moi koledzy na ławce mówili, że to naprawdę solidny zawodnik. Oby tak dalej i każdy z nas dostawał jak najwięcej minut na parkiecie. Może być jeszcze więcej Polaków w ACB? - Jasne, że możemy powiększać tę liczbę. Będziemy chcieli robić dobrą reklamę. Każdy też patrzy na swój biznes i chce się pokazać z jak najlepszej strony. Jak się dobrze pokażesz w Hiszpanii, to potem masz łatwiej o pracę gdziekolwiek indziej. To jest naturalna kolej rzeczy. Polscy koszykarze są coraz bardziej szanowani w Europie. Dzięki temu cała reprezentacja na tym skorzysta. Reprezentacja jest ważna, ale na co dzień istotny jest klub. Unicaja Malaga zawodzi w Eurolidze. Chyba miało być inaczej? - To też nie do końca tak jest. Mamy jeden z mniejszych budżetów. Celem było to, aby walczyć w każdym meczu u siebie i wygrywać jak najwięcej. Na koniec może udałoby się dojść do ósmego miejsca. Na razie nam to nie wychodzi. Wygraliśmy dwa razy u siebie i raz na wyjeździe. Chciałoby się więcej. Boli bardzo porażka u siebie z Żalgirisem ostatnim rzutem. Z CSKA toczyliśmy wyrównany bój i mogło się zdarzyć różnie. Spotkanie mogło się potoczyć zupełnie inaczej. Nie można patrzeć wstecz. Trzeba poprawiać się i grać lepiej. No tak, ale w poprzednim sezonie wygraliście Eurocup. Apetyty były zapewne większe? - Wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ale to jest naprawdę wielka przepaść w poziomie. Trzeba to zrozumieć. Dopiero człowiek to widzi, jak gra rok po roku w tych ligach. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że jest o wiele trudniej. W Eurolidze jest o wiele większa fizyczność. Poziom jest wyższy i meczów jest zdecydowanie większa liczba. Panu to chyba nie przeszkadza. W ostatnim spotkaniu Euroligi przeciwko Baskonii rzucił pan 25 punktów, w tym trafił siedem na dziewięć prób za trzy. - To był zdecydowanie mój najlepszy mecz w karierze w Eurolidze. Mam nadzieję, że to nie ostatni taki występ. Nie trafiłem dwóch pierwszych rzutów, ale potem po prostu byłem skupiony do końca i nie myślałem o złych momentach. Wierzę, że to mi pomogło. Aczkolwiek szkoda, że nie przełożyło się to na zwycięstwo. Myślę, że zawiodła zbiórka. Musimy nad tym elementem nieustannie pracować, ale jesteśmy na dobrej drodze. Na pewno z czasem będziemy dużo lepsi. W ostatnim czasie miał pan problem z urazem, ale mało się o tym mówiło. Co to było? - To prawda. Teraz mogę już więcej powiedzieć. W zeszłym roku miałem problem z lewą łydką, a teraz z prawą. Jak sobie przypominam, to miałem taki ból przed poważną kontuzją. Trenowałem, aż w końcu mięsień pękł. Teraz postanowiłem powiedzieć lekarzom, że czuję podobny ból jak wtedy. Zrobiliśmy badania. Dostałem trochę wolnego i teraz czuję się dobrze. Lepiej odpocząć tydzień, niż sześć czy siedem tygodni. Dlatego nie zagrałem niedawno w Eurolidze przeciwko Panathinaikosowi w Atenach. Teraz absolutnie nie ma śladu. Zareagowaliśmy w porę razem ze sztabem i myślę, że dobrze wyszło. W pana zespole nie jest łatwo o częstą grę. - To prawda. W naszej ekipie zawsze jest różnie, bo mamy pięciu obwodowych, a przecież na parkiecie jest miejsce tylko dla dwóch. O minuty zawsze nie jest łatwo. Staram się dawać, co tylko mogę zespołowi. Jednego dnia wpada lepiej, drugiego gorzej. Generalnie czuję się bardzo dobrze. W lidze hiszpańskiej jak na razie macie sześć wygranych i pięć porażek. Jak pan oceni ten wynik? - Nie jest on taki, jak się spodziewaliśmy. Kilka meczów przegraliśmy niestety na własne życzenie. Na przykład u siebie z Baskonią jednym punktem, czy na wyjeździe z Fuenlabradą czy Gipuzkoą. W poprzednim sezonie takie spotkania wygrywaliśmy. Chcąc być na koniec w czwórce, to te porażki trochę bolą. Mam nadzieję, że to się nie odbije czkawką. Wygląda na to, że trzeba będzie mocno się bić o awans do fazy play-off. - Walka o pierwszą ósemkę będzie trudna do samego końca. Chcemy także walczyć o Puchar Króla, bo to bardzo prestiżowe rozgrywki. Do nich awansuje osiem najlepszych zespołów po pierwszej rundzie sezonu zasadniczego. Myślę, że trzeba mieć około dziewięciu zwycięstw, żeby zakwalifikować się do Pucharu Króla. Na razie mamy sześć i walczymy o kolejne. Może będziemy zwyciężać już do końca rundy. Zostało jeszcze sześć kolejek. Rozmawiał Krzysztof Srogosz