PAP: Czy czuje już pan emocje związane z meczem w Wałbrzychu przeciwko Wielkiej Brytanii? To będzie debiut w roli szkoleniowca reprezentacji Polski. Marosz Kovaczik: - Jeszcze kilka dni zostało, więc emocje nie są jeszcze największe, ale oczywiście czuję je. To bardzo duża odpowiedzialność, nie tylko za te 12 czy 14 zawodniczek na boisku, ale mogę powiedzieć, że całą sportową Polskę. Ale prowadził pan przecież w latach 2013-2017 zespół narodowy Słowacji, więc reprezentacja to nie jest nowe doświadczenie... - Tak, ale teraz jestem trenerem w innym kraju, więc emocje, a przede odpowiedzialność jest inna. Znacznie większe, bo +obcemu+ jest zawsze ciężej pokazać i udowodnić pewne rzeczy. Moim marzeniem jest poprowadzenie Polski tam, gdzie była 20 lat temu (w 1999 roku biało-czerwone zdobyły mistrzostwo Europy, a w 2003 zajęły czwarte miejsce - PAP), ale nie da się tego zrobić "od zaraz". Musimy robić małe kroczki i cieszę się, że to myślenie podzielają władze polskiego związku. Przez dwa lata nie prowadził pan żadnej drużyny narodowej. Co zadecydowało, że wrócił pan do tego wyzwania? - Przez te dwa lata odpoczywałem od kadry, choć miałem dwie propozycje, ale najważniejsza była rodzina. Po długich sezonach ligowych, ciągle w rozjazdach, chciałem po prostu poświęcić wakacje - gdy są najdłuższe przygotowania z reprezentacjami - rodzinie. Fajnie było spędzić ten czas inaczej niż koszykarsko, ale teraz znowu mnie do tego ciągnęło. Poza tym najważniejsza była rozmowa z władzami związku. Co zatem zadecydowało, że podpisał pan umowę, i to czteroletnią, czyli na dwa cykle eliminacji do Eurobasketu. - Jasne postawienie sprawy i to, że związek nakreślił długofalowy plan. Wszyscy wiedzą, gdzie jest polska kobieca koszykówka. Bardzo ważne, że dano mi czas, a nie powiedziano: bierzesz kadrę dziś, a jutro musi być wynik. To tak nie działa... Moim marzeniem i celem jest wrócić do takiego poziomu, jaki Polska prezentowała 20 lat temu. Ale na zgrupowanie do Wałbrzycha powołał pan same doświadczone zawodniczki, a nie młode... - Tak i nie mogło być inaczej, bo nie było przecież specjalnych przygotowań. To nasze pierwsze spotkanie, więc tym, które już mają ogranie w reprezentacji łatwiej będzie "złapać" taktykę, naszą wizję. Widzę grono młodych zawodniczek, które w lecie na czterotygodniowym zgrupowaniu będą sprawdzane, gdy zagramy z zespołami walczącymi o kwalifikacje do igrzysk. A co przez te kilka dni można zrobić w nowym układzie trenersko-zawodniczym? - Przede wszystkim problemem jest to, że nie oszczędzały nas kontuzje, bo brakuje sześciu zawodniczek, które mogłyby być w Wałbrzychu, ale mają urazy: Stankiewicz, która od trzech tygodni ma kłopot z kolanem i nie trenuje, Puss, Marciniak, Misiek, Szajtauer, Szott-Hejmej. Dwie ostatnie przyjechały, ale fizjoterapeuta uznał, że muszą zaleczyć urazy. Ważne, że były, bo to pomoże w budowaniu relacji na przyszłość. Na siedmiu treningach taktycznie nie da się dużo zrobić, ale chodzi o coś innego. Najważniejsze, by zbudować chemię, by powstał jeden walczący zespół. Nieważne czy wyjdziesz na dwie sekundy czy na 20 minut, ale musisz dać drużynie wszystko, na co cię stać. W jednej sprawie ma pan komfort - podstawową zawodniczką reprezentacji będzie Weronika Gajda, którą na co dzień ma pan w klubie CCC Polkowice. - Tak. Weronika pomaga mi nie tylko na boisku, ale w szatni, w rozmowach z dziewczynami, budowaniu atmosfery. Liczę na nią. Wierzę, że będzie liderką reprezentacji. Jak zatem traktuje pan w długofalowej perspektywie najbliższe eliminacje i mecz z Wielką Brytanią? - Wiemy, jakim zespołem jest Wielka Brytania, ale ja wierzę w to co robię. To jeden mecz i nie chcę mówić czy mamy pięć czy 40 procent szans na wygraną. Najważniejsza jest mądra walka - musimy ukryć taktycznie nasze braki. Na pewno nie możemy pokonać rywala grając klasyczną koszykówkę, atakiem pozycyjnym pięć na pięć, bo siła Brytyjek jest nieporównywalna z naszą. Walka pod tablicami będzie kluczowa, by rywalki nie ponawiały ataku, a nam da to możliwość kontrataków. Brytyjki są skuteczne z dystansu, więc ciężko będzie liczyć na to, że sprawdzi się defensywa strefą. W drużynie Wielkiej Brytanii dwie czołowe koszykarki: Temi Fagbenle i Johannah Leedham prowadził pan w CCC Polkowice, więc zna pan ich mocne i słabsze strony. - Z tego co wiem, Leedham, która gra w tureckim Orman Genclik, a więc u rywala CCC z Pucharu Europy, raczej nie przyjedzie, bo ma problem z mięśniem nogi. Nie ukrywam, że nie martwi mnie ta wiadomość, choć życzę jej jak najlepiej. Fagbenle to świetna zawodniczka, a w tym sezonie w klubie tureckim (Botas Ankara - PAP) rzuca dużo więcej i celniej za trzy punkty, więc trzeba będzie na nią podwójnie uważać. Rozmawiała Olga Przybyłowicz