Wszystko przez polskie korzenie. Fijalkowski, która ogląda fazę finałową mistrzostw Europy w Łodzi, rozegrała 204 mecze w reprezentacji "Trójkolorowych" i zdobyła 2567 pkt. W długiej karierze urodzona we Francji, ale mająca polskich rodziców czołowa zawodniczka Europy zdobyła m.in., "złoto" i dwa razy "srebro" ME (1993 i 1999) oraz dwa mistrzostwa Euroligi (1997 z włoskim Como i 2002 z Olympic Valenciennes). PAP: Jak wspomina pani mistrzostwa z Katowic z 1999 r. Francja była faworytem, ale po znakomitym spotkaniu uległa Polsce 56:59. Isabelle Fijalkowski: - To były ważne mistrzostwa, tak jak teraz, gdy stawką są nie tylko medale, ale i kwalifikacja do igrzysk w Sydney. Dla mnie podwójnie ważne, bo rodzina z Polski kibicowała mi na meczach, a ja chciałam się pokazać z jak najlepszej strony. Polska jest moim krajem od serca. Urodziłam się we Francji, ale czuję się związana z Polską mocno. Po finale byłam oczywiście bardzo smutna, ale moi rodzice, krewni wcale się nie martwili. Wręcz przeciwnie, więc smutek mój minął, bo taki jest sport - wygrywa lepszy, a Polki były wtedy lepsze. Jaki sukces ceni pani najbardziej? - Najbardziej cenię złoty medal z mistrzostw Europy z 2001 r. wywalczony we Francji. Osiągnięcie tego sukcesu kosztowało najwięcej sił, a poza tym to była taka klamra spinająca pięć lat pracy tej grupy zawodniczek, do której należałam. Czy gra przed własną publicznością jest trudniejsza? Nie towarzyszyła pani i koleżankom większa presja. - Same się temu dziwiłyśmy, ale presji nie odczuwałyśmy. Przygotowały nas do tego wcześniejsze turnieje, a szczególnie EuroBasket w Polsce. Wiedziałyśmy, jak radzić sobie ze stresem, wiedziałyśmy, czułyśmy to, że zagramy w finale i zdobędziemy upragnione złoto. Po wywalczeniu mistrzostwa Europy przed własną publicznością pomyślałam sobie, że porażka w finale z Polską w 1999 r. była wstępem do tego sukcesu. Mieszka pani od początku życia we Francji, ale po polsku mówi cały czas znakomicie. - Nie, nie znakomicie, jest mi zawsze na początku pobytu w Polsce trudno się przestawić, ale ponieważ muszę mówić to mówię. We Francji rodzice zawsze mówili w domu po polsku i do czwartego roku życia, podobnie jak mój młodszy brat, nie mówiliśmy po francusku, tylko po polsku. To był nasz pierwszy język. Kiedy poszłam do przedszkola nie rozumiałam nic, ale wystarczył miesiąc i już obydwoje mówiliśmy po francusku. Teraz w domu moi rodzice też mówią do mnie i do moich dzieci tylko po polsku. Ja, bo jest mi tak łatwiej, odpowiadam po francusku, stąd moje problemy w Polsce na początku pobytu. Moje dzieci rozumieją język babci i dziadka, bo codziennie są u moich rodziców w domu, ale na razie nie mówią zbyt wiele. Lubię mówić po polsku, muszę tylko więcej ćwiczyć. Teraz mam okazję, bo jestem tu już dwa tygodnie. W poniedziałek wracam do Francji. Polski język w domu, to zapewne musiała być i jest u pani rodziców polska kuchnia. Jakie potrawy pani lubi najbardziej? - Jako dziecko nie lubiłam zup. Mamusia robiła je codziennie. Teraz jest odwrotnie. To moja ulubiona potrawa: pomidorowa, żurek, barszcz. Moje dzieci też znają polską kuchnię, babcia je przyzwyczaiła, więc nie ma problemów z jedzeniem podczas pobytu u rodziny, a teraz tu w Łodzi. Czym się pani zajmuje obecnie. Ma pani kontakt z koszykówką? - Mieszkam koło Vichy. Zajmuję się trenowaniem młodych chłopców i dziewcząt. Francuska federacja i ministerstwo sportu organizuje w każdym regionie kraju szkoły dla najbardziej utalentowanych dzieci, tak, żeby mogły połączyć treningi z nauką w szkole. Jestem koordynatorką - dyrektorką szkoły oraz trenerką w regionie Owernii, w skład której wchodzą cztery departamenty. Jak bardzo zmieniła się koszykówka w minionej dekadzie? Jak pani ocenia ekipę Francji podczas EuroBasketu? - Widzę jedną zasadniczą różnicę - każda licząca się ekipa ma teraz nie jedną, ale kilka dobrych, bardzo wysokich zawodniczek. Kiedy grałam tych najwyższych koszykarek było niewiele i w reprezentacji i w innych zespołach. To jest przyszłość kobiecego basketu - więcej sprawnych i silnych wysokich. Koszykówka jest prosta - musisz mieć dobrze wyszkolone zawodniczki i wtedy gra wygląda dobrze. Co jest kluczem do sukcesu reprezentacji Francji, która w czołówce europejskiej jest od lat? - System szkolenia, a wcześniej selekcji i wyszukiwania kandydatek i kandydatów do gry. Szukamy nastolatków - 11-, 12-latków, którzy są sprawni fizycznie, mają smykałkę. Równie ważni są dobrzy trenerzy, odpowiedni do każdego wieku. Mamy szkoły w departamentach i jedną wielką w Paryżu, gdzie trenują kadeci i kadetki przez trzy lata. Instytut sportu w Paryżu nadzorowany przez ministerstwo skupia wszystkich młodych sportowców francuskich na poziomie reprezentacji kadeckich. Poza tym każdy klub musi prowadzić drużyny młodzieżowe. Jakie przewiduje pani rozstrzygnięcie w niedzielnym finale Rosja - Turcja? - Rosja jest bardzo silna i myślę, że potwierdzi to w niedzielę. Przyznam, że w półfinale kibicowałam Czeszkom, no i oczywiście Francji. Niestety zagramy o "brąz".