W meczu reprezentacji Polski z zagranicznymi gwiazdami ligi była pani najskuteczniejsza na boisku i została uznana najlepszą zawodniczką. Jaki jest sekret powrotu do wysokiej formy? Agnieszka Bibrzycka: Forma wcale nie jest taka wysoka. Brakuje mi jeszcze kondycji, szybkości, ale rzeczywiście powrót wypadł nieźle. Pomogła mi trenerka od przygotowania fizycznego, z którą pracowałam przez cztery lata, gdy występowałam w Jekaterynburgu. Poleciła mi ją była koleżanka z zespołu UMMC Ann Wauters, która mamą została... trzy miesiące przede mną. Dla niej Francuzka ułożyła specjalny program i Ann świetnie spisuje się w barwach zespołu z Walencji. Mi też przygotowała indywidualny trening. Przez dwa miesiące pracowałam sama, a ostatnie dwa tygodnie z drużyną CCC Polkowice. Jak udaje się pani pogodzić treningi i mecze z opieką nad malutkim dzieckiem? - Pomagają mi mama i Bartek, czyli dumny tata. Kiedyś wydawało mi się, że nie do pomyślenie jest nieprzespana noc czy brak drzemki po treningu. Teraz to moja codzienność i radzę sobie. Choć muszę podkreślić, że córeczka jest bardzo spokojna i pogodna, nie mam z nią problemów. A bycie mamą jest super. Czy występ w Gdyni oznacza, że Agnieszka Bibrzycka powraca na dobre do kadry i pomoże jej w czerwcowych eliminacjach do mistrzostw Europy? - Chciałabym. Na razie jednak jest zbyt wcześnie, by definitywnie przesądzać. Muszę ułożyć sobie jeszcze wiele rzeczy, musi być spełnionych kilka warunków... W Gdyni nie tylko na nowo debiutowała pani, ale kadrę po raz pierwszy prowadził Jacek Winnicki... Jakie wrażenia? Podpytywała pani koleżanki, które wcześniej z nim pracowały? - Lubię sobie sama wyrobić zdanie o każdym człowieku. Trener Winnicki jest bardzo konkretny. Wie, czego chce. Nie przeszkadza mi, że czasami krzyknie. Szkoleniowiec musi to robić od czasu do czasu, pod warunkiem, że nie kryje się za taką reakcją wyłącznie złość, ale konstruktywna uwaga. Reprezentacja zagrała zespołowo, było wiele podań, kombinacyjnych akcji... - To zasługa szkoleniowca. Odbyłyśmy co prawda tylko dwa treningi, ale to były bardzo konkretne zajęcia, z zadaniami taktycznymi, które udało się zrealizować w meczu. Miałam czyste pozycje wypracowane przez koleżanki, więc trafiałam. Podobnie jest w CCC Polkowice. W klubie dobrze rozumiem się z rozgrywającą Sharnee Zoll. Ona "szuka" mnie podaniami. Nie pozostaje mi nic innego jak zdobywać punkty. Zawsze miałam łatwość rzutu. Tego się nie zapomina nawet po rocznej przerwie. To jak z jazdą na rowerze. Nauczysz się raz i umiesz do końca życia. Grupa kwalifikacyjna ME z Serbią, Czarnogórą, Estonią i Szwajcarią to nie będzie spacerek... - Nie jest łatwa, ale na pewno stać nas na awans. Kluczowe będą mecze wyjazdowe w Serbii i Czarnogórze. To trudny teren. U siebie trzeba wygrać wszystko. Najistotniejsze będzie to, w jakich składach wystąpią poszczególne drużyny. Czy któryś z rywali nie wzmocni się naturalizowaną zawodniczką? Czy w Czarnogórze ponownie zobaczymy doświadczoną Anne de Forge? We wtorek CCC zmierzy się w 1/8 finału Euroligi z ROS Casares Walencja. Dawna koleżanka z UMMC Ann Wauters będzie pani rywalką. Czy rozmawiałyście o tym meczu? - Z Ann rozmawiamy tylko o naszych dzieciach. Czasami korzystam z jej porad dotyczących wychowywania takich małych istotek. Bardzo się cieszę, że się zobaczymy. Kupiłam już prezenty i na pewno przed lub po meczu znajdziemy czas na spotkanie. Na parkiecie będziemy jednak rywalkami. Rywalizację z Walencją traktuję jako sprawdzian formy, bo dotychczasowi przeciwnicy w lidze nie byli bardzo wymagający. Casares to zespół kompletny, mający w składzie wiele gwiazd, nie tylko Wauters. Czy awans do turnieju finałowego jest w ogóle możliwy? - Nie ma się co oszukiwać - rywal to klasowa ekipa. Myślę, że porażka z takim zespołem nie będzie dla nas ujmą. Sam awans do play off w debiucie w Eurolidze to sukces Polkowic.