Na kilka tygodni przed rozpoczęciem mistrzostw globu w Japonii reprezentacja Stanów Zjednoczonych, nie ma choćby jednego z nich. Zamiast tego, kibice pamiętają tylko kompromitujące szóste miejsce zajęte przez USA Basketball Team złożony z gwiazd NBA podczas ostatnich mistrzostw w rodzinnym Indianapolis i tylko trzecią lokatę na igrzyskach 2004 roku w Atenach. Jest tak źle, że Jerry Colangelo, twórca Phoenix Suns, jeden z najlepszych generalnych menedżerów w historii NBA, który dobrowolnie, bez pistoletu przyłożonego do głowy, zgodził się naprawić tę sytuację, nie mógł sobie nawet przypomnieć, kiedy ostatnio Amerykanie wygrali jakiś znaczący tytuł. Jeśli ekipa USA z LeBronem Jamesem będzie jednak grała w obronie tak, jak w pierwszym wygranym 114:69 spotkaniu z Portoryko w Las Vegas, już we wrześniu Amerykanie będą świętować tytuł najlepszej ekipy świata. Portoryko to nie Argentyna, Włochy, Serbia czy Chiny, ale na parkiecie w Las Vegas chwilami widać było to, o czym mówił przed meczem Gilbert Arenas: - My nie chcemy tylko zdobyć złotych medali, choć to też bardzo ważne. Chcemy pokazać, że potrafimy dominować na parkiecie. Tak jak to kiedyś bywało? - Rozpuszczeni milionerzy, dla których słowo Ameryka nic nie znaczy. Koszykarze, których interesuje tylko NBA, a reszta ich nudzi. Takie były o naszym zespole opinie po olimpiadzie w Atenach i było w nich sporo racji. Ale ta drużyna jest zupełnie inna - dodał po wtorkowym sparingu w Thomas & Mack Center Shane Battier. Jak najbardziej słuszna do tej pory opinia o indywidualizmie drużyny złożonej z graczy NBA ("dopóki gramy jedną piłka, nie ma się Amerykanów co bać" - mówił jeden z koszykarzy rywali) przynajmniej w pierwszym sprawdzianie się nie znalazła potwierdzenia. Chris Paul, Carmelo Anthony, LeBron James, Chris Bosh, Dwyane Wade - tak wyglądała pierwsza piątka, która rozpoczęła mecz z Portoryko, zespołem z którym drużyna USA otworzy mistrzostwa świata w Japonii. Carlos Arroyo, jedyny na parkiecie gracz Portoryko występujący w NBA (Orlando Magic) zapowiadał przed meczem, że jego drużyna nie ma się kogo bać, ale kiedy ekipa USA po siedmiu punktach Anthony'ego i koszu Wade'a objęła prowadzenie 9:2 nerwy zaczęły puszczać nie tylko koszykarzowi, ale i trenerowi Juliowi Toro. Nie znaczy to jednak, ze rywale USA, którzy w Atenach wygrali z kolejną wersją Dream Teamu 19 punktami zapomnieli jak się gra w koszykówkę. Wykorzystując fakt, ze podopieczni trenera Krzyzewskiego poczuli się jakby już mieli mecz wygrany, wykorzystując przewagę szybkości, Portoryko najpierw wyrównało stan meczu na 13:13, obejmując na dwie minuty przed końcem pierwszej kwarty prowadzenie 17:15. Im dłużej jednak trwała pierwsza, dziesięciominutowa część spotkania, tym bardziej widać było zmęczenie nie schodzącego z parkietu Arroyo i drużynie Stanów Zjednoczonych łatwiej było powstrzymywać ataki Portoryko. Po ośmiu kolejnych punktach (sześć po przechwytach) to właśnie drużyna USA schodziła na przerwę prowadząc 29:26. Mike Miller, Gilbert Arenas, Kirk Hinrich, Shane Battier oraz Joe Johnson rozpoczęli drugą kwartę w sposób, jakiego na pewno nie chciał widzieć Krzyzewski - grając zbyt nerwowo, chcąc zbyt szybko zdobywać punkty, to Amerykanie... stracili pierwsze siedem punktów, zdobywając pierwszego kosza dopiero po pięciu minutach drugiej kwarty. Portoryko nie nacieszyło się długo prowadzeniem 33:31, bo wystarczyło, by najlepszy obok Arroyo koszykarz Portoryko, środkowy Santiago zwolnił tempo, by drużyna USA objęła prowadzenie 48:35. Stało się tak przede wszystkim dzięki nowemu stylowi gry polegającemu nie na tym, by zdobywać spektakularne kosze i rzucać 120 punktów, ale grać tak skutecznie w obronie, by rywalowi po prosto... odechciało się grać. Tak było w ostatnich czterech minutach pierwszej połowy, kiedy Amerykanie zdobyli 19 z 21 punktów, a na twarzach graczy z Portoryko widać było już tylko bezradność. Po półtorej minucie trzeciej kwarty, mecz przygotowawczy do mistrzostw świata zamienił się w sparing i pokaz tego, co znaczą indywidualne umiejętności wykorzystane przez znakomitego trenera dla dobra zespołu. Po kolejnych stratach nie bardzo wiedzących co się dzieje graczy Portoryko na tablicy wyników było już 75:45, a drużyna Krzyzewskiego wygrywała z grupowymi rywalami z mistrzostw świata od 17. minuty spotkania 40:10, tracąc w trzeciej kwarcie tylko jednego kosza z gry i trafiając 70 procent oddanych rzutów! Czwarta kwarta to popis, przed ponad 18-tysiącami i takimi gośćmi jak Scottie Pippen, Julius Erving czy Clyde Drexler, rezerw (o ile tego słowa można używać, kiedy na parkiecie są Mike Miller, Elton Brand, Chris Paul czy Jamison) i zwycięstwo w rozmiarach, które pójdą w świat - 114:69. Najwięcej punktów dla USA zdobyli: Anthony 18, Jamison 16, Wade 14, James i Johnson po 10. Przemek Garczarczyk z Las Vegas