W Debreczynie "Biało-Czerwoni" zaczęli od porażki z Mongołami, ale potem zanotowali serię aż trzech zwycięstw z rzędu. Michał Sokołowski i spółka zaimponowali kibicom w ćwierćfinale z Austriakami. Rywale od samego początku musieli gonić naszych zawodników. Gdy wreszcie na dobre zbliżyli się do Polaków, objęli prowadzenie i doprowadzili do nerwowej końcówki. W niej bohaterem został wspomniany wcześniej popularny "Sokół". Zdobył on trzy punkty z rzędu i wprowadził kolegów do półfinału oraz na autostradę w kierunku igrzysk. Do stolicy Francji w lipcu polecą bowiem trzy najlepsze drużyny imprezy. Półfinał "Orły" rozegrały z najgorszym możliwym przeciwnikiem. W przedostatnim pojedynku turnieju czekała Litwa, która nie dość, że była niepokonana, to na dodatek przystępowała do zmagań jako numer jeden. Ogromne doświadczenie naszych rywali zaprocentowało. Prowadzili od początku i ani przez chwilę nie dali się dogonić. Polacy natomiast faulowali na potęgę. Na trzy minuty przed końcem czasu mieli na koncie dziesięć przewinień. Wtedy stało się jasne, iż swojej szansy muszą szukać w pojedynku o trzecie miejsce. I znowu Mongolia. Polacy chcieli się zrewanżować A w nim kto? Mongolia, czyli dobry znajomy z fazy grupowej. Piątkowa porażka 14:21 nie napawała optymizmem. "Biało-Czerwoni" budowali się jednak ze spotkania na spotkanie, dlatego w niedzielny wieczór po cichu liczyli na pozytywną niespodziankę. Zwłaszcza, że w półfinale z Francuzami nasi najbliższi rywale korzystali nie z czterech, a z trzech koszykarzy. Ariunboldyn Ananda wykluczono za uderzenie głową przeciwnika. W meczu z Polakami także zagrali w niepełnym składzie. Czy to ich podłamało? Nic z tych rzeczy, bardziej zmotywowało do jeszcze większego zaangażowania. Z dystansu raz za razem karcił Polaków Dulguun Enkhbat. Żaden z "Biało-Czerwonych" nie potrafił zablokować jego perfekcyjnych rzutów. Efekt? 9:4 po niecałych trzech minutach. Mongołów wspierali dodatkowo głośni kibice, którzy żywiołowym dopingiem dodawali im energii. Polacy się denerwowali, znów popełniali mnóstwo fauli. Jedyną dla nich nadzieją było rosnące zmęczenie rywali. W przeciwieństwie do "Orłów", nie mogli oni korzystać ze zmian. W pewnym momencie wynik oscylował w granicach remisu. Już wydawało się, że Polacy wracają do gry. Potem znów rozpoczął się festiwal rzutów za dwa "oczka" w wykonaniu przeciwników, którzy z powrotem osiągnęli okazałą przewagę i zmierzali powoli do końcowego sukcesu. Wówczas zdarzył się mały cud. Przemysław Zamojski faulowany był przy próbie za dwa i "Orły" wróciły do gry. Na dwie minuty przed końcem czasu na tablicy wyników widniały dwie osiemnastki. Emocje sięgały zenitu. Przemysław Zamojski bohaterem Polaków. Czyste szaleństwo Wymiana ciosów trwała w najlepsze. Zarówno jedni, jak i drudzy popełniali momentami kuriozalne błędy. W końcu minął regulaminowy czas i ostatniego uczestnika turnieju olimpijskiego wyłoniła dogrywka. Na samym jej początku zaryzykował Przemysław Zamojski. 37-latek spróbował od razu trafić za dwa i udała mu się ta sztuka. Polacy dokonali czegoś niesamowitego, wrócili z odległej podróży. W nagrodę w lipcu czeka na nich kolejna życiowa przygoda. Polska - Mongolia 22:20