Maciej Słomiński, Interia: Nieco ponad dwa tygodnie temu przybył pan do Polski. Jak pierwsze wrażenia, które są ponoć najważniejsze? Nuni Omot, koszykarz Trefla Sopot: - Drużyna przyjęła mnie bardzo dobrze, czuję się jak w domu. A propos domu, pogoda w Polsce przypomina tę z Minnesoty, gdzie dorastałem. Z tą różnicą, że tam jest jeszcze zimniej, a tu szybciej zapada zmrok. Oprócz aury wszystko jest w najlepszym porządku. Mieszkam w Sopocie i z tego co słyszę, to jedno z najpiękniejszych miast w Polsce, choć jeszcze nie miałem okazji go pozwiedzać, gdyż wszystko jest zamknięte. Pana debiut nie wypadł nadzwyczajnie. Trefl przegrał 63:83 z PGE Spójnią w Stargardzie, pan zdobył sześć punktów, wszystkie po wsadach do kosza z góry. Czy w każdym meczu powinniśmy się spodziewać "slam dunków"? - Nie, mój repertuar zagrań jest znacznie bogatszy. Potrafię rzucać spod kosza i z dystansu, biegam do kontrataku. W debiucie rzut mi nie "siedział", trafiłem 3 rzuty na 9. Drużyna nie grała ponad 30 dni, ja też dawno nie byłem w meczu, ciężko po takiej przerwie złapać właściwy rytm. Trochę czasu zajmie mi zrozumienie i wyczucie stylu gry drużyny, kto rzuca z jakiej pozycji itd. Może być tylko lepiej. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie Sprawdź! Jest pan do Trefla wypożyczony z tureckiej drużyny Tofas Bursa. Kluby szybko doszły do porozumienia czy przeprowadzenie wypożyczenia zajęło sporo czasu? - Początkowo klub Tofas nie chciał słyszeć, że odchodzę. Trochę grałem w Turcji (siedem meczów w lidze i trzy w Lidze Mistrzów), ale nie tyle, ile bym sobie życzył. Chciałem bardziej zaznaczyć swoją obecność na europejskich parkietach w drugim roku pobytu za oceanem, dlatego jestem w Sopocie. Choć koszykówka jest sportem zespołowym, ważne są też indywidualne statystyki. Czy wyznacza pan sobie cele jeśli chodzi o osiągi personalne w Energa Basket Lidze? - Mam cele nie tyle punktowe, co chciałbym być ważny dla zespołu. Chcę, by Treflowi szło najlepiej, być na parkiecie w ważnych momentach, mieć zaufanie trenera. Na arenie międzynarodowej reprezentuje pan Sudan Południowy, najmłodsze państwo świata. Jak wygląda rywalizacja koszykarska w Afryce? - Walczymy o kwalifikację do turnieju Afrobasket, który odbędzie się w Rwandzie w sierpniu 2021 r. Oczywiście jeśli koronawirus w tym nie przeszkodzi. Dlaczego nie reprezentuje pan Kenii? Urodził się w pan w Nairobi. - Mama jest z Etiopii, tata z Sudanu. Przyszedłem na świat w obozie uchodźców w Nairobi. Rodzice znaleźli się tam po niebezpiecznej, ponad 700-kilometrowej podróży, głównie odbywanej pieszo i nocą, z moim starszym bratem na rękach. Uciekali z Etiopii przed trwającą w tym kraju wojną domową, która kosztowała życie prawie półtora miliona ofiar. W międzyczasie zostali aresztowani, dopiero potem trafili do obozu dla uchodźców. Pana rodzinie udało się przedostać do USA? - Nie całej. Ojciec był chory, nie przeszedł testów medycznych i w 1996 r. pojechaliśmy sami. To znaczy mama, brat i ja. Ojca zobaczyłem 21 lat później. Jak to? - Gdy grałem w college’u Baylor, wieczorem wybrałem się na salę, by jak zwykle wieczorem przed meczem porzucać do kosza. Nagle zapalono światło i ujrzałem mojego ojca po 21 latach rozłąki. Mój brat, trenerzy i koledzy z zespołu spisali się na medal utrzymując całą akcję w tajemnicy. To było jak sen. Staliśmy na środku sali w szoku, nie mogąc wydusić słowa. To był moment wielkich emocji, wieczór, którego nigdy nie zapomnę. Stacja ESPN zrobiła z tego duży materiał. To przyćmiewa wszelkie wydarzenia sportowe. - Zobaczyłem ojca pierwszy raz w świadomym życiu, on tez był zaskoczony widząc jak wysoki jestem. Brat i ja dorastaliśmy bez ojca, to było dla naszej mamy bardzo trudne. Widząc na co dzień moją matkę, nauczyłem się wielkiego szacunku dla kobiet. Święta Bożego Narodzenia za pasem, proszę ujawnić swoje świąteczne plany. - Tak jak mój kolega z zespołu, Darious Moten, na jakiś czas przemieniam się w totalnie świątecznego gościa. Uwielbiam święta i bardzo się na nie cieszę. Trudno być tak daleko od domu w ten szczególny czas, ale jest facetime i inne komunikatory. To jednak nie to samo, szczególnie biorąc pod uwagę różnicę czasu. Trener Marcin Stefański powiedział, że jeżeli tylko będę chciał, to drzwi jego domu są dla mnie otwarte. To było bardzo miłe. Z nim i resztą drużyny widzę się oczywiście w drugi dzień świąt. 26 grudnia gramy w Ergo Arenie z Anwilem Włocławek. Gra pan zawodowo w koszykówkę, ale niewiele brakowało by został pan futbolistą amerykańskim. - Futbol był moją pierwszą miłością. Zawsze chciałem w niego grać, potem niestety urosłem za duży, byłem za chudy i z mojej kariery wyszły nici. Mógłbym ucierpieć w starciach z innymi zawodnikami. Jak blisko był pan gry w najlepszej lidze świata - NBA? - Nie zostałem wybrany w drafcie, mimo tego podpisałem niegwarantowany kontrakt z Golden State Warriors. Potem byłem na obozie z Brooklyn Nets, grałem w G League w barwach Long Island Nets. Wiele się nauczyłem, to było dobre doświadczenie. Będę robił wszystko, by spełnić swoje największe marzenie i zagrać w NBA. Jeśli się nie uda, chcę być zdrowy i zrobić karierę w Europie. Rozmawiał Maciej Słomiński Trwa wielka loteria na 20-lecie Interii! Weź udział i wygraj! Każdego dnia czeka ponad 20 000 złotych - kliknij i sprawdź W tym roku świętujemy swoje 20-lecie i mamy dla Ciebie niespodziankę. Masz szansę wygrać wielką gotówkę już dziś! Zapraszamy do udziału w Multiloterii. Każdego dnia do wygrania minimum 20 000 złotych, a w wybrane dni grudnia nawet 40 000 złotych! Dołącz do tysięcy Internautów biorących udział w grze! Kliknij link GRAM o duże pieniądze już teraz!