W swoim debiucie w barwach Iberostaru Teneryfa w lidze hiszpańskiej doznał pan zerwania ścięgna oraz uszkodzenia więzadeł krzyżowych prawego kolana. Konieczna była operacja. Jakie są postępy w leczeniu, perspektywy podjęcia treningów? Tomasz Gielo: - Cały czas trwa rehabilitacja. Wiadomo, że taki proces nie przebiega szybko. Zdarzają się momenty nużące, ale ogólnie jest bardzo dobrze. Noga dość szybko się regeneruje. Jak na razie, wszystko wygląda optymistycznie. W końcu stycznia będę miał robione kolejne testy. Jeżeli wówczas wszystko będzie ok, dostanę zielone światło, żeby zacząć biegać, skakać. Wtedy okaże się, jak szybko mój organizm będzie w stanie przyzwyczaić się do obciążeń treningowych. Koszykówka jest sportem bardzo dynamicznym, więc samo to, że ktoś może biegać i skakać nie oznacza, że jest już gotowy do gry. Powolutku będę do siebie dochodził. Kiedy spodziewa się pan powrotu do gry? - Można powiedzieć, że jestem w komfortowej sytuacji, bo mam duże wsparcie ze strony klubu, z którym kontrakt wiąże mnie także na przyszły sezon. Wszystkim zależy, żebym wrócił do zdrowia - nie jak najszybciej, tylko gotowy w stu procentach. Klub chce, żebym po kontuzji wrócił do gry i był w stanie pomóc drużynie przez dłuższy okres. Na razie wszystko wygląda optymistycznie, ale nie jest tak, że już się przymierzam do powrotu na parkiet. Minęły trzy miesiące od operacji. Podchodzę do tego ze spokojem i cierpliwością. Chcę wrócić jeszcze przed końcem sezonu zasadniczego (ostatnią, 34. kolejkę zaplanowano na 26 maja - red.). Dokładnej daty nie mam wyznaczonej, ale na razie wszystko przebiega po mojej myśli. Jak odebrał pan występy kolegów z reprezentacji w ostatnich dwóch okienkach kwalifikacji do mistrzostw świata, które otworzyły wielką szansę awansu do finałowego turnieju w Chinach? - Bardzo fajna sprawa. Po raz pierwszy od długiego czasu przyszło mi oglądać mecze reprezentacji o stawkę w telewizji, przed komputerem, a nie z perspektywy boiska. To na pewno bardzo emocjonujące, tym bardziej gdy widzi się drużynę, która gra widowiskowo, skutecznie i staje przed historyczną szansą awansu do mistrzostw świata. Chłopakom udało się postawić dwa kolejne kroki do celu, ale trzeba jeszcze dokończyć dzieła. Wszystko się rozstrzygnie w ostatnim okienku. Nie można do tych dwóch spotkań podejść lekceważąco, tylko z pełną mobilizacją, ale jednocześnie z lekką pewnością siebie. W kluczowym momentach na pewno żadna drużyna się nie podda, każdy będzie walczył do końca - o awans albo o pozostawienie dobrego wrażenia. Wierzę w nasz sztab trenerski i zawodników. Awans jest w zasięgu ręki. Jeśli będzie taka okazja, zrobię wszystko co możliwe, żeby drużynę wspierać w tym ostatnim okienku, a jednocześnie wrócić do zdrowia i być w gotowości, jeżeli trener Mike Taylor będzie mnie widział w przyszłości w reprezentacji. Udział w mistrzostwach świata, jeśli zostanie wywalczony, panu się należy, chociażby za to, co zrobił pan dla kadry wcześniej. - Bardzo dziękuję, ale z drugiej strony na takie imprezy nie jeździ się za zasługi, tylko żeby skutecznie rywalizować. Od tego jest kadra. Na pewno będę się starał dawać tyle, ile mogę. W rankingu "Przeglądu Sportowego" został pan uznany najlepszym silnym skrzydłowym wśród polskich koszykarzy w minionym roku. - Miło mi, ale patrzę na to spokojnie i skupiam się na pracy. Takie rankingi są robione dla kibiców, dziennikarzy. Mam świadomość własnej wartości. Wydaje mi się, że to był sezon, w którym grałem dobrze, skutecznie, ale jednocześnie mój potencjał i ambicje, zaangażowanie w ciężką pracę są wciąż takie same - sięgają znacznie wyżej. W przeszłości, w czasie kariery akademickiej w USA, miał już pan długą przerwę w grze spowodowaną kontuzją... T.G.: Doznałem pęknięcia kości w stopie. Byłem wykluczony z gry na mniej więcej cztery miesiące. Teraz czeka mnie pewnie dłuższa przerwa... Ale ma pan doświadczenie, że po takich kontuzjach się wraca... - Właśnie. Po tamtej nie ma już żadnego śladu. Wówczas też musiałem przejść operację, z tego powodu ominął mnie zresztą Eurobasket w 2015 roku. Kontuzje są wpisane w sport. Z perspektywy czasu wiem, że jeśli takowa się wydarzy, trzeba robić wszystko, żeby wrócić do zdrowia, by dalej kontynuować walkę o swoje marzenia. Kontuzję odniosłem na uniwersytecie Liberty, gdy kończyłem studia. Pojawiła się wtedy możliwość zmiany barw uczelni bez konieczności rocznej przerwy w grze. Skorzystałem z oferty uniwersytetu Mississippi. Po rehabilitacji i roku tam przepracowanym miałem możliwość walki na treningach i pokazywanie się przed skautami NBA. Wszystko skończyło się happy endem, co pokazuje, że trzeba być cierpliwym. Każda przeszkoda w życiu prowadzi do czegoś dobrego. Trzeba tylko umieć to odnaleźć, zawsze o tym pamiętać. Dla portalu osobiscie.pl w tekście zatytułowanym "Kiedy gasną światła" w ujmujący sposób opisał pan historię swojej ostatniej kontuzji, operacji, walkę o powrót na boisko... - To była ciekawa sytuacja, bo prowadzący portal zgłosili się do mnie jeszcze zanim odniosłem kontuzję. Szukaliśmy tematu. Po meczu z Realem znalazł się sam... Potrzebowałem trochę czasu, żeby wszystko sobie jakoś poukładać w głowie. Dzieląc się swoją historią chciałem pomóc innym. Jeżeli ktoś w podobnej sytuacji do mojej i po przeczytaniu tego tekstu będzie w stanie zmotywować się, spojrzeć na siebie optymistycznie, to ten artykuł odniesie zamierzony cel. Czego panu życzyć w dniu 26. urodzin? - Oczywiście zdrowia i jeszcze raz zdrowia, bo ciężką pracą i dobrym nastawieniem wszystko inne można sobie w życiu wywalczyć. Oczywiście, nie chodzi o to, by żyć otoczonym różową chmurką, gdzie wszystko jest piękne i super. Wydaje mi się jednak, że optymistyczne nastawienie bardzo pomaga. Potrzeba mi zdrowia, bo z moim podejściem do życia o całą resztę jestem w stanie zadbać i będę mógł pokazywać swoje talenty na parkiecie oraz poza nim. Rozmawiał: Marek Cegliński