Starcie w Antwerpii zaczynało eliminacji do kolejnego kobiecego Eurobasketu - była to nagrodą dla Belgii za wygranie ostatnich finałów. Ledwie 4,5 miesiąca temu zespół Rachida Méziane pokonał w wielkim finale w Ljubljanie Hiszpanię 64:58, głównie dzięki fantastycznej postawie swojej gwiazdy Emmy Meesseman (24 punkty, 8 zbiórek), liderki triumfatora Euroligi - Fenerbahce Stambuł. I niemal w tym samym składzie Belgijki przystąpiły dziś do pierwszego meczu eliminacji kolejnych mistrzostw Europy. Reszta drużyn zaczyna zmagania dopiero jutro. Belgia była kiedyś tam, gdzie Polska. Teraz sytuacja się odwróciła Gdy w 1999 roku Polki wygrywały mistrzostwa Europy w Katowicach, kobieca koszykówka w Belgii raczkowała, dzięki pokoleniu Ann Wauters zaczynała się budzić. Dziś sytuacja jest odwrotna, my nie mamy koszykarek klasy Małgorzaty Dydek czy Agnieszki Bibrzyckiej, ale pracujący od niespełna siedmiu miesięcy trener Karol Kowalewski buduje zespół ambitny, mający całkiem sporo atutów. Efekty widać było w Antwerpii, pierwsza połowa była całkowitą sensacją. Wielką jakość dała naszej drużynie Stephanie Mavunga, urodzona w Zimbabwe, ale koszykarsko wychowana w USA zawodniczka BC Polkowice. W Belgii oficjalnie debiutowała w kadrze, była pewnie niewiadomą dla mistrzyń Europy, choć powinny ją pamiętać z gry w barwach Polkowic w pucharach. Sensacyjny początek w Antwerpii. Trener mistrzyń Europy musiał po kilku minutach zareagować Polki zaczęły więc to spotkanie kapitalnie, choć można było się zastanawiać, na jak długo starczy im sił. Broniły bowiem niezwykle aktywnie w strefie podkoszowej, odsłaniając jedynie pole Belgijkom do rzutów z dystansu. A do tego podopieczne debiutującego w starciach o punkty Karola Kowalewskiego aktywnie biegały do kontr - efekty przyszły szybko. Bo choć Belgia na początku trafiła dwa razy za trzy, to Polki odpowiadały świetną i kombinacyjną grą w ataku. A gdy w 6. minucie Biało-Czerwone, po kontrze Weroniki Gajdy i Weroniki Telengi, trafiły na 17:10, trener Méziane poprosił o przerwę, a hala w Antwerpii była zaskakująco cicho. Mistrzynie Europy były zagubione, punktowały jedynie po kontratakach. Można żałować, że Polki, po zmianach, traciły w prosty sposób piłkę w ataku, bo mogły wywalczyć całkiem solidną zaliczkę. A wygrały pierwszą kwartę "zaledwie" 18:14, co jednak przed meczem brałyby pewnie w ciemno. No i sprawiły, że Meesseman była bardzo nieskuteczna pod atakowanym koszem, trafiła ledwie jeden z pięciu rzutów. 17 punktów przewagi Polek z mistrzyniami Europy. To się działo w Antwerpii! Tyle że Polki nie zwolniły tempa, grały fenomenalnie. Trener Kowalewski co chwilę zmieniał zawodniczki, by były w stanie utrzymać wysokie tempo gry. Co chwilę też inna z Polek pilnowała Meesseman, a gwiazda Belgijek, podwajana, oddawała piłkę na obwód. I to, co zazwyczaj jest atutem mistrzyń Europy, czyli rzuty z dystans, zawodziło. A Polki grały jak w transie - za trzy trafiła Banaszak, za chwilę trzy skuteczne akcje pod koszem przeprowadziła Mavunga. Było już 27:14 dla Biało-Czerwonych i coraz większe niedowierzanie mistrzyń kontynentu. W szczytowych momentach przewaga Polek wynosiła już 17 punktów, a i tak można było żałować trzech z rzędu zmarnowanych rzutów wolnych. W końcówce drugiej kwarty było już trochę za dużo chaosu w grze Polek, ale i tak utrzymały dwucyfrową przewagę - 36:24. Niezwykle istotne było to, że Polki zdominowały rywalki na deskach, szczególnie w obronie, miały dwa razy więcej zbiórek. Świetny początek Polek i nagły zwrot. Dużo błędów, nieskuteczność Wynik był bardzo zaskakujący, ale przecież można się było spodziewać natarcia Belgijek. One potrafią odrabiać straty, tak zrobiły choćby w finale mistrzostw Europy. A tymczasem Polki znów powiększyły przewagę, za trzy trafiła Banaszak na 43:26. Wystarczył jednak jeden poważny błąd sędziów i zabranie piłki Biało-Czerwonym, później kilka strat i dwa udane akcje Meesseman, a już różnica zmniejszyła się niemal o połowę. Można było obawiać się kolejnych minut, Polki zaczęły jednak jakby tracić siły, popełniały coraz więcej błędów. Myliły się też spod kosza, co wcześniej się nie zdarzało. Gdy Julie Vanloo trafiła za dwa, a za chwilę poprawiła za trzy - zrobiło się już tylko 49:44 dla Polek. Musiały coś zmienić, by w tych ostatnich 10 minutach zachować przewagę. A było niewesoło, podopieczne Kowalewskiego seryjnie pudłowały z rzutów wolnych, marnowały najłatwiejsze okazje na punkty. Przy życiu Polki trzymała Mavunga, jako jedyna radząca sobie w "trumnie" rywalek. Dzięki niej różnica wynosiła znów dziewięć punktów, ale niezbyt długo. Belgijki wpadły w rytm, raz za razem trafiały z dystansu. Na sześć minut przed końcem obie drużyny dzieliły już tylko dwa punkty (51:53). Trener Kowalewski poprosił o przerwę, mówił, by nie zmarnować tego, co się wywalczyło przez 35 minut. Polki próbowały, sytuację odmieniła Weronika Gajda, zaskakującym rzutem niemal z siedmiu metrów. Za chwilę doświadczona rozgrywająca zaliczyła dziewiątą asystę, znajdując pod koszem Mavungę (51:58). Polscy kibice mogli nieco odetchnąć. A końcówka była emocjonująca, jedne i drugie popełniały sporo błędów, ale to Biało-Czerwone miały nieznaczną przewagę. Na 60 sekund przed końcem było 57:63, za chwilę Makurat spudłowała za trzy, a Kyara Linskens trafiła na 59:63. Emocje były olbrzymie - Polki wykorzystały kontrę, Agnieszka Skobel znów powiększyła prowadzenie do sześciu oczek. I to już wystarczyło, doszło do sensacji, której chyba nikt w koszykarskim świecie się nie spodziewał. Polska wygrała w hali mistrzyń Europy 67:62. W niedzielę o godz. 16.15 Polska zagra w Katowicach-Szopienicach z Litwą. Belgia - Polska 62:67 Kwarty: 14:18, 10:18, 20:13, 18:18. Belgia: Meesseman 16, Linskens 15, Delaere 12, Vanloo 10, Allemand 6 oraz Becky Massey 3, Resimont 0, Lisowa-Mbaka 0, Joris 0. Polska: Mavunga 21 (8 zbiórek), Skobel 12, Gajda 11 (10 asyst), Makurat 2 (4 przechwyty), Niemojewska 0 oraz Banaszak 7, Gertschen 6, Telenga 5 (9 zbiórek), Jakubiuk 2, Borkowska 1.