"Hej Hej to NBA". To słowa Włodzimierza Szaranowicza, które weszły do kanonu i stawiały na nogi tysiące fanów NBA - amerykańskiej ligi koszykarskiej znad Wisły w latach 90-tych XX wieku. Polska pokochała wtedy NBA miłością bezwarunkową, w szarzyźnie wielkich blokowisk widać było przemykające postacie w nie do końca oryginalnych, ale jakże drogocennych replikach koszulek Michaela Jordana z Chicago Bulls czy Magica Johnsona z LA Lakers. Były też bardziej krzykliwe koszulki zespołów z dolnych rejonów tabel jak Toronto Raptors, Orlando Magic, Charlotte Hornets czy Vancouver Grizzlies, które zapewne nie zdawały sobie sprawy jak popularne są w dalekim i szarym kraju za wielką wodą. Na pewno księgowi tych organizacji nie odczuli tej popularności w swoim bilansie finansowym. Raptors to dinozaury i tak odległe wydają się te czasy, ale dlaczego miałyby nie powrócić, skoro do najlepszej ligi świata trafił Jeremy Sochan - wybrany przez San Antonio Spurs, polski numer 9 tegorocznego draftu? To najwyżej sklasyfikowany Biało-Czerwony w naborze do NBA i czwarty Polak w historii tej ligi - po Cezarym Trybańskim, Macieju Lampe i Marcinie Gortacie. Byli jeszcze Ruben Wolkowyski i Jeff Nordgaard, ale umówmy się - ich z krajem nad Wisłą łączył głównie paszport, nie pochodzenie. Inaczej jest z Sochanem, którego matka Aneta jest Polką, byłą koszykarką Polonii Warszawa. Koszykarz urodził się w amerykańskim stanie Oklahoma, wychował w brytyjskim Milton Keynes. Jednak jeśli były jakieś wątpliwości co do polskości Sochana, ostatecznie ucichły podczas jakże udanego dla naszej reprezentacji Eurobasketu. Nowy koszykarz San Antonio Spurs dawał upust emocjom, w stylu godnym obywatela świata pisząc: "Wszystko dobrze, gramy dalej i we show serce i character!" albo "O K**wa ;) Lets go Poland!!! 0-0 nowy mecz!". Sochan zarysował też plany na przyszłość: "2025, Polska will play in the final!". - Musisz dać mu trochę przestrzeni i pozwolić popełniać błędy, poświęcić czas, aby mógł poczuć się komfortowo po obu stronach parkietu. Chcemy go wrzucić w ogień, żeby zobaczyć, jak sobie poradzi - powiedział trener San Antonio Spurs Gregg Popovich o swym nowym koszykarzu. Ze słów szkoleniowca Spurs wynika, że Jeremy Sochan już w swoim debiucie wyjdzie na parkiet w pierwszej "piątce" w meczu z Charlotte Hornets, klubem którego właścicielem jest sam Michael Jordan. Z racji fryzury i numeru na koszulce oraz przynależności klubowej Polaka porównuje się do Dennis Rodmana. Jedna z legend San Antonio Spurs, Sean Elliott zaszokował opinię publiczną stawiając Polaka wyżej od "Robaka": - Sochan ma większe umiejętności niż taki gość jak Rodman, który był jednowymiarowy - powiedział w rozmowie z San Antonio Express-News Elliott, obecnie ceniony komentator. Czy słowa Popovicha i Elliotta oraz zaraźliwy, nawet przez ocean, entuzjazm Sochana, sprawią, że znowu nad Wisłą poczujemy pasję do NBA, będziemy zarywać noce, by oglądać "Mecz Gwiazd", a podwórka zaroją się od koszykarskich marzeń? Lata 90. już nie wrócą, ale "nie o to chodzi, by złapać króliczka, ale by gonić go!". NBA na start. Zagra Polak W nocy z 18 na 19 października czasu polskiego ruszył już 77 sezon NBA. Do wyścigu wystartowało 30 drużyn, każda z nich ma do rozegrania 82 mecze sezonu zasadniczego. Koniec sezonu regularnego zaplanowano na 9 kwietnia, natomiast turniej play-in zaplanowano na 11-14 kwietnia - to rodzaj turnieju barażowego, który zdeterminuje rozstawienie w play-off. Dzień po jego zakończeniu 16 najlepszych drużyn, osiem z Konferencji Wschodniej i osiem Konferencji Zachodniej przystąpi do fazy play offs, gdzie zwieńczeniem będzie 1 czerwca, data wielkich finałów NBA. Tyle jeśli chodzi o kalendarium. A jak w tym odnajdzie się Jeremy Sochan? Jeremy Juliusz Sochan nosi pseudonim JJ (notabene taki sam jak nasza waleczna i nieustępliwa była mistrzyni świata w sportach walki MMA w organizacji UFC Joanna Jędrzejczyk), trafił pod skrzydła trenera Gregga Popovicha. Zasycha w gardle, gdy wymieniamy kim jest "Pop" dla NBA - ikona i guru swego fachu, człowiek który posiada najwięcej trenerskich zwycięstw w historii sezonu zasadniczego NBA. Zbudował dynastię San Antonio Spurs, z którą zdobył 5 mistrzostw NBA. Jego rządy w Teksasie trwają nieprzerwanie od 1996 r., w tym czasie stworzył wielkich koszykarzy na czele z Davidem Robinsonem, Timem Duncanem i w kolejnych latach z Tonym Parkerem, Manu Gionobilim, kończąc na Kwai Leonardzie. Gregg to fachowiec, który potrafi dostrzec w zawodniku to czego on sam w sobie nie widzi. Jeremy lepiej trafić nie mógł. Oczywiście to NBA i nic nie jest za darmo. Jeśli nie udowodnisz swojej przydatności do zespołu, możesz pójść w odstawkę, na twoje miejsce czeka tabun chętnych - taki jest to biznes. Skoro jednak Gregg wybrał JJ z numerem 9 w drafcie NBA z 60 najlepszych koszykarzy młodego pokolenia na świecie, to zobaczył w nim ogromny potencjał, który ma możliwość eksplodować, musimy mu tylko dać trochę czasu. Organizacja jaką jest San Antonio Spurs cechuje ekstremalna zespołowość i w tym systemie może doskonale znaleźć się Sochan. To co go wyróżnia to praca bez piłki, to jak się porusza na nogach, gra w obronie, daje zasłony, zbiórki i bloki z pomocy. Potrafi doskonale po zbiórce rozpocząć atak, szukając kolegów w ataku, dobrze zabezpiecza i walczy w obszarze pola 3 sekund dając możliwość stawiana zasłon do "pick and roli". Na pewno to nad czym musi popracować to rzut, ale o to można być spokojnym jak ocean. Rzut da się wytrenować, od tego elementu gry Spurs maja fachowców, którzy znają się na robocie. Mistrzostwa NBA nie zdobywają pojedyncze gwiazdy, które rzucają kilogramy punktów, mimo że tak często przedstawia się to w mediach. Mistrzostwa zdobywają drużyny w których każdy zawodnik ma swoje zadania do wykonania na parkiecie i tylko jeśli "role player" wypełni je perfekcyjne, gwiazda zespołu może zająć się prowadzeniem drużyny do sukcesu pokazując swój geniusz tak jak Michael Jordan, Kobe Bryant czy LeBron James. Zdobyli tyle mistrzostw NBA i indywidualnych tytułów, gdyż zrozumieli, że bez najwierniejszej i najtrwalszej armii żaden najznamienitszy generał nie wygra wojny, co najwyżej pojedynczą bitwę. Wracając do naszego JJ. W pięciu przedsezonowych sparingach grał średnio około 20 minut. Zaczynał jako rezerwowy wchodząc na boisko od drugiej kwarty, trzy ostatnie spotkania rozpoczynał już w pierwszej piątce. Został ustawiony na pozycji wysokiego skrzydłowego, zdobywał średnio po 4,4 punktu, miał po 4,6 zbiórki, ponadto sumarycznie trzy asysty, trzy przechwyty i cztery bloki. Nie są to liczby, które zwalają z nóg, natomiast nie taka rola meczy przedsezonowych a, że Gregga Popovicha zapowiada duża rotacja przez cały sezon, wiec tu na pewno tworzy się droga do pierwszej piątki dla Sochana. Sochan może być w przyszłości niezbędnym elementem każdej drużyny walczącej o mistrzostwo. Takie przeobrażenie nastąpiło u Draymonda Greena, który został wybrany z zaledwie 35 numerem draftu, trafił do Golden State Warriors i nie wiązano z nim nadmiernych nadziei. Początki były trudne, gdyż nie można było mu znaleźć pozycji na boisku, bo był za niski (198 cm), za słabo rzucał i za dużo ważył. Green natomiast krok po kroku budował swoją karierę, obudowując to twardym, zawziętym charakterem, będąc opoką w obronie, doskonałym asystentem w ataku, który umożliwia rzucania wielkich ilości punktów przez Stephena Currego czy Klaya Thompsona. To zaowocowało 4 mistrzostwami NBA dla Golden State Warriors, a Green jest trzonem i mentalnym przywódcą całego zespołu, członkiem drużyny All Stars i jednym z najlepszych obrońców ligi. Taki kierunek w rozwoju kariery widzę u Jeremiego Sochana, jeśli przebrnie szkołę życia u Gregga Popovicha, a wtedy na polskich ulicznych boiskach obok Robertów Lewandowskich pełno będzie Jeremich Sochanów, a hasło "Hej Hej tu NBA" powróci do łask i znów każe zarwać nam noc i obejrzeć mecz NBA z JJ w roli głównej. Maciej Słomiński, Interia. Współpraca: Radosław Lemański.