"Potwierdziło się to, co mówiłem przed rozgrywkami, czyli że przyszło nam rywalizować z bardzo silnymi drużynami. Przy odpowiednim nastawieniu i wyeliminowaniu prostych błędów mogliśmy w kilku meczach wyżej zawiesić rywalom poprzeczkę, ale i tak nie jestem rozczarowany, że straciliśmy szansę na wyjście z grupy. Nie zakładaliśmy bowiem, że zdobędziemy Puchar Europy, tylko że w każdym meczu będziemy walczyć o zwycięstwo. I nasze nastawienie się nie zmienia. Nadal mamy grać agresywnie i z charakterem. Walczymy dalej" - zapewnił Frasunkiewicz.Przed meczem w Gdyni Tofas wygrał dwa z sześciu spotkań. Oba we własnej hali, a jedno z nich 10 października z Arką 96:79. Ten sukces gospodarze zapewnili sobie dopiero w ostatniej kwarcie, w której triumfowali 39:21, bo po 30 minutach gdynianie prowadzili 58:57.Do zwycięstwa ekipę z Bursy poprowadzili wówczas Kameruńczyk Kenny Kadji i Amerykanin Diante Garrett. Ci zawodnicy świetnie wypadli także w Gdyni - zdobyli, odpowiednio, 21 i 17 punktów. Najskuteczniejszy w ekipie gości był jednak autor 22 punktów Sammy Mejia."Nie dziwię się, że ten koszykarz występował kiedyś w CSKA Moskwa. W Tofasie nie brakuje niesamowitych zawodników, którzy potrafią dosłownie wszystko. Mnie gra tej drużyny bardzo się podoba, a szczególnie jestem pod wrażeniem Kyle'a Weemsa, który nadaje temu zespołowi styl i charakter" - analizował 39-letni szkoleniowiec gdynian.Frasunkiewicz nie ukrywał, że Arka mogła tę konfrontację rozstrzygnąć na swoją korzyść, ale ostatecznie jego zawodnicy zeszli z parkietu pokonani i ponieśli szóstą porażkę w siódmym pucharowych meczu. Z kolei turecka drużyna zanotowała pierwszy wyjazdowy triumf w grupie B i pozostała w grze o Top 16."Jest lekki żal, bo kilka prostych błędów, jakie na tym poziomie nie powinny nam się przytrafiać, sprawiło, że przegraliśmy. Paradoksalnie, kiedy w zeszłym sezonie graliśmy polskim i mniej doświadczonym składem, popełnialiśmy ich mniej" - podsumował trener Asseco Arki Gdynia.