Piątkowy grudniowy wieczór, mecz ligowy jakich wiele. Mistrz Polski i lider wyścigu o mistrzostwo Górnik Wałbrzych podejmuje ligowego beniaminka i "czerwoną latarnię" tabeli, Pogoń Szczecin. Faworyt jest zdecydowany i od początku robi swoje, a jednak to spotkanie przejdzie na zawsze do historii polskiej koszykówki. - To był właściwie przypadek - mówi Interii Mieczysław Młynarski. - Do przerwy zdobyłem 44 punkty, więc drużyna mówi w szatni: skoro rzuciłeś już tyle, a do rekordu Edwarda Jurkiewicza brakuje ledwie 40, zagramy na ciebie. Trenerem Pogoni był mój były szkoleniowiec z Górnika, Stanisław Rytko, który nakazał swoim zawodnikom: wszyscy mogą rzucać poza Młynarskim! Kryło mnie dwóch, a nawet trzech rywali, utrudniali jak mogli, ale jednak im się nie udało. Rzuciłem 90 punktów. Rekord utrzymuje się do dziś. Oczywiście, Młynarski przesadza z tym przypadkiem. Nie był pierwszym lepszym, ligowym grajkiem, a czterokrotnym królem strzelców. W ligowym debiucie w barwach Górnika Wałbrzych w 1974 r., jako nikomu nieznany 18-letni junior, rzucił 34 punkty Wybrzeżu Gdańsk. Do zawodnika "Korsarzy" Edwarda Jurkiewicza należał poprzedni rekord - 84 punkty rzucone Baildonowi Katowice 15 marca 1970 r. Cała drużyna Wybrzeża zapisała wówczas na koncie 89 punktów. Dostał pan coś za ten wyczyn? - dopytuję pana Mietka. - Coś pan, zwyczajną premię meczową jedynie. Kierownik drużyny szedł do kopalni, gdzie byliśmy na etatach, dostawał nasze pieniądze, potem dzielił według wewnętrznego regulaminu. Górnik Wałbrzych - Pogoń Szczecin 133:109 (73:49) Górnik: Młynarski 90, Ignaczak 12, Kiełbik 10, Pacuła 9, Kozłowski 4, T. Reschke 4, S. Reschke 2, Huzil 2, Krzykała 0. Pogoń: Szewczyk 27, Caboń 20, Majcherek 14, Lamczyk 14, Buczkowski 9, Krawczyk 8, Dzięgielewski 8, Kuligowski 7, Węcławski 2, Krasoń 0. Młynarski trafił 35 na 48 rzutów z gry i 20 na 22 osobiste. Nie było jeszcze rzutów za trzy punkty. - Mietek dużo rzucał z boku, z odległości 6,5 metra, gdyby były rzuty za trzy punkty pękłaby wtedy setka jak nic - wspomina Andrzej Kuchar, trener Górnika dwa sezony wcześniej, a później szkoleniowiec polskiej kadry. - Ze 105-108 punktów byłoby na pewno - kwituje Młynarski. "Przegląd Sportowy" 3 stycznia 1983 r. donosił o zmianie koszykarskich przepisów od kolejnego roku - 1984. Wprowadzono rzuty za trzy punkty oraz ograniczenie czasu na akcję ofensywną do 30 sekund. O drugim z tych przepisów pisano, że jest bardzo kontrowersyjny i wprowadzi chaos. Co ciekawe, dziennikarzem piszącym o koszykówce był wtedy...późniejszy piłkarski sędzia międzynarodowy i prezes PZPN, Michał Listkiewicz. Echa hal i stadionów Rekordowy wyczyn przeszedł właściwie bez większego echa. Na pierwszej stronie "Przeglądu Sportowego" było zdjęcie koszykarskie, ale nie z Wałbrzycha, a z innym snajperem Leszkiem Dolińskim z Gwardii Wrocław. Po sezonie w kwietniu napisano o rekordzie ciut więcej, ale i tak niewiele. A przecież to wyczyn na miarę niemal Wilta "Szczudło" Chamberlaina, jedynego zawodnika w historii NBA, który w jednym meczu rzucił 100 punktów. Dziś pan Mietek byłby rozrywany przez stacje telewizyjne, radiowe, kto wie może by ochrzcił jakąś kopalnię? - Problem w tym, że kopalni już nie ma. Wałbrzych wyglądał wtedy zupełnie inaczej niż teraz. Miasto tętniło życiem. Teraz nic się nie dzieje. W rynku było kiedyś osiem restauracji, teraz nie ma żadnej. To już nie to samo miasto, już przed pandemią takie było - martwi się Młynarski. Szybko jednak, gdy wracamy do sportu, rozchmurza się. - Wilta nie pobiłem, ale Kobe Bryant, który w jednym meczu zaliczył 81 punktów, nie zdołał pobić mnie. A przecież w NBA gra się 48 minut, u nas 8 minut mniej - mówi Młynarski, któremu wyraźnie leżeli "Portowcy", w Szczecinie rzucił im 63 punkty. W koszykówce "Portowcy" byli kelnerami. I nie chodzi o tzw. rzut kelnerski. - W Pogoni, z całym szacunkiem, nie miał kto kryć Mietka. Gdyby rzucił tyle Śląskowi albo Lechowi gazety pisałyby więcej - wyjaśnia trener Andrzej Kuchar. W lidze grało wtedy 10 zespołów. W porównaniu z poprzednim sezonem zmieniono nieco system rozgrywek. Wtedy drużyny grały w weekend przeciw sobie dwa mecze, teraz wciąż dwa, zmieniali się tylko rywale. Rok wcześniej po rundzie zasadniczej na decydującą fazę ligę dzielono na pół, teraz podział na grupę silniejszą i słabszą dokonać się miał w stosunku 6:4. Piątkowy mecz z outsiderem ze Szczecina był rozgrzewką przed niedzielnym spotkaniem na szczycie z Lechem Poznań, głównym kontrkandydatem do mistrzostwa. Wałbrzyszanie po dogrywce pokonali poznaniaków 90:88 mimo że za pięć przewinień "spadł" Tadeusz Reschke. Zastąpił go rezerwowy 19-letni Lech Pacuła i jego dwa celne rzuty rozstrzygnęły mecz. Tak oto Lech pokonał Lecha. Młynarski zdobył "tylko" 32 punkty. Czasem snajperowi doskwierały kontuzje, co rusz, by debatować nad barkiem zawodnika (chodzi o część ciała, nie knajpę) zbierało się lekarskie konsylium. Na starych szpaltach Media lakonicznie poinformowały o piątkowym wyczynie Młynarskiego dopiero w poniedziałek 13 grudnia, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Jak na dłoni widać było gospodarcze deficyty, czcionka niewyraźna, kryzys dotknął także media. A jakie wieści przynosiły szpalty z innych dyscyplin? Tak jak teraz grudzień był miesiącem losowań piłkarskich i tak obecnie jak wtedy los skojarzył drużyny polską i angielską. Widzew Łódź dowiedział się, że w ćwierćfinale Pucharu Europy zagra z liderem ligi angielskiej, Liverpolem. W ojczyźnie futbolu oczywiście nie ma przerwy zimowej. 13 grudnia za to "Przegląd Sportowy" meldował o prowadzeniu na półmetku rozgrywek Bohemiansu Praga w lidze Czechosłowacji i HSV w RFN. Opiewano powrót piłkarzy wtedy Radomiaka z tournée w Syrii. Radomianie sparowali z drużynami z Aleppo i Homs. W lidze siatkarzy przodowała Gwardia Wrocław, dołowała Posnania. U siatkarek na szczycie ŁKS, na dole Stal Mielec. Trwał plebiscyt "PS" na Sportowca Roku. Głosowały zaprzyjaźnione redakcje. Katowicki "Sport" do wygranej typował ciężarowca Stefana Leletkę, dopiero na piątym miejscu umieszczając Andrzeja Buncola, na ósmym Zbigniewa Bońka. Wspomnieć należy, że Polacy kilka miesięcy wcześniej zdobyli brązowego medale hiszpańskiego mundialu. Ostatecznie to "Zibi" został sportowcem roku i to mimo że podczas krótkiej świątecznej wizycie w kraju odgrażał się, że "na piłkę przez kilka dni nie spojrzy". Opłakiwano nagłą i nieoczekiwaną śmierć Tomasz Hopfera, dziennikarza sportowego i popularyzatora królowej sportu, lekkiej atletyki. Tłumy Gazety były cieniutkie niczym wąż, rozgrywkom ligi koszykarskiej poświęcały miejsca tyle co kot napłakał. Tłumy za to waliły do hal. Górnik Wałbrzych dysponował obiektem 2,5-tysięcznym, ale frekwencja standardowo była o tysiąc osób wyższa. - Gdy mecz był o 17., już o 14. zamykano drzwi i nikogo nie wpuszczano - wspomina Młynarski. Na mecz z Gwardią Wrocław chętnych było dwa razy więcej niż zwykle. Wałbrzyscy działacze mimo zimna musieli korzystać z telebimów i górniczej telewizji przemysłowej, by kibice którzy odeszli z kwitkiem mogli zobaczyć swych ulubieńców i nie doszło na mieście do rozruchów. Poznańska "Arena" otwierała kasy o 8 rano, mimo że mecz zaczynał się 7 godzin później. A liga była ciekawa, wręcz dramatyczna. W sezonie 1982/83 losy tytułu miały się rozstrzygnąć między Górnikiem, Gwardią, a Lechem. Po wysokich wynikach wydawać się mogło, że słabą stroną ligowych drużyn była obrona. Nierzadko obaj rywale notowali ponad 100 punktów, mimo że grano tylko 40 minut i nie było rzutów za trzy. A przecież, jak mawiał słynny coach Detroit Pistons, Chuck Daly: "Mistrzostwa zdobywa się obroną". - Wy dziennikarze, z całym szacunkiem popełniacie jeden zasadniczy błąd: patrzycie kto ile zdobył punktów, a tu trzeba liczyć nie punkty a ilość akcji. Wtedy grało się szybciej, było między 80, a 100 akcji w meczu - wyjaśnia Andrzej Kuchar. W pierwszym meczu rundy dodatkowej w poznańskiej Arenie zabrakło biletów, Młynarski rzucił swoje 36 punktów, ale to Lech triumfował. Każda z tych drużyn miała gwiazdy - Eugeniusz Kijewski i Jarosław Jechorek w Lechu, Jerzy Bińkowski w Gwardii, Młynarski w Górniku. Ale rolę języczka u wagi odegrało Zagłębie Sosnowiec. Wygrało w Wałbrzychu dwoma punktami, co trener Górnika Henryk Zając nazwał największą niespodzianką rozgrywek. Dariusz Szczubiał i Kent Washington zdobyli dla Zagłębia po 18 punktów i pozbawili wałbrzyszan pozycji lidera. Washingtona znamy oczywiście z "Misia" Stanisława Barei. Po porażce z Zagłębiem, triumwirat Lech, Górnik i Gwardia szedł łeb w łeb - wszyscy mieli identyczny stosunek wygranych do przegranych. Następnie Lech łatwo wygrał w Sosnowcu i był o krok od mistrzostwa. Trener Zagłębia Tomasz Służałek nie chciał komentować postawy swoich koszykarzy. O tytule miała zdecydować ostatnia kolejka. "Kolejorzowi" starczyła wygrana ze Stalą Bobrek Bytom, by po ćwierćwieczu odzyskać tytuł. Lech i Górnik miały tyle samo punktów, po dwa wygrane mecze w starciach bezpośrednich, ale to poznaniacy byli lepsi w małych punktach. Co ciekawe, równie dobrze powodziło się piłkarzom rywalizujących klubów. Lech zmierzał po pierwsze w historii mistrzostwo, a Górnik po pierwszy w dziejach awans do Ekstraklasy. Górnicza technika Zanim dojdziemy do epilogu ligowego sezonu słówko jeszcze o rekordziście, Mieczysławie Młynarskim. Grał na pozycji "2" (rzucający obrońca), albo "3" (niski skrzydłowy). - Od kiedy pamiętam miałem problem ze znalezieniem odpowiedniego obuwia. Mając 13-14 lat, nosiłem buty nr 46. Teraz noszę 49. No, ale mam dwa metry wzrostu - tłumaczy Młynarski, który jest czwarty na liście najlepszych strzelców w historii polskiej ligi (8670 pkt w 327 spotkaniach, statystyki liczone od 1976 roku). Górnik Wałbrzych ze swoim snajperem w składzie sięgnął po historyczne klubowe sukcesy: wicemistrzostwo Polski (1981), mistrzostwo (1982), potem jeszcze dwa drugie miejsca (1983 i 86). - Srebrny medal zdobyty w 1981 roku z Górnikiem to dla mnie najbardziej niezapomniany moment w karierze, najważniejszy - ocenia Młynarski. - Nigdy wcześniej nie stawaliśmy na podium. Wreszcie z trenerem Kucharem osiągnęliśmy historyczny sukces. To był pierwszy medal, mój i klubu. Później posypały się kolejne: złoty i srebrne, ale właśnie ten pierwszy cenię najbardziej. Pierwszy raz wspomina się najlepiej. Trener Andrzej Kuchar, z pomocą kopalnianych majstrów skonstruował urządzenie, które sprawiało, że po każdym celnym rzucie piłka ponownie wracała w ręce zawodnika. - Zawodnik rzucał, wtedy piłka spadała z obręczy prosto na ustawioną poniżej pod odpowiednim kątem ramę z rozpiętymi na niej wzdłuż i w poprzek gumami do ekspandera, odbijała się od nich i trafiała w ręce strzelca. Taka koszykarska trampolina. Nasi rozgrywający, Stanisław Kiełbik i Wojciech Krzykała, nosili na treningu specjalne okulary, które odcinały pole widzenia poniżej pasa. Tak, aby nie skupiali się na piłce, a na partnerach z zespołu, kto gdzie stoi. Też robota kopalni - wspomina Kuchar. - Mietek to był zawodnik wybitnie utalentowany rzutowo, doskonały koszykarsko, siła na poziomie dobrego klubu zachodniej Europy. Jego wady obejmowały cechy niekoszykarskie, jak gibkość i zwinność. Dużo pracował, ale nad tym co lubił, uwielbiał rzucać do kosza, ale już zwroty z piłką, przewroty, ćwiczenia gimnastyczne mniej. - Pamiętam, cztery razy w tygodniu zarządzałem trening strzelecki, w trakcie którego zawodnicy musieli oddać po trzysta celnych rzutów. Średnio zabierało im to około godziny i 15 minut, podczas gdy Mietkowi do wykonania zadania starczało 35-40 minut - opowiada Andrzej Kuchar, który potem, gdy był właścicielem piłkarskiej drużyny Lechii Gdańsk, chciał przenieść koszykarskie reguły do futbolu. - Czemu nie uderzacie na bramkę, na przykład 200 razy? Król Serce ligowej koszykówki biło wtedy na Dolnym Śląsku. Na przełomie lat 70. i 80. trzy razy mistrzem Polski był Śląsk Wrocław, potem po raz pierwszy w historii, Górnik Wałbrzych. Młynarskiemu, najlepszemu koszykarzowi polskiej ligi w 1981 roku, sześciokrotnie wybieranemu do pierwszej piątki sezonu, wystarczało, że był doceniany w kraju i w Górniku, z którym zdobywał medale. Mógł czuć się królem Wałbrzycha. - W 1977 roku dostałem z klubu talon na poloneza, jednego z pierwszych w mieście. Dla mnie, młodego chłopaka, to był wówczas najlepszy samochód. Zresztą innych nie było: polonezy, łady, polskie fiaty i nic więcej. Czy moja kariera mogła się potoczyć inaczej? Zawsze mówię, że nie ma co żałować tego, co było. Pewnie, każdy po latach jest mądrzejszy. Gdyby człowiek, tak jak to jest teraz, mógł wyjechać wcześniej za granicę, zmierzyć z lepszymi, nie obawiając się dyskwalifikacji ze strony klubu czy związku. My jednak byliśmy zdani tylko na duszenie się w krajowym sosie. W sporcie zrobiłem prawie wszystko, co mogłem. Grałem w kadrze, w klubie byłem na każde wezwanie, ale może nie zawsze traktowałem swoją karierę na serio. Byłem jednym z najlepszych koszykarzy w Polsce. Wiedziałem, że czy będę robił to czy tamto, i tak będę najlepszy. Na treningach się przykładałem, dużo trenowałem indywidualnie. Ale podchodziło się do tego różnie, raz luźniej, raz mocniej - mówił Młynarski w 2012 r., cytowany na oficjalnej stronie ligi koszykówki plk.pl. W 1980 r. Młynarski reprezentował Polskę na Igrzyskach Olimpijskich w Moskwie. Na tej imprezie rozegrał 7 spotkań, zdobył 182 punkty, zebrał 36 piłek. Zdobywając średnio 26 pkt/mecz został królem strzelców igrzysk. Z bilansem 4-3 Polska zajęła siódme miejsce. W 2014 roku, podczas mistrzostw Polski oldbojów, Mieczysław Młynarski odcisnął swoją dłoń w Alei Koszykarskich Gwiazd w Polanicy-Zdrój. W tym samym czasie do Alei Gwiazd wstąpił Eugeniusz Kijewski, Elżbieta Nowak-Trześniewska oraz Sylwia Wlaźlak. Koniec W ostatniej kolejce sezonu 1982/83 Górnik Wałbrzych pokonał Gwardię Wrocław, a meczu w Poznaniu nie było. Został odwołany. "Przegląd Sportowy" pisał: "We wtorek 15 lutego w okolicy Tarnowskich Gór wypadkowi uległ autokar, którym na mecz do Poznania podróżowali koszykarze Stali Bobrek Bytom. Śmierć na miejscu poniósł center "Bobrów", Wojciech Szarata, jego troje dzieci (5-letni Szymon, 4-letni Bartłomiej i 2-letni Kajetan) uległo obrażeniom i przebywa w szpitalu. Wypadek nastąpił na skutek niedozwolonego manewru kierowcy autokaru klubowego, który wyprzedzał na skrzyżowaniu i zderzył się z autem ciężarowym z przyczepą, na której było kilkanaście ton węgla. W Poznaniu wszyscy są wstrząśnięci, pochodzący z wielkopolskiego Wolsztyna Szarata w Poznaniu uczył się koszykarskiego abecadła, tu znał wszystkich i wszyscy znali jego. Ogromna tragedia." Andrzej Kuchar pamięta doskonale te zdarzenia: - Wojtek Szarata pochodził z Wielkopolski, sezon się kończył, wiózł swoje dzieci i żonę do dziadków. Nikt nie siedział wtedy w pasach. Bus marki "Sanos" miał silnik w środku, jeden z jego synów usiadł tam, Wojtek zdenerwował się, podbiegł do niego, wtedy bus zahamował i Wojtek wyleciał przez przednią szybę, zginął na miejscu, zmiażdżyło mu głowę. Nikomu innemu nic się nie stało. W sytuacji żałoby nikt nie chciał grać. W porozumieniu z obiema drużynami wygrana w tym spotkaniu została przyznana Lechowi, za tydzień w poznańskiej Arenie odbył się mecz "Kolejorza" z reprezentacją ligi polskiej. Cały dochód z tego spotkania został przekazany rodzinie Wojciecha Szaraty. Na mecz przyszło 6,5 tysiąca kibiców, ci którzy mieli bilety na zawody z "Bobrami". Maciej Słomiński, INTERIA