Maciej Słomiński, Interia: O co gra reprezentacja Polski w turnieju mistrzostw Europy - Eurobasket, który rozpocznie się 1 września? W grupie, która będzie grała w Pradze zmierzycie się kolejno z Czechami (2.09), Finlandią (3.09), Izraelem (5.09), Holandią (6.09) i Serbią (8.09). Aaron Cel, koszykarz reprezentacji Polski: - Z sześciozespołowej grupy do dalszych gier kwalifikują się cztery zespoły i to jest nasz cel, z tego byśmy byli bardzo zadowoleni. W przeciwieństwie do rywali, nie mamy gwiazd z NBA i Euroligi - nie mówię już o Serbii, gdzie talenty rodzą się na kamieniu, ale brak u nas takich zawodników jak Fin Lauri Markkanen z Chicago Bulls, Czech Tomas Satoransky z Washington Wizards czy jego kolega klubowy Izraelczyk Deni Avdija. Jeśli chodzi o siłę składu, nieco odstajemy od rywali, na szczęście w sporcie nie wszystko można założyć z góry. W koszykówce można wygrać sposobem. Jaki jest wasz sposób? - Chcemy być i jesteśmy wszyscy razem, jesteśmy prawdziwą, zjednoczoną drużyną - to nie odpowiedź na potrzeby pytań dziennikarzy, ale szczera prawda. Wiara przenosi góry, a nam jej nie brakuje, dlatego wierzę, że stać nas na awans. Waszą siłą jest drużyna, a jak pan widzi w niej swoją rolę? Proszę się nie obrazić, ale zaryzykuję, że poza placem gry może być ona większa niż na boisku. - Faktycznie nie jestem przewidziany do pierwszej piątki, natomiast w koszykówce najważniejsze kto jest na boisku na koniec meczu, nie na początek. Mam już spore doświadczenie, jestem najstarszym zawodnikiem reprezentacji, dlatego chcąc nie chcąc będę wspierał młodszych koszykarzy mentalnie, a i na boisku się przydam. Jednym z najważniejszych moich zadań jest to, by uwierzyli, że choć nie mamy zawodników z topu, jesteśmy w stanie rzucić rękawicę największym. Przeczytałem, że jest pan duchowym przywódcą tej reprezentacji. - W życiu liczy się równowaga, tak samo jest w sporcie. Trzeba wiedzieć, kiedy użyć których umiejętności, ja to wiem. Nie będę z siebie robił jakiegoś guru mentalnego, mam 35 lat, drugi najstarszy zawodnik ma 5 lat mniej, duchem jestem na pewno wciąż młody. Moją rolą jest też uspokajać, młode talenty miewają gorące głowy. Chce pan powiedzieć, że niczym w filmie "Chłopaki nie płaczą" - "naszym chłopakom brakuje luzu"? - Urodziłem się i wychowałem we Francji. Tam nauczyłem się grać koszykówkę. Jest różnica w tamtejszym i polskim systemie szkolenia. Teraz to wszystko się wyrównuje, w Polsce korzysta się z wzorców światowych, idzie to w stronę bardziej nowoczesną. Zasadnicza różnica polegała na tym, że we Francji bardziej wierzono w iskrę bożą - mówią, że jak wierzysz w siebie to nie musisz tyle trenować, chociaż oczywiście nie sam talent decyduje. W Polsce każą ci zostawać i rzucać piłkę do kosza do późnych godzin wieczornych. Na zachodzie, gdy stracisz piłkę po oryginalnym zagrania mówią: nic nie szkodzi, następnym razem się uda. W Polsce, gdy stracisz piłkę po niekonwencjonalnym zagraniu nic nie mówią, tylko siadasz na ławkę. Troszkę to zaokrągliłem, ale tak to kiedyś wyglądało. To jest oczywiście moje zdanie, ktoś inny powie, że kiedyś było lepiej. Teraz w Polsce idzie to na lepsze tory, najważniejsze jest by dawać młodym zawodnikom wiarę w siebie. Najważniejsze by zdrowo myśleć i nie stresować się. Sport ma być przyjemnością. Mamy wiele młodych talentów w wielu dyscyplinach sportu, warto dać im wsparcie, by wyzwolić to co najlepsze, a narzekania i krytykę zostawić na dorosłe życie. Filip Dylewicz mówił przy okazji bicia ligowego rekordu, że technika rzutu ma mniejsze znaczenie, od wiary w powodzenie akcji - "Trafienie rzutu nie zależy od techniki. To jest stan pewności siebie, wiary. Zawsze rzucasz tak samo, to czy trafisz zależy od głowy. Czy rzucając wątpisz, czy masz czystą głowę? Gdy się wahasz, czy podjąłeś dobrą decyzję rzucając, nie trafisz nigdy". - On to miał, miał tę umiejętność wyluzowania się. Dlatego grał do 40-stki, kontuzje się go nie imały, a to dlatego że był mniej spięty - tak przypuszczam. Tysiąc razy będziesz rzucał rzuty wolne na treningu, a potem wyjdziesz na mecz i głowa jest gdzie indziej, to te rzuty na treningu można wyrzucić nomen omen do kosza, ale na śmieci. Nie chodzi o to, by być aroganckim, a zwykłą wiarę w siebie. Do kosza prędzej trafi ten kto mniej trenował, a wierzy w siebie, niż ten kto rzuca do bólu, ale nie ma wiary. Wracając do mojej roli w kadrze - chce naszą młodzież natchnąć pozytywnie, aby nazwiska rywali nie sparaliżowały ich i mogli pokazać pełnię umiejętności, a są one spore, proszę mi wierzyć. W XXI wieku nasza kadra piłkarska na turniejach mistrzowskich gra mecz otwarcia, mecz o wszystko i mecz o honor. Wy zagracie 5 meczów w grupie, co nie zmienia faktu, że mecz otwarcia przeciwko gospodarzom, czyli Czechom będzie kluczowy. Da wam kopa w górę lub wprost przeciwnie. - Bardzo dobrze się stało, że pierwszy mecz gramy z gospodarzami. W Pradze będzie na pewno pełna hala. Zobaczymy, czy to oznaczać będzie dodatkową presję czy doda im skrzydeł. My musimy patrzeć na siebie - wierzę, że będziemy dobrze przygotowani. Z reguły dobrze gra się nam z gospodarzami prezentujemy - z Francją w 2015 r. przegraliśmy tylko trzema punktami, rywale potem zdobyli medal. Wygraliśmy z kolei na mistrzostwach świata z Chinami na ich parkiecie w 2019 r. Obchodził pan niedawno niezwykły jubileusz - w meczu z Austrią zagrał pan po raz setny dla reprezentacji Polski. Który z tych stu meczów był najlepszy? - Najlepszy czas to wspomniane przed chwilą mistrzostwa świata w Chinach. To najlepszy czas naszej reprezentacji od wielu, wielu lat. Nie tylko wspaniały wynik drużynowy - 8. miejsce na świecie, ale także to, że miałem duży wkład w wyniki zespołu na tamtej imprezie - w meczach z Rosją czy Chinami, to na pewno podwójnie zapadło w pamięć. To wydarzenie numer jeden mojej reprezentacyjnej kariery. Nie zapomnę również nigdy mojego debiutu w narodowych barwach, wyjątkowy mecz, bo odbył się w Toruniu, gdzie gram od dawna. To był zwycięski mecz z Niemcami. Zapamiętam też mecz przeciwko reprezentacji Francji, gdzie zostałem wychowany, niestety przegrany trzema punktami, ale w tym kraju zostałem wychowany, więc były to dla mnie wielkie emocje. Ostatnio wokół kadry było głośno z powodu medialnej wymiany zdań między braćmi Ponitka. To jakoś wpływa na drużynę? - Nie ma tego tematu w szatni. To jest sprawa między Mateuszem i Marcelem. My robimy swoje, staramy się grać jak najlepiej. Jeśli ja jestem jednym z liderów szatni, Mateusz jest naszym wodzem na boisku, najlepszym zawodnikiem i kapitanem. Wszyscy zawodnicy wskoczą za niego w ogień, zresztą on za nas też. Pana przez jakiś czas nie było w reprezentacji Polski. - W czerwcu 2021 r. odbyły się kwalifikacja na igrzyska olimpijskie w Tokio - to były ostatnie mecze, w których kadrą dowodził trener Mike Taylor. Eliminacje zakończyły się niepowodzeniem, Amerykanina zastąpił Igor Milicic, który postanowił reprezentację całkowicie odmłodzić - najstarszym zawodnikiem był 29-letni Michał Sokołowski, mnie wówczas na liście powołanych nie było. Z czasem selekcjoner zmienił nieco koncepcję - zadzwonił do AJ Slaughtera i do mnie. Niestety eliminacje do mistrzostw świata też zakończyły się niepowodzeniem, nie mamy szansy walczyć o awans na turniej, który odbędzie się w 2023 r. w Japonii, Indonezji i Filipinach. Nie wypominając wieku - czy grał pan przeciwko trenerowi Miliciciowi jeszcze na boisku? - Tak, gdy grał w Koszalinie, występowałem przeciwko niemu. Twardy zawodnik, który wykorzystał swoje umiejętności do maksimum. Typ zawodnika podziwianego przez rywali, nie tyle za talent, co za ogrom włożonej pracy. Gdy dzwonił nakłaniając do powrotu do reprezentacji, od razu się pan zgodził? - Rozumiałem, że trener chciał lekkiego odświeżenia, chciał spróbować czego nowego. Mimo, że mnie było, życzyłem reprezentacji jak najlepiej. Złe wyniki bolały mnie, jak każdego kibica polskiej koszykówki. Utrzymywałem cały czas dobrą dyspozycję fizyczną, by być gotowy w razie "wu". Teraz czeka mnie trzeci Eurobasket w karierze, przyjąłem powołanie z wielką dumą, to zaszczyt ponownie występować z orzełkiem na piersi. Gdy dzwoni selekcjoner reprezentacji Polski, jest ogromna radość, to że mnie wcześniej nie powoływał - to on jest szefem i ma do tego prawo. Czy ten Eurobasket będzie końcem pana reprezentacyjnej kariery? Czy "we will see what will tell“? - Chcę wierzyć, że mówię trochę lepiej po angielsku niż słynny bramkarz, Wojtek Pawłowski (śmiech). Jest spora szansa, że to będą moje ostatnie mecze w reprezentacji. Mam nadzieje, że zakończę je w dobrej tonacji. Czy to, że gra pan dla reprezentacji Polski wynika z tego, że nie było szans na grę dla kadry "Trójkolorowych"? - Gdy byłem młodszy przeszedłem wszystkie kategorie życiowe w reprezentacji Francji - U-16, U-18 i U-20. W tym wieku, nie myślisz o tym kim bardziej się czujesz, czy Polakiem czy Francuzem. Prawdopodobnie nie miałbym w reprezentacji Francji 100 meczów, ale myślę, że dostałbym kilka szans. W wieku 23 lat podpisałem umowę z Turowem Zgorzelec, wcześniej przyjeżdżałem do Polski co roku na wakacje, bardzo się z nią utożsamiałem, więc naturalnie, gdy reprezentacja Polski zapukała do moich drzwi byłem bardzo szczęśliwy. Nie kalkulowałem, gdzie mam większe szanse grania, mam rodziców Polaków, od urodzenia rozmawiam w tym języku, mimo że wychowałem się nad Sekwaną. Od urodzenia mam numer PESEL. Wszystko wyszło dla mnie wyszło naturalnie, jestem wdzięczny Francji, ale nie czuję się Francuzem. Wiadomo, że w polskiej koszykówce ligowej popularne są roczne kontrakty. Pan trzyma się Torunia już bardzo długo - czy znalazł pan tam swoje miejsce na ziemi? - Toruń to piękne miasto, bardzo dobrze nam się tu żyje z rodziną. Jestem tu od 5 lat, myślę że potrzebowałem takiej stabilizacji wcześniej często zmieniałem kluby. Gdy przychodziłem do Torunia, inne były uwarunkowania, inny prezes, inne ambicje tego klubu, graliśmy w europejskich pucharach. Po pandemii zmieniła się filozofia działania, budżet i władze. Teraz jest ciężej koszykarsko, ale nie zamierzam się stąd ruszać. Chce zakończyć tu karierę przy pełnej hali, mam nadzieję. Będę wtedy w koszykarskim raju. Chce pan powiedzieć, że w Toruniu mieszka się lepiej niż w Monaco, gdzie występował pan rok przed przyjściem do Grodu Kopernika? - Absolutnie. W Monaco ekskluzywne jachty i auta robią wielkie wrażenie, tak samo restauracje, gdzie łatwo można zostawić 1000 euro, jednak samo księstwo polecam odwiedzić może na jeden dzień. Za to okolice księstwa, Lazurowe Wybrzeże to przepiękne miejsce. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia