Chociaż z czterozespołowych grup awans do kolejnej fazy eliminacji uzyskiwały po trzy drużyny, Polacy po trzech porażkach w trzech pierwszych meczach postawili się w fatalnej sytuacji i coś, co wydawało się formalnością, nagle stało się czymś odległym. Nic więc dziwnego że przed rewanżowym starciem z Estończykami, rozgrywanym w Lublinie, w naszej ekipie było nerwowo. Przed spotkaniem, w trakcie hymnów, nasza drużyna trzymała ukraińską flagę, natomiast później oba zespoły trzymały wspólnie transparent sprzeciwiający się wojnie na Ukrainie i rosyjskiej agresji na to państwo. Polska - Estonia: Zacięta walka "Biało-Czerwonych" Zaczęło się niestety fatalnie, bo nasza drużyna notowała sporo strat, grała bardzo nieskutecznie i szybko przegrywaliśmy 5:15. Wtedy trener Igor Milicić poprosił o przerwę, która przyniosła tylko częściowy efekt, bo choć nasza gra nadal pozostawiała sporo do życzenia, to Polakom udało się zmniejszyć stratę do stanu 12:21. W drugiej kwarcie nasi zawodnicy w końcu zaczęli trafiać rzuty z dystansu i coraz bardziej zbliżali się do rywali. Skutecznie grali Jarosław Zyskowski i Dominik Olejniczak i przez moment przegrywaliśmy już tylko 27:28. Potem jednak Estończycy znów odskoczyli, ale końcówka była udana w wykonaniu polskich graczy i do szatni zeszliśmy przy prowadzeniu gości 42:38. Czytaj także: Gortat odwołuje Polish Heritage Night W trzeciej kwarcie Polacy znów zaczęli zbliżać się do Estończyków, ale kiedy wydawało się, że doprowadzimy do remisu, przytrafiały nam się albo głupie straty, albo niepewne rzuty. Martwić też musiała gra Aleksandra Balcerowskiego, który szybko złapał cztery faule i Milicić musiał odesłać go na ławce. Kiedy dwie minuty przed końcem trzeciej kwarty Michał Michalak trafił za trzy punkty, przegrywaliśmy 53:56, a po chwili Marcel Ponitka trafił dwa rzuty osobiste, mieliśmy już tylko "oczko" straty. Udało się nawet wyprowadzić akcję w ostatnich sekundach, ale Michalak spudłował z dystansu i przed ostatnią częścią spotkania Estończycy wciąż byli na prowadzeniu. Czwarta kwarta zaczęła się od celnego rzuty za dwa Zyskowskiego i prowadzenia Polaków, pierwszego od bardzo dawna. Na pochwałę zasługiwała gra w defensywie "Biało-Czerwonych", którzy siedem minut przed końcem spotkania prowadzili 63:58 i trener rywali wziął czas, bo wiedział, że wygrana w tym spotkaniu mu ucieka. I rozmowa z podopiecznym najwidoczniej pomogła, bo dwie minuty przed końcową syreną rywale doprowadzili do remisu 68:68. Ostatnie minuty były niezwykle emocjonujące, a w obu zespołach widać było spore nerwy, bo owocowało stratami i niecelnymi rzutami. Polacy prowadzili 70:68, ale potrzebowali pięciopunktowej wygranej, żeby mieć lepszy bilans bezpośrednich spotkań z Estończykami. Michał Sokołowski na kilka sekund przed końcem miał szansę rzutu za trzy, ale spudłował, później Estończycy popełnili faul w ataku i zostało na 1,5 sekundy na akcję. Niestety Michalak spudłował i ostatecznie nasza drużyna wygrała dwoma punktami. To przedłużyło szansę Polaków na awans, którym zostały mecze z Izraelem i Niemcami. Na stratę punktów nie możemy już sobie pozwolić, a rywale na pewno są mocniejsi, co zwiastuje, że łatwo nie będzie, jednak mimo wszystko przełamanie fatalnej passy trzech porażek trzeba zapisać na plus dla "Biało-Czerwonych". Polska - Estonia 70:68 (12:21, 26:21, 17:14, 15:12)