- Kiedy oskarżono Cię o stosowanie dopingu, powiedziałeś, że jesteś niewinny. Nadal tak twierdzisz? - Badania wykazały obecność niedozwolonych środków w moim organizmie. Mogę powiedzieć tylko, że nie brałem niczego świadomie. Może to wyszło z jakichś odżywek, może z czegoś innego, a może ktoś mi czegoś dosypał? Są to jednak tylko spekulacje. Mówię, co mi przychodzi w tej chwili do głowy. - Kiedy przeprowadzono testy? - Badania odbyły się po pierwszym meczu z Turowem. Przegraliśmy wtedy ponad 20 punktami. I ja, i cała drużyna zagraliśmy słabo. Wyniki przyszły sześć dni po zakończeniu sezonu. Dowiedziałem się o nich od kolegów, gdy byłem już w domu, w Gliwicach. Kiedy prezes powiedział mi, że wynik badań dopingowych jest pozytywny, myślałem, że to żart. Musiał powtórzyć to drugi raz. Dopiero za trzecim razem do mnie dotarło. Nie mogłem w to uwierzyć. - Badania wykazały obecność metanabolu... - No właśnie! Z tego co wiem, jest to środek, którego używają kulturyści na siłowni. To najbardziej prymitywna forma dopingu. Rozmawiałem z niejednym lekarzem i farmakologiem i wszyscy twierdzili, że ten środek nie mógł mi w żaden sposób pomóc. Świadczy o tym z resztą wynik spotkania, po którym go wykryto. - Wysłałeś więc swoje odżywki do zbadania... - Tak, ale chciałem to zrobić dla siebie. Przekonać się, czy coś w nich było. Wiedziałem, że to już niczego nie zmieni. - Jak zareagował na to wszystko klub? - Rozmawiałem z trenerem Urlepem, mój agent kontaktował się z prezesem Łuczakiem. Oni wierzą w to, że nie brałem. Teraz prowadzone są rozmowy z klubem. Zobaczymy, co one przyniosą. - Po dyskwalifikacji musiałeś spotkać się z różnymi reakcjami kibiców... - Moi najbliżsi, znajomi i rodzina wierzą w to, że nie brałem. Na pewno jest to dla nich szok, że w ogóle stało się to, co się stało. Szczerze mówiąc, zareagowali na to jeszcze gorzej niż ja sam. Jeśli chodzi o kibiców, to chciałbym im gorąco podziękować. Wspierali mnie nie tylko fani Śląska. Dostałem mnóstwo bardzo miłych maili i telefonów. Oczywiście spotkałem się także z zupełnie odwrotnymi reakcjami. Chodzi w szczególności o różnego rodzaju komentarze, które czytałem, choć wszyscy mi tego odradzali. Naturalnie ludzie mają prawo myśleć, co chcą, tym bardziej, że wyniki wyszły, jakie wyszły. - Co dalej z Twoja karierą? - Muszę żyć dalej. Chcę po prostu grać. Może w Kosowie, może w USA. Rozmawiamy o takiej możliwości z moim agentem, ale jest bardzo ciężko coś załatwić. Przed chwilą dowiedziałem się, że być może w grę wchodzi druga liga rosyjska. Jak będzie, to się dopiero okaże. Z pewnością nie mogę rozpaczać. Czasem w życiu zdarzają się jakieś niepowodzenia, nie zawsze los jest sprawiedliwy. Nie mogę się jednak poddawać. Jeśli nie będę miał możliwości wyjazdu, będę oczywiście musiał się wziąć za szkołę, pójść na studia... Zrobię jednak wszystko, żeby wrócić do koszykówki. Kosowo to nie jest szczyt moich marzeń, ale jeśli nie będę miał wyboru, pojadę i tam. - Podobno za rok możesz ubiegać się o umorzenie kary... - Gdyby udało mi się wrócić do gry za rok czy półtora byłbym bardzo szczęśliwy. Marzę o tym, żeby to było możliwe. Trudno jednak tak daleko wybiegać w przyszłość. Na razie nie zaczął się jeszcze ten sezon, więc nie myślę o następnym. - Wróćmy więc na chwilę do poprzedniego sezonu, który był najlepszym w Twojej karierze, choć zakończył się fatalnie. - To prawda. Bardzo żałuję tego, że nie pojechałem na kadrę. Miałem szansę zagrać na mistrzostwach Europy... Najbardziej jednak szkoda mi klubu. We Wrocławiu wszystko mi odpowiadało: drużyna, koledzy, a w szczególności kibice. Nie miałem zamiaru ruszać się stąd do końca mojej kariery, tym bardziej, że klub chciał mnie u siebie. To dla mnie duży cios. Rozmawiała Agnieszka Bartoszewicz