Adam Popek, Interia: Mecz Legend to okazja do uświetnienia jubileuszu 100-lecia Korony Kraków i ponownego spotkania na parkiecie postaci związanych z koszykówką, zasłużonych dla środowiska krakowskiego. Ambicja w ogóle zmieści się w hali? Małgorzata Downar-Zapolska: Ona będzie, ale myślę, że w pewnym wieku trzeba ją sobie trochę przestawić. Pomyśleć, co jest ważniejsze. A najważniejsze jest zdrowie i trzeba tak grać, by nie zrobić sobie krzywdy. Ambicja była wtedy, gdy byłyśmy zawodniczkami. Wówczas nic innego się nie liczyło. Tu wygrana nie będzie najistotniejsza. Ważne z kolei jest spotkanie różnych pokoleń basketu. Będą osoby, które dzieli 10, 15, czasem 20 lat. Wiadomo, że zdrowotnie nie przeskoczymy tych młodszych. Pani kariera jest przykładem, że można być wiernym jednemu klubowi i przechodzić wraz z nim różne epoki funkcjonowania. Broniła Pani barw Wisły Kraków w latach 1986-2003. Można w ogóle porównywać tą koszykówkę z początku i końca kariery?- To były inne czasy. Tak jak mówisz, przynależność klubowa odgrywała najważniejszą rolę. Jednak to nie było traktowane stricte jako sport zawodowy. Przede wszystkim przyjemność. Gdzieś tam później wchodziły pieniądze. Koszykówka stawała się zawodem, ale nie było wszystko tak rozwinięte jak w tej chwili, gdzie są menadżerowie. Obecnie nie byłoby większego znaczenia czy grałabym w Krakowie, Bydgoszczy lub Poznaniu. Wówczas sprawy wyglądały inaczej. Tworzyłyśmy małą rodzinę. Grałyśmy po 5-10 lat, a czasem całą karierę w jednym miejscu. Ja miałam epizod w Poznaniu, gdzie spędziłam rok na wypożyczeniu i było bardzo dobrze. Nie mogę narzekać. Niemniej, przemieszczeń między klubami było niewiele. Gdy zbliżałam się do końca kariery migracji obserwowało się znacznie więcej. Na rynku pojawiały się Rosjanki, Ukrainki, Litwinki, a potem już Amerykanki. - Co do koszykówki, to stawała się ona coraz szybsza, agresywna. Pod koniec kariery zauważałam, że czegoś mi brakuje. Denerwowałam się. Wiek też swoje robi. Miałam 35 lat i rywalizowałam z 25-latkami. Choć może nie tak duża jak teraz, kiedy występujemy w Maxibaskecie i naprzeciwko siebie stają 40-latki oraz osoby zdecydowanie po 50 roku życia. Wracając do głównego wątku, basket stawał się też mniej poukładany. Taktyka była, ale akcje robiły się coraz krótsze. Dyscyplina robi się bardziej męska. Nawet stroje robią różnice. Kiedyś były bardziej kobiece. Teraz wręcz wielkie. Nie wiem czy czułabym się dobrze w czymś takim. Dlaczego wybrała pani koszykówkę? - Czysty przypadek. Uczęszczałam do szkoły podstawowej nr 112 przy al. Kijowskiej i tam Wisła z p. Wandą Pacułą wynajmowała halę sportową. Koleżanki zaczęły zachęcać, żeby pójść tam na zajęcia pozalekcyjne i poszłyśmy. Od połowy piątej klasy chodziłam i zostałam. Prawdą jest, że w tamtych czasach wachlarz zajęć był inny niż obecnie. Teraz jest ich tak dużo... Języki, muzyka, tańce. I z tych wszystkich koleżanek chyba ja jedna zostałam, doszłam gdzieś wyżej. - Da się wybrać kilka momentów z Pani kariery, które ją zdecydowanie ubarwią? Te przykre momenty, kiedy przegrywa się jednym punktem i wiesz, że to twoja wina. Takie rzeczy siedzą w głowie. W ten sposób przegrałyśmy wejście do finału i pozostała walka o brąz. Oprócz tego pamiętam, jak na treningu koleżanka wybiła mi dwa pierwsze zęby - jedynki. Ja wyskakiwałam do góry, ona spadała na dół i łokciem "ścięła" mi te zęby. Za 3-4 dni z kolei miałyśmy mecz. Trener mówił, że muszę grać, a ja, że absolutnie, bo przecież nie mogę buzi otworzyć. Jak biegałam, pełniąc wtedy rolę rozgrywającej, zasłaniałam buzię i wtedy krzyczałam jaką taktykę gramy. Inna sprawa to był taki ciekawy przepis, że za każdy faul trener mógł wygrać czy są rzuty wolne, czy gra wznawiana będzie z boku. Generalnie dobrze rzucałam wolne, ale wtedy dwóch pierwszych nie trafiłam. Kolejnych dwóch także. Gdy znów mnie sfaulowały powiedziałam - trenerze, z boku! A on, nie. Masz rzucać. Dopiero za ósmym razem trafiłam. Chociaż przyznać trzeba, że miałyśmy na tyle dużą przewagę, że mógł sobie na to pozwolić. Funkcjonowanie na najwyższym sportowym poziomie dawało możliwość rozwoju zawodowego poza parkietem? - Dało się, tylko trzeba było chcieć. Wszystko sobie poukładać. Ja skończyłam studia dzienne na Akademii Wychowania Fizycznego. Fakt, że studiowałam dłużej niż normalnie, ale ukończyłam mój kierunek i pracuję teraz jako nauczyciel. Grając często myśli się "tu i teraz". My grając nie zarabiałyśmy takich pieniędzy, które dawałyby nam potem bezpieczeństwo. Miałam z tyłu głowy, że muszę skończyć ten AWF, aczkolwiek nie myślałam, że zostanę nauczycielem. Tak się potoczyło. Chwalę sobie, bo to jest pewnego rodzaju przedłużenie sportu i szansa pracy z młodymi ludźmi. Realizowania się dalej. A jak było z tym bieganiem po górach w trakcie okresu przygotowawczego? - Kasprowy itd. Pamiętam. Do tego lasy w Wałczu. Wszystko polegało na budowaniu wytrzymałości. Nie pracowało się z wykorzystaniem interwałów na sali, jak teraz, tylko wysyłano nas stricte w teren. Stadion, płotki. Ja miałam szczęście pracować jeszcze ze ś.p. Januszem Marchewczykiem i uwielbiałam jego treningi. Mówiłam, że gdyby nie koszykówka, może sprawdziłabym się w lekkoatletyce na krótkich dystansach. Ale to bieganie było dla nas normalne. Wielokrotnie chodziłyśmy o 5 rano na trening nad Rudawę i biegałyśmy do piątego mostu. Na pamięć znałyśmy tą trasę. Wiadomo, że się narzekało. To było inne bieganie niż na hali. Sama walka o medale przynosiła adrenalinę inną niż wszystkie?- Na pewno. Mecz ligowy chciało się wygrać, normalna rzecz, lecz gdy nadchodziły finały pojawiał się większy stres, ale i przybywało motywacji. Poprzez potyczki w sezonie zasadniczym człowiek się uodparniał. Na finiszu poziom był już zupełnie inny. Na czym polega fenomen wytrzymałości graczy z tej wcześniejszej epoki? Wielu z Waszego pokolenia świetnie radziło sobie na boisku i teraz poza nim. - My chyba musieliśmy o wszystkie rzeczy bardziej walczyć. Nic nie dostawałyśmy na tacy. Teraz jest komercja. Masz pieniądze, możesz teoretycznie mieć wszystko. A my jak dostałyśmy buty od pana magazyniera na Wiśle to było niczym święto. Mieliśmy te jedne, jedyne. Teraz mogę iść do sklepu i kupić sobie jakie chcę. Takie jednak były czasy. W sklepach też nie znajdowało się nie wiadomo czego. Potem oczywiście nie występowały już takie problemy. Teraz? Chyba jest większy wachlarz wyborów, to znaczy co mogę robić jeśli nie koszykówka. Może będę informatykiem, otworzę swój biznes. Łatwiej jest przejść z jednej dziedziny na inną. Przedtem podążało się bardziej jednym torem. Jeżeli wybrałam sport to w niego brnęłam. Nie widziałam innych możliwości. Młodzież, z którą przecież pracuję, podchodzi chyba to sprawy w ten sposób, że jak mi tu nie idzie, to spróbuję gdzieś indziej. My chyba też nie byliśmy tak odważni, żeby rezygnować. Wiadomo, że gdy komuś wybitnie nie szło to rezygnował. Miała Pani idoli sportowych? - Na pewno Halina Iwaniec, Grażyna Seweryn, Marta Starowicz. To zawodniczki, które grały na moich pozycjach. NBA zaczęło wchodzić dopiero później. Wiadomo, że Michael Jordan był idolem wszystkich, jednak te trzy dziewczyny głównie bym tu wymieniła. Co nie oznaczało, że innych nie doceniałam za osiągnięcia. Czyli jednak środowisko lokalne? - Tak. Pamiętajmy, że przepływ informacji też był inny. Wtedy o wynikach dowiadywało się z poniedziałkowej gazety. Dopiero wówczas czytałyśmy kto i ile punktów zdobył. Wcześniej nie było szans. Może kierownictwo wcześniej wiedziało, bo telefony stacjonarne w końcu były. Co było motywacją? - Bycie najlepszym w Polsce. Po to walczyłyśmy o zwycięstwa, żeby zostać mistrzem. Wiadomo, że jeśli się nie udawało, człowiek zadowalał się potem srebrnym bądź brązowym medalem. Chciało się być najlepszym w tym, co się robi i osiągać najwyższe cele. Teraz, w Maxibaskecie czyli rywalizacji "juniorek najstarszych" Polkom też jest trudno dorównać. - Tak! Coraz więcej nasz jest. Rozpropagował to Leszek Maria Rouppert. Dziewczyny po raz pierwszy pojechały do Nowej Zelandii i od razu przywiozły mistrzostwo świata. Stopniowo nas przybywało, a teraz chyba nawet 3-4 ekipy się zbiorą. Pani występuje w jakiej kategorii? - Mogę prawie we wszystkich. Na pewno 50+, ale też starsze mogą grać w młodszych kategoriach, więc dochodzi też 40+ i 45+. Wiadomo, że w 50+ jest mi łatwiej. W tych młodszych to jak w końcówce kariery, muszę równać do młodszych. Z wiekiem też nie trenuje się tak jak wcześniej. Sport pozostawił w nas pewne mikrourazy typu ból kolan czy kręgosłupa. Ambicja jest ambicją, ale celem wyższym jest zdrowie. W Meczu Legend wszystkie będziemy mieć ten aspekt na pierwszym miejscu. Jakimi osiągnięciami w Maxibaskecie może się pani pochwalić? - Moje zespoły akurat często lądowały na 4 miejscu na świecie. Udało nam się jednak wywalczyć brązowy medal mistrzostw świata w Pradze. Rekompensujemy to sobie na mistrzostwach Polski w Polanicy, gdzie złota wpadały wielokrotnie. Tu jednak najważniejsze jest spotkanie ze znajomymi, a nie medale. Szczegółowy harmonogram Meczu Legend, 19 października hala Korony, ul. Kalwaryjska 9-15: 9:45 - Uroczyste otwarcie Mężczyźni 10:00 - Korona Kraków - Reprezentacja Krakowa12:00 - Reprezentacja Krakowa - Reprezentacja Rzeszowa14:00 - Korona Kraków - Reprezentacja Rzeszowa Kobiety 11:00 -Korona Kraków - Wisła Kraków13:00 - Wisła Kraków - Reprezentacja Rzeszowa 15:00 - Korona Kraków - Reprezentacja Rzeszowa