Mamy dwie drużyny w elitarnej Eurolidze (Wisła Can-Pack, Lotos PKO BP Gdynia), cztery kolejne w Pucharze Europy i Central Europe Women League (KSSSE AZS PWSZ Gorzów Wielkopolski, CCC Polkowice, INEA AZS Poznań, Utex Row Rybnik), jednak reprezentacja Polski, która przed ośmioma laty była najlepsza w Europie dziś musi bić się o prawo gry w ME w dodatkowym turnieju barażowym. Dlaczego rozwojowi ligi towarzyszy gorsza postawa kadrowiczek? - Przy obowiązującej formule open kontraktując trzy Amerykanki, jak to miało miejsce przed rokiem w Jeleniej Górze można błyskawicznie ze słabego zespołu zrobić dobry. Przecież zanim do drużyny dołączyły Penn, Scott i Beachem to były dziewczynki do bicia! - zauważa trener Herkt. Zdaniem trenera, który poprowadził kadrę w 1999 roku do złotych medali rozgrywanych w Katowicach ME napływ ukształtowanych i "gotowych do gry" zawodniczek z innych krajów nie mobilizuje trenerów do pracy ze zdolną młodzieżą. - W takiej sytuacji trener niejednokrotnie nie szkoli, a bardziej zajmuje się rozeznaniem przeciwnika, taktyką i ustawieniem zespołu. Oczywiście to też trudna praca, ale brakuje pracy od podstaw, a to się odbije czkawką. Znacznie obniży się poziom naszych zawodniczek, a kadra będzie coraz słabsza - uważa szkoleniowiec mistrzyń Polski. - W formule open łatwiej zatuszować niewiedze trenerską. Wpuszcza na parkiet zawodniczki i często one grają same. Mając formułę zamkniętą byłby zmuszony do pracy z koszykarkami, bo nie mógłbym ich zastąpić innymi. Uważam, że cztery zawodniczki spoza polski w jednej drużynie to absolutny max. Wtedy trener musiałby się wykazać - dodaje. O tym, że można bez zagranicznego zaciągu osiągnąć w pracy klubowej znaczące sukcesy dowiódł przed laty właśnie Tomasz Herkt pracując w Olimpii Poznań. - Z tylko dwiema zawodniczkami obcokrajowymi w składzie zdobyliśmy trzecie miejsce w Europie. Ale, co niezwykle ważne, na ten sukces pracowaliśmy przez trzy lata. Przy długofalowej pracy nie ma mowy o krótkotrwałych wynikach - zaznacza. Przez złe podejście trenerów o mały włos nie zmarnował się talent Agnieszki Pałki. Dziś 25-letnia środkowa jest etatową reprezentantką kraju, a jej bardzo dobra gra przed rokiem w ówczesnej Polfie Pabianice zaowocowała transferem do Wisły Can-Pack. Jednakże przed dwoma laty nic nie zwiastowało tak udanej kariery koszykarki. - Nikt jej nie chciał, dlatego trafiła dla zaprzyjaźnionego klubu z Pabianic. Jak się wtedy dowiedziałem w rozmowie z Agnieszką przez ostatnich kilka lat miała zaledwie jeden trening indywidualny. Musimy sobie zdać sprawę z tego, że im więcej będzie zawodniczek obcokrajowych, tym mniej będzie treningów indywidualnych, przez co nasze koszykarki będą słabsze - przypomina trener Herkt. - W Polsce mamy naprawdę sporo dziewczyn o bardzo dobrych warunkach fizycznych, ale nie potrafimy korzystać z ich potencjału - dodaje. Dariusz Jaroń, INTERIA.PL