Napięty i nieprzewidywalny, z powodu pandemii koronawirusa, kalendarz meczów klubowych w Eurolidze i rozgrywkach rosyjskiej VTB pozwala myśleć o grze w reprezentacji? Mam pan z tyłu głowy to, że za niespełna dwa tygodnie zespół narodowy walczyć będzie w eliminacjach mistrzostw Europy (24-30 listopada - przyp. red.)? Mateusz Ponitka: - Nie z tyłu głowy, a cały czas przed sobą. Razem z polskim związkiem staramy się "dograć" temat mojej gry w listopadowych eliminacjach. Wiem już, że zaległy mecz w Eurolidze z Baskonią w Hiszpanii został przełożony na 23 listopada. Czekamy na nowy termin innego zaległego meczu z Panathinaikosem. Jest spora szansa, że uda mi się dołączyć do reprezentacji. Wierzę, że tak będzie. Władze klubu wiedzą, jakie jest moje nastawienie w tej kwestii. Zabrakło pana w lutowych meczach reprezentacji w kwalifikacjach ME (Polska przegrała z Izraelem i pokonała sensacyjnie mistrzów świata Hiszpanów w Saragossie - przyp. red.) właśnie z powodu kolizji terminów Euroligi i FIBA. Dawno pana w kadrze nie było... - Właśnie, ostatni raz na mistrzostwach świata w Chinach w 2019 r. Bardzo zależy mi na najbliższym występie. Chciałbym wrócić do znajomych twarzy. Mam dobre relacje z klubem, więc liczę na to, że dojdzie do porozumienia. Zresztą Rosjanie, moi koledzy z Zenita, w tym samym terminie będą jechali na zgrupowanie kadry. Ta sytuacja to dla mnie pewnego rodzaju furtka. Tak jak oni, chcę reprezentować swój kraj, ale decyzja ostateczna należy do klubu. Mecze eliminacji ME z powodu pandemii odbędą się w formie turnieju "w bańce" - gospodarzem będzie hiszpańska Walencji. Polskę czeka na neutralnym terenie rywalizacja z Rumunią i Izraelem, zamiast pierwotnie dwóch meczów wyjazdowych. To korzystniejszy układ? - Nie lubię tak oceniać. Wychodzę na mecze bez kalkulacji. Jeśli chodzi o mnie, to szczerze powiem, że lubię grać na wyjazdach, gdy kibice rywala są za swoim zespołem i przeciw mojej drużynie. Szanse "w bańce" w Walencji wydają się wyrównane, tu nie ma co się zastanawiać, co by było gdyby.