Pochodzący z Krakowa arbiter pierwsze kroki na parkiecie stawiał jako nastolatek, uczeń technikum. "W szkole średniej dzięki wychowawcy, który był jednocześnie nauczycielem WF, udało mi się trafić na kurs sędziowski. Wykładowcami byli najlepsi ówcześni arbitrzy w Polsce m.in. mający wielkie doświadczenie międzynarodowe Marek Paszucha. Pamiętam, że po zakończeniu i zdaniu egzaminów od razu zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę. Prowadziliśmy rozgrywki szkolne, mini-koszykówkę, spotkania młodzieżowe. To było co roku 170 do 200 meczów. Naprawdę sporo" - przypomniał. W 1989 r. był kandydatem na sędziego szczebla centralnego, czyli drugiej ligi. Pojechał na egzaminy przypadkowo i jako jedyny z okręgu małopolskiego uzyskał awans. "Kraków miał wtedy miejsca dla czterech kandydatów. W ostatniej chwili ktoś zrezygnował i wzięto mnie jako +czwartego do brydża+. Pojechałem i jako jedyny z tego grona zaliczyłem egzaminy" - dodał. Rozgrywki ekstraklasy prowadził od 1992 roku z przerwą na jeden sezon (1995/96). Pasję do koszykówki łączył z praca zawodową - był policjantem. "+Uciekałem+ przed służbą wojskową po szkole średniej i wpadłem na pomysł, że zgłoszę się do policji. Na szczęście krótko pracowałem w systemie zmianowym, potem już normalnie od 8-16 w dziale logistyki, więc mogłem łączyć pracę z sędziowaniem. Choć oczywiście były kolizje terminów i musiałem wybierać... służbę, bo przełożony nie pozwolił na wzięcie urlopu. To była sztuka kompromisu między pasją i pracą. Czasami koszykówka musiała poczekać, choć była moim numerem jeden. Poświęciłem jej 35 z 51 lat życia. To szmat czasu" - ocenił. Od 2000 r. był sędzią międzynarodowym. Ma w dorobku m.in. finał mistrzostw Europy koszykarek w Pradze w 2017 r. jako arbiter główny oraz spotkania Eurobasketu kobiet 2015. Prowadził finałowy turniej Pucharu Europy FIBA koszykarzy w 2016 r. we francuskim Chalon oraz trzy decydujące mecze w finale żeńskich rozgrywek tej samej rangi (2012, 2018 i 2019). "Mecz finałowy w Pradze Hiszpania - Francja to była wisienka na moim sędziowskim torcie. Z dobrymi wspomnieniami wracam myślą do turnieju finałowego w Chalon. W tym klubie kilkadziesiąt lat temu grał Mieczysław Łopatka i pamięć o nim trwa, a w 2016 r. w zespole juniorskim pierwsze kroki stawiali synowie Adama Wójcika" - wspomniał. Zgodnie z nowymi regulacjami FIBA, które zmodyfikowały ostatnio proces wysyłania na sportową emeryturę arbitrów w wieku 50 lat i pozwalają na kontynuację kariery, Calik mógł jeszcze przez następne cztery sezony prowadzić spotkania, ale uznał, że już wystarczy. "Można powiedzieć, że 35 lat minęło jak jeden dzień. Otworzyła się możliwość pozostania, ale nie należę do osób, które muszą mieć wszystko. Przygotowywałem się do zakończenia sędziowanie mentalnie od roku, chciałem zamknąć ten rozdział. Pomysłów na życie mam kilka. Koszykówka była najważniejszą pasją, ale nie jedyną. Kilka lat temu wybudowaliśmy z żoną dom pod Krakowem, w którym sam wykonałem sporo prac, a to, co rośnie w ogrodzie, wypielęgnowałem od najmniejszego ziarenka" - przekazał. Calik jak większość arbitrów odchodzących na emeryturę otrzymał od FIBA propozycję pracy w roli komisarza zawodów. Także w polskiej lidze przymierza się do tej funkcji od następnego sezonu, ale nie wie, czy praca przy stoliku będzie mu dawać satysfakcję porównywalną z prowadzeniem spotkań na parkiecie. "Nie wiem, na ile będzie mnie cieszyło siedzenie przy stoliku przez dwie godziny i patrzenie na pracę kolegów. Poza tym praca komisarza nie kończy się wraz z ostatnim gwizdkiem. Jest wiele roboty papierkowej. Zobaczymy, czy będę umiał się w tej roli odnaleźć" - podkreślił.