"To satysfakcja i nagroda za wszystkie lata spędzone na parkietach. W dzisiejszych czasach pandemii także iskierka dająca nadzieję, bo pozwala na powrót do wspomnień, normalności i oderwanie się od rzeczywistości, w jakiej jesteśmy od ponad roku. Wyróżnienie dodało mi skrzydeł i sił" - powiedział PAP 81-letni Łopatka. Będzie trzecim Polakiem w tym ekskluzywnym gronie - pierwszym w 2007 r., był Marian Kozłowski, wieloletni prezes krajowej federacji i działacz FIBA, a drugą w 2019 r. Małgorzata Dydek, mistrzyni Europy z 1999 r. Łopatka, który jest najbardziej utytułowanym zawodnikiem w historii polskiej koszykówki, m.in. zdobył medale w każdych mistrzostwach Europy, w których uczestniczył (1963 - srebro, 1965, 1967 - brąz), ma mnóstwo wspomnień i docenia każdy sukces, ale najbardziej drugie miejsce na kontynencie wywalczone we Wrocławiu w 1963 roku. "To był wielki turniej, wspaniałe mecze, a wszystko działo się we Wrocławiu, w którym mieszkam od ponad pół wieku. Ile razy przejeżdżam koło Hali Stulecia przed oczami stają mi tamte chwile, jakby to było wczoraj" - dodał Łopatka, który urodził się w Drachowie pod Gnieznem i jest honorowym obywatelem wielkopolskiego grodu, a tamtejsza hala widowiskowo-sportowa nosi jego imię. Wychowanek Kolejarza Gniezno, potem koszykarz Lecha Poznań, a od 1962 do 1972 Śląska Wrocław był pierwszym polskim zawodnikiem gier zespołowych, który wystąpił w czterech igrzyskach (1960 Rzym, 1964 Tokio, 1968 Meksyk i 1972 Monachium). "Każde były inne. Rzym to niesamowity szok, nie tylko związany z wyjazdem na Zachód. Moment zapalenia znicza olimpijskiego pamiętam do dziś. Emocje były wielkie, gdy staliśmy na Stadionie Olimpijskim podczas ceremonii otwarcia, obok największych gwiazd światowego sportu z różnych dyscyplin. Tokio kojarzy mi się z wielkim postępem technologicznym i technicznym, choć minęły tylko cztery lata od Rzymu. Pamiętam, że każdy z nas przywiózł z Japonii radio czy magnetofon szpulowy - mam go chyba gdzieś do dziś. Meksyk to egzotyka i sportowa satysfakcja, jedna z największych w karierze" - opisał. Polacy w 1968 r. o awans do najlepszej ósemki igrzysk grali w ostatnim meczu z Bułgarią, z którą przegrali wcześniej w Sofii w finale pierwszego turnieju kwalifikacyjnego. Zdaniem Łopatki gospodarzom sprzyjali wtedy sędziowie. W Meksyku biało-czerwoni pokonali rywali 69:67, a Łopatka zdobył 30 pkt. "To był słodki rewanż za Sofię. Pamiętam, że piłka kręciła się po moim rzucie na obręczy i w końcu wpadła do kosza, już po tym jak zegar wskazał koniec spotkania" - przypomniał. Na swoje ostatnie igrzyska pojechał namówiony przez legendarnego trenera Witolda Zagórskiego, bo trzy lata wcześniej zrezygnował z występów w kadrze po tym, jak nie otrzymał pozwolenia na wyjazd do Belgii. Miał tam występować w jednym zespole z gwiazdą jugosłowiańskiej i europejskiej koszykówki Radivoje Koracem. "Otrzymałem propozycję po igrzyskach w Meksyku. Miałem w Standardzie Liege grać z Koracem. Powinienem zameldować się w klubie do 31 sierpnia, ale czekałem na paszport i ostatecznie dostałem go... 1 września. Kontrakt nie doszedł do skutku. Zawiesiłem po tym zdarzeniu - na znak protestu - karierę w kadrze" - powiedział. Zagórskiemu udało się go jednak namówić na występ w Monachium. "Przyjąłem jego argumenty i pojechałem. Z Monachium wiąże się zabawna historia. Przed olimpiadą graliśmy kwalifikacyjny turniej w Augsburgu i tuż przed wyjazdem do Niemiec dostaliśmy oficjalne stroje olimpijskie, galowe. Garnitury i cały ubraniowy +pakiet+ mogliśmy jednak założyć tylko w przypadku awansu. W przeciwnym razie trzeba było ubrania zwrócić nieużywane lub je... wykupić. Te eleganckie garnitury były dla nas dodatkową motywacją" - wspomniał z uśmiechem. Przeżyciem nie tylko sportowym był wyjazd do Urugwaju na MŚ w 1967 r. Łopatka został królem strzelców turnieju (177 pkt), Polska zajęła piąte miejsce, ale jeszcze bardziej niż sukces na parkiecie koszykarz zapamiętał spotkanie z... rodziną. "W Urugwaju po raz pierwszy spotkałem brata ojca, który przeszedł cały szlak z armią generała Andersa, a po II wojnie światowej pozostał na Zachodzie i wyjechał następnie do Argentyny. Mieszkał w Buenos Aires i do Salto, gdzie graliśmy mecze grupowe mundialu, przyjechał razem ze swoim synem. To było wzruszające spotkanie" - nadmienił Łopatka. Rozegrał w reprezentacji 236 meczów i jest razem z Dariuszem Zeligiem rekordzistą pod względem liczby występów w biało-czerwonych barwach. Spośród egzotycznych wyjazdów dobrze pamięta turniej w Chinach przed igrzyskami w Tokio. "To były Chiny po rewolucji kulturalnej, ale nadal bardzo hermetyczny kraj jak dla Europejczyka. Graliśmy z różnymi zespołami, a nam wydawało się, że walczymy wciąż z tym samymi zawodnikami. Zupełnie ich nie rozróżnialiśmy. Pamiętam mecz w Pekinie, w hali wypełnionej 15 tysiącami kibiców, z dwoma pustymi miejscami w pierwszym rzędzie. Wygrywaliśmy cały czas do momentu, gdy tuż przed końcem, może jakieś dwie minuty, spotkanie przerwano, a przez parkiet przeszło dwóch oficjeli i zasiadło na pustych miejscach. Od tego momentu sędziowanie zupełnie się zmieniło i zaczęliśmy przegrywać. Trener Zagórski wziął czas i po +gorącej+ rozmowie uznaliśmy, że nie robimy draki i gramy dalej. Przegraliśmy. Jak się okazało później, dwaj wysoko postawieni funkcjonariusze partii nie mogli obejrzeć porażki gospodarzy..." - zdradził. Polscy koszykarze zostali w Chinach przyjęci bardzo gościnnie i z najwyższymi honorami. "Sam Mao Zedong zaprosił nas na galę wydaną dla ambasadorów i zagranicznych gości z okazji kolejnej rocznicy rewolucji. Potem byliśmy honorowymi gośćmi defilady. Staliśmy tylko +trybunę+ niżej od przywódców narodu i przyglądaliśmy się przemarszowi 'szczęśliwych' Chińczyków. Przeszło przed naszymi oczami jakieś... pięć milionów ludzi, a na trybunie staliśmy osiem godzin! Bardzo smakowała nam kuchnia, bo gotowano dla nas 'po europejsku', a od czasu do czasu serwowano miejscowe przysmaki. Zachwycaliśmy się rybami i mięsem, tym ostatnim do czasu, gdy przez tłumacza mówiącego trochę po rosyjsku okazało się, że zjedliśmy psa" - wspominał. Jako zawodnik Lecha Poznań, a potem Śląska Wrocław zdobył dwa złote, cztery srebrne i pięć brązowych medali mistrzostw Polski. Czterokrotnie był królem strzelców ekstraklasy. Raz był też najlepszym snajperem rozgrywek... piłkarzy ręcznych. Po zakończeniu kariery zawodniczej, pracując przez 10 sezonów jako trener koszykarzy Śląska, wywalczył osiem złotych, srebrny i brązowy medal MP. "Karierę trenerską rozpocząłem we Francji w Montbrison, gdzie wyjechałem po igrzyskach w Monachium. Byłem zawodnikiem i trenerem najpierw zespołu młodzieżowego, potem seniorskiego. Awansowaliśmy do II ligi i chciałem zostać dłużej, ale znowu pojawiły się kłopoty paszportowe. Opcja pozostania na stałe nie wchodziła w grę. Byliśmy z żoną spakowani, gdy zadzwonił prezes klubu Chalon. Powiedział, że zna polskiego konsula i że załatwi mi przedłużenie paszportu. Tak się też stało i w sezonie 1975/76 byłem grającym trenerem Chalon. Awansowaliśmy do II ligi, ale po sezonie musiałem już wrócić do Polski. Od razu dostałem propozycję ze Śląska i tak zostałem niegrającym trenerem. To była młoda drużyna, chłopcy których pamiętałem jako juniorów, gdy jeszcze grałem w Śląsku. Mistrzowie Polski juniorów pod wodzą trenera Świątka, m.in. Leszek Kalinowski, Tadeusz Grygiel, Jerzy Hnida, Ryszard Białowąs czy Ryszard Prostak" - dodał. Ze względu na pandemię COVID-19 na razie nie wiadomo, czy ceremonia wprowadzenia do Galerii Sław FIBA będzie wyłącznie wirtualna, czy też odbędzie się normalnie w szwajcarskim Mies 18 czerwca. "Nie wiadomo, czy uda się pojechać. Wytyczne na razie są takie, że mam przygotować kilkuminutową przemowę i ją nagrać. +Odkurzam+ pamiątki, które przekażę FIBA, bo każdy z wyróżnionych ma otrzymać w muzeum swoją 'gablotę'. Szukam koszulek, mam medale. Żałuję, że nie zachowały się trampki wyprodukowane w Grudziądzu ma wzór amerykańskich... Ktoś przywiózł je z USA, a w fabryce w Grudziądzu rozłożyli je na 'czynniki pierwsze' i zrobili duplikat. Każdy z kadrowiczów dostał po cztery pary. Wyglądały super, były wygodne, ale... miały jedną wadę - przy zmianie kierunku biegu, praktycznie przy każdym zwodzie, stopa wychodziła z buta, bo klej nie trzymał" - dodał. Razem z Łopatką do Galerii Sław FIBA, utworzonej na wzór identycznej instytucji w NBA w 2007 r., nominowanych zostało kilkanaście innych gwiazd, m.in. mająca polskie korzenie Francuzka Isabelle Fijalkowski (204 mecze w ekipie "Trójkolorowych", rekordzistka pod względem zdobytych punktów 2562), Kanadyjczyk Steve Nash, jeden z najlepszych rozgrywających w NBA, a obecnie trener Brooklyn Nets czy serbski trener Svetislav Pesic, który z ekipą Niemiec w 1993 wywalczył mistrzostwo Europy, a z Jugosławią wygrał ten turniej w 2001 roku oraz triumfował w mistrzostwach świata rok później. Rozmawiała: Olga Miriam Przybyłowicz