INTERIA: Jak pan dziś ocenia decyzję sprzed roku, aby powrócić w rodzinne strony do Krajowej Grupy Spożywczej Arki Gdynia z Legii Warszawa. Czy to był dobry ruch dla kariery? Grzegorz Kamiński, koszykarz Krajowej Grupy Spożywczej Arka Gdynia: - Przyszedłem do Arki, aby grać większą rolę na boisku i przesunąć się wyżej w rotacji. To był mój priorytet i główny powód, aby przejść do gdyńskiego zespołu. Te cele udało się spełnić, w Arce zaczynałem każdy mecz w pierwszej piątce, miałem komfort podejmowania decyzji i margines błędu był trochę większy niż w poprzednich sezonach - odpowiadając konkretnie na pytanie - tak, decyzja okazała się słuszna, a jako że kocham Gdynię, nie należała do najtrudniejszych. Jaki był dla pana najlepszy, a jaki najtrudniejszy moment minionego sezonu? - Najlepszym meczem było spotkanie w Zielonej Górze, zwycięstwo, które dało nam pewne utrzymanie w ORLEN Basket Lidze. W świetnych humorach spędziliśmy cały wieczór i dobre nastroje nie opuściły nas już do końca sezonu. Trudny moment to seria porażek na początku rozgrywek po wygranym meczu w Gliwicach. Siedem czy osiem kolejnych porażek może przybić każdego nawet jeśli grasz w meczach, w których nie jesteś faworytem. Czy sportowcowi inaczej się trenuje i gra w meczach jeśli rywalizuje o mistrzostwo Polski (jak było w Legii) niż gdy gra się w końcówce w tabeli (jak w Arce)? - W Legii ostatnie dwa lata spędziliśmy w FIBA Europe Cup i w Champions League, stąd treningi często zastępowały nam mecze. Obciążenia rozkładały się inaczej, a jak wiadomo mecz to najlepszy trening. W Krajowej Grupie Spożywczej Arce Gdynia było więcej czasu na trening, bo i meczów było mniej, ale dla mnie wielkiej różnicy nie ma. Wobec siebie jestem bardzo wymagający, zawsze staram się trenować na 100 procent, robię też rzeczy dodatkowe. Z mojego punktu widzenia nie ma różnicy, nie ma kalkulacji, mecz zaczyna się od 0:0 i gramy o wygraną, obojętne, kto jest po drugiej stronie boiska. Nie było tak, że gdy graliśmy, dajmy na to z mocnym Kingiem Szczecin, to mówiliśmy sobie: "Nie, dziś zagramy bez wysiłku, bo i tak nie mamy szansy wygrać". Nic z tych rzeczy, zawsze gramy o zwycięstwo, bo w sporcie wszystko jest możliwe. Jakie to uczucie być, mimo młodego wieku, jednym z najważniejszych zawodników w drużynie? - Po pierwsze takiej właśnie roli chciałem, aby grać więcej i być jak najważniejszą postacią drużyny. Tego oczekiwałem i to wywalczyłem codzienną ciężką pracą. Po drugie nie uważam siebie za młodego zawodnika, wymagam od siebie i chcę, aby ode mnie wymagano. Dobrze się z tym czułem, że wynik meczu ligowego w dużej mierze zależał ode mnie. Który koszykarz jest dla pana wzorem? - Gdy byłem nastolatkiem, byłem zafascynowany grą Kevina Duranta. Gdy pracuję nad swoim "kozłem" podpatrujemy z moim mentorem Bartkiem Sarzało wiele od Kyrie Irvinga. Jestem już w tym wieku, że nie mam jednej osoby, na której bym się w pełni wzorował, staram się być sobą. Jakie są pana mocne strony koszykarskie? - Jestem zawodnikiem uniwersalnym. Nominalnie gram na pozycji nr 3, ale zdarzało się również, że trenerzy wystawiali mnie na nr 2 lub 4. W skrajnym wypadku, jeśli sytuacja tego wymaga, mogę zagrać jako nr 1 - czyli oprócz centra wszystkie pozycje, niewielu koszykarzy może się pochwalić taką wszechstronnością. W wielu elementach mojej gry jest sporo do poprawy, tego jestem świadomy. Jestem na etapie ciągłego rozwijania skrzydeł, a moje najmocniejsze strony to rzut za trzy punkty i gra jeden na jeden. Doszło do zmian personalnych w waszym klubie, nowym prezesem został Bartłomiej Wołoszyn, jeszcze chwilę temu czynny zawodnik. Czy to zmieni waszą relację? - Z Bartkiem znam się już długo, nasze drogi przecięły się podczas mojego poprzedniego pobytu w Arce Gdynia. Znamy się dobrze, spotkaliśmy się kilka dni temu, rozmawialiśmy jak koledzy, szczera rozmowa jak do tej pory. Co daje panu gra w koszykówkę 3×3? Czy może chce się pan w niej specjalizować? - Reprezentowanie kraju i gra z orłem na piersi to wielki zaszczyt niezależnie od płaszczyzny. Początkowo była ciekawość, chciałem się sprawdzić w nowej roli, bardzo mnie do tego namawiał Adrian Bogucki. Uwielbiam nowe wyzwania, lubię podróżować, po sezonie się nie nudzę, wciąż chcę się ruszać, więc gra 3x3 mogła tylko pomóc w utrzymaniu formy i poznaniu nowych zakątków świata. Fajne doświadczenie, a gra jest dużo twardsza. O specjalizacji na razie za wcześnie mówić, jestem zawodnikiem koszykówki pięcioosobowej i na tym się koncentruję. W przyszłości niczego nie wykluczam. Jakie są pana plany dalekosiężne? Czy myśli pan o kadrze, a może o wyjeździe za granicę? - Oczywiście w przyszłości chcę być w kadrze, jak mówiłem wcześniej w sprawie gry 3x3 - gra z orłem na piersi to najwyższy zaszczyt, reprezentacji się nie odmawia. O tym marzyłem, od kiedy zacząłem trenować koszykówkę, czyli jakieś 17 lat temu. Nie chcę się za bardzo rozwijać na ten temat, żyję tu i teraz i na tym się skupiam. Najbliższym celem jest jak najlepsza gra w kolejnym sezonie i dokonanie podobnego skoku jakościowego, jaki był moim udziałem w poprzednich rozgrywkach w barwach Arki Gdynia.