Magic jako jedyny zespół wygrał w pierwszej rundzie wszystkie cztery mecze i miał tydzień odpoczynku. Z kolei Hawks długo walczyli z Milwaukke Bucks i potrzebowali aż siedmiu spotkań, by awansować. W czterech występach przeciwko Charlotte Bobcats Gortat grał dużo - kłopoty z faulami miał bowiem główny środkowy Magic Dwight Howard. W drugiej rundzie zmierzycie się z Atlanta Hawks - trzecią drużyną Konferencji Wschodniej w sezonie zasadniczym. Marcin Gortat: Po obejrzeniu kilku spotkań stawiałem na Milwaukee Bucks. Liczyłem na nich, bo byliby dla nas łatwiejszym rywalem niż Hawks. Co prawda "Jastrzębie" to nie są tuzy na miarę Cleveland Cavaliers, czy Los Angeles Lakers, ale porażka z nimi może się zdarzyć. Jestem jednak przekonany, że będziemy potrafili ich wyeliminować. Jeśli drużyna Magic pokona Hawks, w finale zmierzy się z Boston Celtics lub Cleveland Cavaliers. Kto jest faworytem tej rywalizacji? - Stawiałbym na Boston. Cleveland, pomimo wielu wzmocnień, nadal grają taką samą koszykówkę jak w poprzednim sezonie. Wciąż LeBron James rzuca po 40 punktów w meczu. Dlatego jest duża szansa, że Boston ich zaskoczy. Mają nowych zawodników i nie zdziwię się jeśli Celtics wygrają. Jeśli z nimi zagramy w finale - będziemy mieli przewagę własnego parkietu. W pierwszej rundzie grał pan dużo, około 22 minut na mecz, ale indywidualne statystyki nie były najlepsze. Mimo tego amerykańska prasa komplementowała pana grę. Jak pan oceni swoje występy przeciwko Charlotte? - Moje statystyki w pierwszej rundzie nie były zachwycające ponieważ mam zupełnie inną rolę w drużynie niż Dwight Howard. Ważniejsze jest to, co robię w obronie i większość z tego nie jest liczona do statystyk. Potrafiłem pokryć lukę po Dwightcie i sprawić, że zespół nie tracił przewagi, a chwilami nawet ją powiększał. To się najbardziej liczy. Stąd pochwały kolegów i dziennikarzy. Czy spodziewał się pan tak gładkiej wygranej z Charlotte Bobcats? - Nie była taka gładka, jak mogłoby się wydawać. Liczyliśmy na szybką wygraną, ale kosztowało nas to dużo sił i energii. Wielu zawodników jest obitych, kontuzjowanych. Ja liczę, że w kolejnej rundzie zagram lepiej, ponieważ sam oceniam swoje występy jako średnie. Najgłośniej było o pana grze po meczu numer trzy, w którym w końcówce trafił pan decydujące rzuty wolne. - Staram się zawsze zachować zimną krew. Grałem dużo, ponieważ Dwight był nerwowy, miał sporo kłopotów z faulami. Jesteśmy innymi ludźmi, inaczej wychowanymi koszykarsko. W trzecim spotkaniu pokazałem, że można na mnie liczyć w trudnych chwilach. Czym różni się play off od występów w sezonie zasadniczym? - Jeżeli chodzi o taktykę - nie ma żadnych zmian. Mamy te same zagrywki, te same schematy. Są oczywiście lekkie korekty w niektórych zagraniach, ale to detale. Zmienia się natomiast intensywność gry - walczymy mocniej, bardziej zdecydowanie, liczy się każda piłka. Jak wykorzystaliście kilka dni przerwy (Magic skończyli rywalizację z Bobcats w poniedziałek, 26 kwietnia, a kolejnego rywala poznali tydzień później) między pierwszą a drugą rundą? - Dużo odpoczywaliśmy, regenerowaliśmy siły, by dobrze przygotować się do kolejnych spotkań. Nie tracimy czasu i wzmacniamy się kondycyjnie. Na żadne wyjazdy czy krótkie urlopy nie ma szansy. Cieszę się jednak, że były takie dni, kiedy mogłem na chwilę zapomnieć o koszykówce.