Gdynianki zmierzyły się z ekipą z Lyonu w poprzednim, niedokończonym sezonie Euroligi. Zdołały jednak rozegrać w grupie dwa mecze i katastrofy nie było. 5 grudnia podopieczne trenera Gundarsa Vetry triumfowały na wyjeździe 87-71, natomiast 20 lutego przegrały we własnej hali 82-92. W Stambule mistrzynie Polski zagrały fatalnie i nie miały nic do powiedzenia. Porażająca była zwłaszcza ich bezradność w strefie podkoszowej - z jednej strony dawały się bezkarnie ogrywać przez zawodniczki Asvel, z drugiej same nie potrafiły zdobyć punktów z najbliższej odległości. "Na pewno nie spodziewałem się tak wysokiej porażki. Wyjściowa piątka nie ustała tego meczu i po pierwszych nieudanych akcjach nie udało nam się złapać właściwego rytmu. Trzeba jednak podkreślić, że rywalki zagrały bardzo dobrze, a pod koszem i w półdystansie postawiły nam prawdziwy mur. Można było odnieść wrażenie, że jest ich więcej. W ten sposób zmusiły nas do rzutów zza trzy - oddaliśmy ich aż 34, trafiliśmy zaledwie siedem, a to nasz niechlubny rekord" - powiedział Witkowski. W gdyńskiej drużynie, poza Marissą Kastanek (zdobyła punktów 18 punktów trafiając siedem na 10 rzutów z gry), nie było zawodniczki, która wzięłaby na swoje barki odpowiedzialność za wynik. Poza reprezentantką Polski żadna z jej koleżanek nie przekroczyła granicy 10 "oczek".