Polska Agencja Prasowa: Poprawił pan już sportowe osiągnięcia taty, Jacka Łączyńskiego, czy stanie się to dopiero, gdy awansujecie na mistrzostwa świata? Kamil Łączyński: Jego trzeba zapytać. Prawda jest taka, że tata nie zdobył medalu mistrzostw Polski, więc już udało mi się go przebić. Ale nie rywalizujemy w ten sposób, nie licytujemy się w trakcie świątecznych spotkań, kto więcej osiągnął. Wiem, jakim koszykarzem był tata. Dużo z jego gry podglądałem, niektóre rzeczy mam podobne, niektóre zupełnie inne. Koszykówka się na tyle zmieniła, że nie możemy być takimi samymi graczami. Zawsze jednak chętnie słucham wskazówek taty, bo ma olbrzymią wiedzę o naszej dyscyplinie. PAP: W jakim momencie kariery, po niedawnej przerwie w grze spowodowanej kontuzją, dziś się pan znajduje? K.Ł.: Chciałbym, żeby najlepszy sezon był dopiero przede mną. Do tej pory szczytowy był ten poprzedni w Anwilu Włocławek - z mistrzostwem Polski i tytułem MVP finału. W tym roku bardzo się cieszę z indywidualnych osiągnięć w Lidze Mistrzów FIBA. Po rundzie zasadniczej zostałem najlepszym asystującym rozgrywek, chociaż zespołowo nie wyszło tak jak sobie zakładaliśmy. Dziś utrzymuję równą, stabilną formę. Nie ma jakichś super wyskoków, ale też spotkań bardzo słabych, których mógłbym się wstydzić. PAP: Można powiedzieć, że w tym sezonie jest pan polskim Johnem Stocktonem. Najlepiej podającym w Lidze Mistrzów, a wygrać taką klasyfikację ze średnią 7,8 w rozgrywkach europejskich to nie byle co. Także liderem zestawienia asyst w Energa Basket Lidze (7,5). Specjalnie nastawia się pan w trakcie gry na podawanie? K.Ł.: Dziękuję za takie porównanie. Moje asysty wynikają w pewnym stopniu z systemu gry, jaki prezentujemy w klubie. Trener wie, że jestem raczej osobą, która chce, jak mówią Amerykanie, "dokarmiać" innych, a nie patrzy na własne osiągnięcia, szczególnie punktowe. Z asystami bywa różnie, czasem są, czasem nie ma, co nie oznacza, że w danym meczu nie zrobiłem akcji, wyprowadzającej kolegę na czystą pozycję. Znam swoją rolę w zespole i jeżeli przyjdzie taki moment, że drużyna będzie potrzebowała, bym zdobywał punkty, to myślę, że stanę na wysokości zadania. Z przeszłości wiem, że potrafię to robić. W ubiegłorocznych play off/finałach miałem średnią ok. 11 pkt, co było moim rekordem życiowym. PAP: Na mecz reprezentacji Polski z Włochami w poprzednim okienku eliminacji mistrzostw świata wszedł pan do Ergo Areny o kulach, oglądał go jako widz. Jak się obserwuje rywalizację drużyny z perspektywy zawodnika niezdolnego do gry? K.Ł.: Nerwy są kilkukrotnie większe. Nie ma się żadnego, kompletnie żadnego, wpływu na to, jaki będzie wynik. Zdecydowanie wolę być w stroju meczowym i grać. Przeżywałem mocno tę sytuację, ale zagraliśmy w grudniu chyba najlepsze dwa spotkania w ostatnich latach. Nie ma co ukrywać, że w poprzednim okienku wszyscy gracze byli jeśli nie w życiowej, to w bardzo dobrej formie. Skuteczność, komunikacja w obronie - wszystko funkcjonowało na najwyższym poziomie. Zobaczymy, jak będzie teraz. Jeżeli będzie potrzeba, żebym wyszedł na boisko, nawet na jakiś krótki epizod, to dam z siebie maksimum. PAP: Jakie są nastroje w kadrze przed decydującymi meczami z Chorwacją i Holandią. K.Ł.: Wszyscy wiemy, jaka jest sytuacja. Tego się nie da ukryć. Cel jest na wyciągnięcie nawet już nie ręki, powiedzmy - nadgarstka. Balonik jest nadmuchany. Rozmawialiśmy między sobą z chłopakami, że przed rozpoczęciem drugiej serii spotkań eliminacyjnych w dniu otwartym dla prasy przyszło do Ergo Areny dwóch dziennikarzy, a teraz w hali na Kole było piętnastu. Czyli wszyscy tym żyją, wszyscy wiedzą, jak blisko osiągnięcia tego wspaniałego celu jesteśmy - awansu do mistrzostw świata. - Nastroje w ekipie są bojowe. Chcemy już w Chorwacji załatwić sprawę. Rywale mają inny skład niż ten, który wystąpił w Gdańsku. Wiemy jednak, że nie mają nic do stracenia. Tak czasami gra się łatwiej, bo głowa jest wolna od obciążeń - jak wygrają, to są bohaterami, jak przegrają, zawsze mogą powiedzieć, że nawet ich gwiazdy Polski nie pokonały. Zapowiadają się więc dwa trudne spotkania, ale zrobimy wszystko, żeby to święto, które PZKosz. przygotował dla kibiców w Ergo Arenie, nie było popsute przez naszą słabą grę i porażkę. Chcielibyśmy, żeby feta miała miejsce już przed rozpoczęciem ostatniego meczu, więc fajnie byłoby już w Varażdinie postawić kropkę nad i. Rozmawiał: Marek Cegliński