Obecnej drużynie "Biało-Czerwonych" - by zagrać w MŚ w Chinach (1 sierpnia - 15 września) - wystarczy wygrać jedno z dwóch spotkań: w piątek z Chorwacją na wyjeździe lub w poniedziałek z Holandią u siebie. - Specjalnie nie śledzę dziś poczynań polskiej reprezentacji, ale oczywiście życzę jej awansu. Oby się udało. Nie wypada, żeby tyle lat czekać - powiedział były rozgrywający Śląska Wrocław. Przed niemal 52 laty ekipa trenera Witolda Zagórskiego awansowała do mundialu jako brązowy medalista mistrzostw Europy w Moskwie w 1965 roku. Dwa lata wcześniej we Wrocławiu wywalczyła srebro, co do dziś jest największym sukcesem polskiej męskiej koszykówki. Piąta lokata w Montevideo to także historyczne osiągnięcie. Turniej w Urugwaju, z udziałem 12 najlepszych drużyn globu, trwał od 27 maja do 10 czerwca. Polacy dali się wyprzedzić tylko Związkowi Radzieckiemu, Jugosławii, Brazylii i USA. Pierwszą fazę turnieju rozgrywali w miejscowości Salto, 500 km od Montevideo. 28 maja pokonali Portoryko 76-64 (35-29), następnie ulegli zespołowi Brazylii 67-83 (37-48) i wygrali z Paragwajem 101-60 (57-26). Z drugiego miejsca w grupie C awansowali do fazy finałowej w stolicy Urugwaju.- Salto nie zapomnimy ze względu na ostatni mecz z Paragwajem. To była prawdziwa jatka, walka "na noże". Januszowi Wichowskiemu rywale rozcięli głowę, mnie - łuk brwiowy. Mimo tych kontuzji graliśmy do samego końca i wywalczyliśmy awans - wspominał lider zespołu Mieczysław Łopatka. Po przeprowadzce do Montevideo Polacy kolejno ponieśli porażki z ZSRR 61-86 (29-41), Jugosławią 78-82 (42-40) i Brazylią 85-90 (35-47), pokonali Argentynę 65-58 (27-33), przegrali z USA 61-91 (41-39) i wygrali z drużyną gospodarzy 72-62 (26-31). Niezwykle skutecznie grający środkowi Łopatka oraz Bogdan Likszo, którzy w stosowanym przez Zagórskiego systemie z "dwiema wieżami" równocześnie przebywali na boisku, okazali się najlepszymi strzelcami turnieju. Pierwszy zdobył 177 punktów w dziewięciu meczach, drugi uzyskał tylko o trzy mniej. Siłą polskiej drużyny była zespołowość i wola walki. Rozgrywający Frelkiewicz był jedną z ważniejszych jej postaci, trzecim strzelcem, po Łopatce i Likszo, a przed Wichowskim, Wiesławem Langiewiczem i Włodzimierzem Tramsem. To m.in. dzięki jego asystom kolega ze Śląska Wrocław został królem strzelców. - Nie bardzo pamiętam ten turniej, po tylu latach wszystko się pozacierało. Zmienialiśmy się na rozegraniu z Tramsem i Zbyszkiem Dregierem. Na boisku najlepiej współpracowało mi się z Łopatką. Wiadomo, że Wrocław trzymał się razem. Tak było i tak pozostało do dziś - zakończył Frelkiewicz, który w środę skończył 79 lat.