Jak się pan czuje po zakażeniu koronawirusem w klubie na początku listopada? W ostatnim meczu ligowym zdobył pan dla MoraBanc 12 pkt. Jest pan gotowy do gry w reprezentacji w eliminacjach mistrzostw Europy? Mecze z Rumunią i Izraelem w formie turnieju w Walencji już za kilka dni... Tomasz Gielo: Czuję się bardzo dobrze, wszystko w porządku. Jesteśmy badani w klubie co dwa dni. Przechodziłem zakażenie bezobjawowo, w przeciwieństwie do kilku kolegów z zespołu. Jestem do dyspozycji trenera Mike’a Taylora. Występ w reprezentacji był i jest dla mnie zawsze zaszczytem. A jak z formą po covidowej przerwie i przymusowej kwarantannie? Nawet osoby przechodzące chorobę bez objawów odczuwają czasami jej negatywne skutki. - U mnie nic takiego się nie zdarzyło. Oczywiście po blisko dwutygodniowej kwarantannie czuję, tzn. mój organizm, przerwę, choć ćwiczyłem w domu. Od ubiegłego poniedziałku trenowaliśmy już razem w klubie, więc liczę, że zaległości, a w zasadzie, nazwijmy to, "czucie piłki" nadrobię szybko i będę - jeśli tak zdecyduje trener Mike Taylor - gotowy do gry w Walencji. W pana drużynie zachorowała większość zawodników, choć przestrzegano protokołów sanitarnych... - Jesteśmy ze sobą codziennie, a kontakty są bardzo bliskie. Pierwszy zachorował trener, już bez niego wracaliśmy autokarem po ligowym meczu w Bilbao. Badania w kolejnych dniach wykazywały po trzy, cztery przypadki i tak prawie cały zespół przeszedł zakażenie. Po blisko trzech tygodniach przerwy czeka nas maraton meczów pucharowych i ligowych - w grudniu ma ich być 14. To jak w NBA. Czy zostaje pan w Andorze? Kontrakt podpisany w połowie października był - jak podał klub - miesięczną umową. - Tak naprawdę to była umowa dwumiesięczna. Po miesiącu była możliwość rozwiązania kontraktu, gdyby trafiła się inna, atrakcyjna oferta. Jestem jednak bardzo zadowolony z wyboru Andory. Zostałem dobrze przyjęty, fajny zespół, także klub jako organizacja i trener, który dużo rozmawia z zawodnikami. Ten pozytywny czynnik ludzki też jest bardzo istotny. Pracuję na rachunek własny i drużyny. Kontrakt obowiązuje mnie do połowy grudnia, a co będzie dalej? Czas pokaże. Teraz konkurencja będzie jednak większa w zespole, bo gdy podpisywał pan umowę kilku graczy było kontuzjowanych... Czuje pan presję i rywalizację? -To jest zawsze, w każdym zespole. Rzeczywiście dwóch koszykarzy MoraBanc doznało kontuzji, co spowodowało, że mogłem tu przyjść. Pracuję ciężko i chcę udowodnić, że poziom ligi ACB jest moim poziomem. Tym bardziej, że miniony sezon - pierwszy po powrocie po długiej rehabilitacji po kontuzji kolana - nie był w Iberostarze Teneryfa taki jak sobie wymarzyłem. Mam nadzieję, że limit pecha wyczerpałem. O kontuzji, o tym co było, nie myślę już wcale.