Igrzyska olimpijskie w 1992 roku fanom koszykówki kojarzą się przede wszystkim z występem amerykańskiego Dream Teamu, pierwszej drużyny złożonej niemal wyłącznie z gwiazd NBA, która prowadzona przez Michaela Jordana, Larry’ego Birda czy Magica Johnsona przejechała po rywalach niczym walec i zdobyła w Barcelonie złoty medal. Nic dziwnego, że wielu ekspertów mówi, że to najlepszy zespół w historii sportu. Jednak te igrzyska były historyczne nie tylko ze względu na występ koszykarzy z NBA. W 1992 roku po raz pierwszy po odzyskaniu niepodległości okazję do rywalizacji o olimpijskie medale dostali Litwini, którzy stanęli na najniższym stopniu podium. Ich droga do Barcelony mogłaby posłużyć za scenariusz na film. Obowiązkowo z ciężkim graniem zespołu "Grateful Dead". Wielcy już przed startem Deklarację niepodległości Litwa ogłosiła 11 marca 1990 roku. Dwa lata przed startem igrzysk w Barcelonie, gdzie koszykarska reprezentacja tego kraju miała po raz pierwszy w swojej historii samodzielnie wystąpić w olimpijskich zmaganiach. I choć Litwini mieli sporo problemów, w końcu ledwo co uwolnili się spod "opieki" Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, to jednak dla swoich koszykarzy gotowi byli zrobić wiele. Na Litwie koszykówka to absolutnie dyscyplina numer jeden, z która żadna inna nie może konkurować. Dla wielu kibiców niemal religia. Przed wybuchem II Wojny Światowej dwukrotnie zdobywali mistrzostwo Starego Kontynentu. Potem bardzo długo nie mieli na to szans. Żeby uzmysłowić sobie, jak wielką potęgą w koszykówce była maleńka Litwa, wystarczy powiedzieć, że w latach 80. Żalgiris Kowno, wielka duma swojego narodu, trzy razy z rzędu został mistrzem ZSRR, dystansując wszechpotężne CSKA Moskwa, czyli zespół który od 1969 roku aż do 1985 tylko raz nie zdobył tytułu, ulegając w 1975 Spartakowi Leningrad. Żalgiris, czyli po polsku Grunwald, trzykrotnie zdobywał mistrzowski tytuł i to grając samymi Litwinami, podczas gdy rządzone przez wojsko CSKA zabierało najlepszych młodych zawodników z całego ZSRR, gdzie przecież talentów nie brakowało. Ambitni Litwini woleli jednak stawiać na swoich, dzięki czemu na szerokie wody wypłynął chociażby Arvydas Sabonis. I poniekąd właśnie z tego powodu kilka lat później reprezentacja Litwy będzie doskonale zgrana, co pozwoli jej wejść na olimpijskie podium. Wielu Litwinów traktowało zresztą Żalgiris jako nieoficjalną reprezentację tego kraju. Walczącą, uzbrojoną w piłki do koszykówki. Czołgi na ulicach Ogłoszenie przez Litwę niepodległości było aktem jednostronnym. Związek Radziecki cały czas traktował ją jako część swojego terytorium. Rozpoczęła się blokada gospodarcza, a radzieckie wojska cały czas stacjonowały w tym kraju. Trudno było też liczyć na zdecydowaną reakcję Zachodu, który nie kwapił się z uznaniem niepodległości tego niewielkiego, bałtyckiego kraju, obawiając się upadku Michaiła Gorbaczowa, bez którego nie wyobrażano sobie normalnych relacji z ZSRR. Radziecki przywódca zdawał sobie jednak sprawę, że nie może okazać słabości i postanowił użyć siły. 13 stycznia 1991 roku radzieckie wojska rozpoczęły szturm na parlament i wieżę telewizyjną w Wilnie. Czołgi ruszyły na nieuzbrojony cywilów. Zginęło czternaście osób, ponad 700 zostało rannych. Efektem było uznanie Litwy przez... Islandię. USA i cała reszta krajów po drugiej stronie żelaznej kurtyny cały czas wstrzymywały się z reakcją. Dopiero pucz Giennadija Janajewa i oderwanie się kolejnych radzieckich republik sprawiło, że Litwini zostali uznani przez międzynarodową społeczność. W takich warunkach trudno było myśleć o wyjeździe na igrzyska olimpijskie. Czasu było bardzo niewiele, a taki wyjazd wymagał sporych funduszy, których na Litwie po prostu nie było. A jeśli się pojawiały, to i potrzeb, dużo ważniejszych niż sport, nie brakowało. Muzycy z garażu Mimo wszystko reprezentacja Litwy dysponowała sporym kapitałem w postaci zawodników, zaprawionych w bojach nie tylko na krajowym podwórku, ale i na międzynarodowej arenie, bo przecież Litwini stanowili trzon koszykarskiej reprezentacji ZSRR, złotych medalistów igrzysk w Seulu w 1988 roku. Pozostało tylko zdobyć pieniądze. I jechać do Hiszpanii. Jak opisuje w swojej książce "Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium" Zbigniew Rokita, wszystko zaczęło się od występującego już wtedy w NBA, w zespole Golden State Warriors Sarunasa Marciulonisa, który postanowił oddać reprezentacji część swoich zarobków i zorganizować akcję, aby zebrać brakująca resztę. Marciulonis jeździł po USA i starał się na spotkaniach z kibicami koszykówki opowiedzieć historię swojego kraju i zebrać pieniądze na olimpijski start. Po jeden z artykułów prasowych sięgnęli członkowie legendarnej rockowej grupy "Grateful Dead", umieszczonej przez prestiżowy "Rolling Stone" w pierwszej setce najlepszych zespołów wszech czasów. Muzycy zapraszają do siebie Marciulonisa, któremu pomagał Donny Nelson. Jak opisuje w swojej książce Rokita, Litwin początkowo nie mógł uwierzyć, że w garażu, w którym znalazł członków "Grateful Dead", naprawdę pracują jedni z najlepszych wykonawców na świecie. Pozory mogą jednak mylić, a zespół, którego członkowie okazali się wielkimi fanami koszykówki, przekazał mu czek na pięć tysięcy dolarów. I nie tylko. Koszulki, które przeszły do historii Choć kwota przekazana przez muzyków nie była szczególnie wielka, to Marciulonis wrócił od nich również z czymś jeszcze, co jak się okazało, pozwoliło jego drużynie narodowej wyjechać na igrzyska olimpijskie do Barcelony. Były to specjalnie zaprojektowane koszulki w litewskich barwach, na których kościotrup wykonywał wsad do kosza płonąca piłką. Muzycy przekazali koszykarzom prawa do sprzedaży tych koszulek, które stały się prawdziwym hitem. Dzięki temu udało się zebrać odpowiednią kwotę i wyjechać na upragnione igrzyska! Coś, co wydawało się niemal niemożliwe, stało się faktem dzięki rockowemu zespołowi, który po prostu lubił koszykówkę. I miał niesamowitą fantazję. Litwini w Barcelonie prezentowali się zgodnie z tym, czego oczekiwali od nich kibice. Grali znakomicie i dotarli do półfinału, gdzie czekali na nich zawodnicy wspomnianego na początku Dream Teamu. Mecz zakończył się wynikiem 127:76 dla USA i nie miał większej historii. Po latach zresztą sami zawodnicy z Litwy przyznawali, że już przed tym starciem wiedzieli, że nie są w stanie wygrać. Chodziło o to, by zostawić po sobie dobre wrażenie. Przed nimi jednak było jeszcze spotkanie o brązowy medal i to z nie byle kim, bo z reprezentacją Wspólnoty Niepodległych Państw, czyli w pewnym sensie spadkobierców Związku Radzieckiego, tak znienawidzonego na Litwie. To była prawdziwa wojna, zakończona wygraną Litwinów 82:78 i zdobyciem historycznego, brązowego medalu na igrzyskach. Ogień na parkiecie i w sercach Kiedy przyszło do ceremonii wręczenia medali, litewscy koszykarze po raz kolejny zaskoczyli wszystkich. Wyszli bowiem na parkiet nie w swoich narodowych barwach, ale w koszulkach... otrzymanych od muzyków z "Grateful Dead". W ten sposób chcieli podziękować im za to, że to właśnie dzięki nim znaleźli się w Barcelonie. Nie wszystkim się to podobało, organizatorzy krzywo patrzyli na takie zachowania, obawiając się prowokacji. Mimo wszystko reprezentacja Litwy, nazywana "Drużyną wolności", postanowiła okazać wdzięczność. Koszykarze pamiętali, jak długo ich kraj musiał czekać na uznanie ze strony państw zachodnich. Dlatego jeśli już ktoś im pomagał, nie zamierzali być dłużni. Litwini całe igrzyska grali tak, że na parkiecie nie brakowało ognia. Podczas ceremonii medalowej mieli go na koszulkach. A dzięki nim kibice mogli poczuć ten ogień w sercach. I choć występ litewskich graczy został nieco przyćmiony przez amerykański Dream Team, to na trwałe zapisał się w historii sportu. I kultury masowej. Nie każdy wie, że słynną koszulkę z kościotrupem wykonującym wsad ognistą piłką ma na sobie Phoebe Buffay z serialu "Przyjaciele", która w jednym z odcinków tej legendarnej serii, dzięki nowopoznanemu chłopakowi, uczy się grać w kosza. I robi to oczywiście w kultowej koszulce, przypominając szaloną historię Litwinów.