Śląsk w ubiegłym roku występował w ekstraklasie, ale problemy finansowe spowodowały, że nie przystąpił do rozgrywek i automatycznie trafił do drugiej ligi. We Wrocławiu Tomczyk, który wcześniej prowadził tylko grupy młodzieżowe, pracuje razem z innym byłym zawodnikiem Jackiem Krzykałą. - Formalnie jestem pierwszym trenerem, ale z Jackiem tworzymy duet - razem podejmujemy decyzje, konsultujemy się. Staram się być spokojny, bo taki mam charakter, ale wiadomo, że człowiek zachowuje się różnie, a praca z młodymi zawodnikami do spokojnych nie należy. Adrenalina i ciśnienie się podnosi. Myślę, że jestem mniej impulsywny niż Jacek. On to potrafi czasami krzyknąć. Nie wzoruję się na żadnym trenerze. Ta praca to nie tylko wiedza, ale charakter i osobowość. Każdy szkoleniowiec jest inny - powiedział Tomczyk, którego - ze względu na opanowanie i pewność rzutu w trudnych sytuacjach - nazywano w czasach kariery zawodniczej "zabójcą o twarzy dziecka". Trzykrotny mistrz Polski ze Śląskiem (1996, 2001, 2002), który 18 sezonów spędził na parkietach, a w reprezentacji seniorskiej grał 12 lat, nie zakładał, że zostanie trenerem. - Nie planowałem w czasie kariery zawodniczej, że będę szkoleniowcem. Po prostu tak wyszło, trochę przypadkowo. Po zakończeniu gry w 2008 r. myślałem o własnym biznesie, ale szybko uznałem, że powinien robić to, na czym się znam. A całe młodzieżowe i dorosłe życie poświęciłem koszykówce. Gdy zatem nadarzyła się okazja pracy z młodzieżą, to potraktowałem to jako wyzwanie. Dwa lata temu zrobiłem kurs trenerski w PZKosz. na licencję A i teraz mogę prowadzić także zespoły w ekstraklasie - nadmienił. Śląsk po wodzą Tomczyka i Krzykały walczy o awans do 1. ligi. - We Wrocławiu koszykówka pierwszoligowa, nie mówiąc o drugiej lidze, cieszy się skromnym zainteresowaniem. Jesteśmy realistami. Obecnie ważniejsza jest stabilizacja finansowa, a nie ekstraklasa, choć głód tej najlepszej koszykówki jest. Nie porywamy się z motyką na słońce - na razie celem jest awans do 1. ligi - podkreślił. 42-letni obecnie trener Śląska był uznawany za jednego z najbardziej utalentowanych koszykarzy na początku lat 90., wróżono mu karierę nie tylko w reprezentacji, ale i Europie, a nawet NBA. Plany pokrzyżowały kłopoty zdrowotne - poważne problemy z kolanami. Jego podopieczni wiedzą, jaką postacią w polskiej koszykówce był ich opiekun. - Czasami przychodzą na treningi i mówią: "trenerze, widzieliśmy na youtube mecz Śląska w Eurolidze i akcje w pana wykonaniu". Trochę im podpowiadam w sprawach boiskowych, ale też staram się doradzać, jak przychodzą z różnymi problemami, nie tylko sportowymi - dodał. Tomczyk, który koszykówkę zaczął trenować w wieku 12 lat, a jako 16-latek zadebiutował w zespole seniorskim Gwardii Wrocław w rozgrywkach ekstraklasy i został powołany na zgrupowanie seniorskiej reprezentacji, uważa, że obecnie młodzi koszykarze mają zupełnie inne szanse niż jego pokolenie. - Mamy inne realia. Nie lubię porównywać tego, co było z teraźniejszością. Na pewno jest inna perspektywa, można planować karierę, a za moich czasów o występach za granicą nie było praktycznie mowy. Teraz jak jesteś dobry, to ligi europejskie czy nawet NBA są w zasięgu możliwości, nie mówiąc o łączenie sportu z nauką - mamy szkoły sportowe, specjalne, profilowane klasy. Ja chodziłem do normalnej szkoły i jak wyjeżdżałem na mecze, to nauczycielka myślała, że wagaruję. Gdy pojechałem na pierwsze zgrupowanie kadry jako 16-latek i nie było mnie dwa tygodnie to po powrocie usłyszałem: "albo szkoła albo sport". Ale pamiętam, że zawodnicy starsi ode mnie o pokolenie, np. Jurek Bińkowski mówili: "Masz super kontrakt w dolarach, a ja za mistrzostwo Polski dostałem talon na małego fiata i spółdzielcze mieszkanie" - zauważył. Były zawodnik Śląska stara się, by jego podopieczni, w większości nastolatkowie czy 20-latkowie, mimo że grają w 2. lidze traktowali to profesjonalnie. - Jesteśmy zorganizowani jak profesjonalny klub. Trenujemy codziennie, są analizy, przedmeczowe odprawy wideo, analizy po spotkaniach. Chodzi o to, by przygotować chłopaków do realiów zawodowej koszykówki, gdy w przyszłości zapukają do innych klubów. Jako trener nie muszę tu być "człowiekiem orkiestrą": kierownikiem zespołu, kierowcą, lekarzem, jak to bywa w wielu klubach na tym poziomie rozgrywek. Odpowiadamy z Jackiem tylko za szkolenie. Zwracamy zawodnikom uwagę na profesjonalny tryb życia. Nie, nie chodzę jak jeden z trenerów Śląska po restauracjach i klubach wrocławskich, by sprawdzić, czy koszykarze nie bawią się w nocy. Gdyby coś przeskrobali, to i tak sygnały dostaniemy... Wrocław to koszykarskie miasto. Szkoda tylko, że hala na Mieszczańskiej, w której sam trenowałem, to obiekt z innej epoki. Myślę, że wymaga generalnego remontu - dodał. Tomczyk uważa, że nie ma co narzekać na poziom polskiej koszykówki i cofać się o ćwierć wieku, bo realia były zupełnie inne. - Poziom ligi nie jest taki zły, choć przyznam, że rzadko oglądam mecze PLK, częściej patrzę na NBA. Reprezentacja gra całkiem fajnie, choć nie wiem, co będzie na pozycji numer jeden, gdy karierę zakończy Łukasz Koszarek. Największy żal do władz mam o to, że nie mają żadnej strategii, by koszykówka wróciła do dużych miast: Krakowa, Warszawy czy Poznania. Naprawdę koszykówka cierpi na tym, nic nie ujmując mniejszym ośrodkom. Na Górnym Śląsku za moich czasów były trzy mocne zespoły, a teraz nie ma nic, bo Dąbrowa to nie Ślązacy. Pojedynki zespołów z Poznania czy Bytomia, przyciągały uwagę kibiców nie tylko z tych miast, ale całej Polski - podsumował.