Czy koszykarzom trenera Filipovskiego uda się wyrwać wrocławianom zwycięstwo na ich terenie? W tym sezonie wszystko jest możliwe. Śląsk i Turów to bardzo podobne zespoły. Oba prowadzą świetni słoweńscy szkoleniowcy, kładący nacisk przede wszystkim na grę defensywną. Oba nie zdobywają zbyt wielu punktów, ale też tracą ich najmniej w lidze. Oba mają wyrównane składy i nigdy nie wiadomo, kto akurat weźmie na siebie ciężar gry. Wszystko to zapowiadało zaciętą i emocjonującą rywalizację opartą na twardej i agresywnej obronie. Dlatego tym większe było zdziwienie, gdy w pierwszym meczu w Zgorzelcu Turów gładko pokonał Śląsk 74:51. Wrocławianie nie potrafili znaleźć sposobu na dobrze dysponowanych tego dnia gospodarzy. Nie pomógł nawet Dean Oliver - najlepszy zawodnik ASCO w playoffs. Amerykański rozgrywający był skutecznie odcinany od podań swych kolegów i nie tylko nie miał okazji do zdobywania punktów, ale też nie mógł pokierować grą zespołu. Tymczasem w drużynie Saso Filipovskiego świetny mecz rozegrał Thomas Kelati, trafiając aż czterokrotnie za trzy i zdobywając w sumie 19 punktów. Zawodnicy Śląska schodzili do szatni ze zwieszonymi głowami. Mało kto spodziewał się aż tak złej gry podopiecznych trenera Urlepa. Zastanawiano się, jak tak duża różnica punktowa w pierwszym spotkaniu wpłynie na dalszą rywalizację, choć koszykarze obu zespołów podkreślali, że przy stanie 1-0 wszystko jest jeszcze możliwe. W niedzielę okazało się, że dzień przerwy wpłynął na gości bardzo mobilizująco. Wrocławianie do meczu numer dwa wyszli skoncentrowani i gotowi do walki. Tej ostatniej z pewnością nie brakowało. Nareszcie kibice doczekali się widowiska, jakiego się spodziewali. Śląsk prowadził przez całe spotkanie, ale nie udało się mu uniknąć nerwowej końcówki. Turów był już o krok od zwycięstwa i doprowadzenia do stanu 2-0 w całej rywalizacji półfinałowej, gdy z czystej pozycji za trzy nie trafił Robert Witka. ASCO wygrało 57:55, a bohaterem ogłoszono Marcina Stefańskiego, który zdobył 17 punktów na stu procentowej skuteczności. Teraz rywalizacja przenosi się do Wrocławia. W sezonie zasadniczym "wrocławską twierdzę" udało się zdobyć jedynie zespołowi Prokomu Trefl Sopot, ale i on wygrał tu zaledwie jednym punktem. Śląsk prezentuje się u siebie znacznie lepiej niż podczas spotkań wyjazdowych, co zresztą jest charakterystyczne dla tak drużyn złożonych z tak młodych zawodników. We Wrocławiu wraz z powrotem trenera Urlepa na nowo pojawił się głód zwycięstwa i tą atmosferę czuć w hali "Orbita". Wydaje się, że faworytem tego spotkania będą gospodarze, ale trzeba pamiętać, że Turów to solidna drużyna z charakterem. Zbudowany za wielkie pieniądze klub ze Zgorzelca ma ambicje i wolę walki. W jego składzie znaleźli się klasowi zawodnicy, a prowadzi ich znakomity trener. Należy spodziewać się, że nie ułatwią Śląskowi zadania. Zwycięzca musi po prostu zagrać lepiej. W obu drużynach wyeliminowanie jakiegoś konkretnego zawodnika niewiele daje - od razu na jego miejsce pojawia się inny. Tak było w przypadku Deana Olivera i Marcina Stefańskiego w Śląsku, czy Kelatiego i Witki w Turowie. Duże znaczenie będzie miała dyspozycja dnia, bo utalentowanych koszykarzy w obu zespołach nie brak. Można przypuszczać, że czeka nas zacięte i emocjonujące spotkanie. Walka będzie toczyć się przede wszystkim w obronie, a co za tym idzie na parkiecie nie obędzie się bez nerwów. Kto wygra? Tego dowiemy się już w piątek. Pierwszy mecz we Wrocławiu zostanie rozegrany w hali ?Orbita? w piątek o godzinie 19:00. Kolejne spotkanie w niedzielę 29 kwietnia o godzinie 15:00, pokaże je telewizja TV4. Agnieszka Bartoszewicz