Maciej Słomiński, Interia: Ostatni czas jest dla pana zwariowany. Powrót z Eurobasketu, wyprowadzka z Zielonej Góry, przenosiny do Trójmiasta, gdzieś w międzyczasie trzeba było poznać zagrywki drużyny Trefla. Oglądałem pierwszy mecz sezonu w Toruniu i wydaje się, że system gry udało się poznać i aklimatyzacja przebiega poprawnie. Efektem wygrana z Twardymi Piernikami 81:79. Jarosław Zyskowski, koszykarz Trefla Sopot: - Spokojnie, w koszykówce nie funkcjonuje 100 zagrywek, a dużo mniej. Podczas Eurobasketu dostałem "play booka" i z niego się uczyłem. W mecz w Toruniu długo nie mogłem wejść, dobrze że w ostatniej kwarcie powpadało trochę rzutów i wygraliśmy mecz. W czasie tak udanego dla Polski Eurobasketu był pan w kontakcie z ludźmi z klubu? - Miałem kontakt ze sztabem, śledziłem co się dzieje z zespołem, obserwowałem ruchy transferowe. Nie miałem za dużo czasu, ale gdy było akurat wolne popołudnie oczywiście zerknąłem na sparingi rozgrywane przez Trefla. Byliście ostatnio z Aaronem Celem gośćmi programu "Dzień dobry TVN". Czy takie obowiązki pozakoszykarskie są przyjemne czy jednak wyskakiwanie z każdej lodówki jest już trochę męczące? - Grafik mamy ostatnio napięty, ale bez przesady, występ w programie zajął chwilę - łącznie na wizji byliśmy siedem minut. Zdajemy sobie sprawę, że wizerunek sportowca kreuje się nie tylko na placu gry. To było fajne doświadczenie, oby takich jak najwięcej, zwłaszcza że nie byłoby go, gdyby nie dobry wynik na mistrzostwach Europy. Michał Sokołowski był w Polsacie, trener Igor Milicić też gdzieś występował. Takie programy to obowiązek, ale bardzo przyjemny, ja nie narzekam. Od czasu do czasu oglądam program "Dzień dobry TVN", tak się szczęśliwie złożyło, że akurat trafiliśmy na moją ulubioną parę prowadzących. Pan jest za młody, ale ja pamiętam szaleństwo koszykarskie "Hej, hej tu NBA" itd. Czy jest szansa na powtórzenie tamtego czasu? - Ludzie głosują nogami. Sfera wirtualna jest fajna, ale gramy po to, żeby jak najwięcej ludzi przychodziło na nasze mecze, żeby hale były wypełnione, tak jak w hiszpańskiej lidze ACB gdzie grałem przez rok. Wiadomo, że tam jest łatwiej - to najlepsza liga na kontynencie, w dodatku Hiszpania zdobyła mistrzostwo Europy. Jeśli czwarte miejsce w Europie nie zwiększy popularności koszykówki będę bardzo zdziwiony. Wasze mecze oglądały miliony telewidzów. - Osiągnęliśmy znakomity wynik, zabrakło tylko wisienki na torcie w postaci medalu. Miałem nadzieję, że po ósmym miejscu na mistrzostwach świata zrobi się moda na kosza. Tak się nie stało, może teraz tak będzie i pójdzie to w dobrym kierunku? Cieszę się, że będzie w naszym kraju duża impreza za 3 lata - chodzi o Eurobasket, na tyle mam właśnie podpisany kontrakt z Treflem. Pamiętam doskonałego koszykarza Jarosława Zyskowskiego, czyli pan ojca. Czy pan miał szansę nie zostać koszykarzem? - Pamiętam, że tata zapisywał mnie też na inne dyscypliny, chciał sprawdzić czy może jednak coś innego mi się bardziej podoba. Chodziłem na judo, gimnastykę w podstawówce, potem na siatkówkę. Zawsze jednak ciągnęło mnie do kosza. Mam takie przebłyski z dzieciństwa, wypełniona Hala Ludowa we Wrocławiu, a mój ojciec na boisku, to musiało mieć wpływ. Nie było tak, że musiałem grać w kosza, nikt mnie nie zmuszał, bo przecież to mogło przynieść odwrotny efekt. Mówiliśmy o lidze ACB, pan w sezonie 2020/21 grał w klubie z Bilbao. Co zdecydowało o tym, że ta przygoda trwała tylko rok? - Długa i skomplikowana historia. Indywidualnie raczej się sprawdziłem, udowodniłem, że mogę grać na tym poziomie. Klub miał kiepski sezon, prawie wszystko przegrywaliśmy. Walczyliśmy zaciekle o utrzymanie, na koniec musieliśmy wygrać 3 z 4 ostatnich meczów i liczyć na potknięcie Estudiantes. Ostatecznie się to udało, co było prawie cudem. W dużym uproszczeniu, w Hiszpanii rynek działa tak, że jak drużynie idzie przedłużają kontrakty z automatu. W Bilbao mieliśmy beznadziejny sezon, a poprzedni był dobry, więc w ogóle nie było tematu, żebym został. Klub chciał coś zmienić. Byłem sfrustrowany sytuacją z Hiszpanii. Do pewnego momentu grałem sporo i miałem niezłe statystki, później mieliśmy plagę kontuzji, na miejsce dwóch zawodników zostało podpisanych dwóch nowych. Zrobiło się siedmiu obcokrajowców, a tylko sześciu mogło grać. Zdarzała się sytuacja, gdy nawet nie byłem w składzie. Powrót do Polski w myśl zasady: lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu. - W pewnym momencie dostałem od agenta sygnał, że pojawiła się oferta z Polski, z Zielonej Góry. Nie chciałem dłużej czekać, jeśli bym się uparł na ofertę zagraniczną pewnie bym ją dostał. Chciałem znowu poczuć fun z koszykówki i mieć realny wpływ na to co się dzieje na boisku. W międzyczasie urodziła się moja córka, są sprawy ważne i ważniejsze. Wróciliśmy do Polski, mam 3-letni kontrakt z Treflem Sopot. skupiam się na tym co jest tu i teraz. Pana średnia punktów na Eurobaskecie to niecałe 5 punktów. Mecz ze Słowenią to 14 punktów i ogromna sensacja - wyeliminowaliście mistrzów Europy! To pana najlepszy występ w karierze reprezentacyjnej? - Miewałem chyba lepsze punktowo spotkania, ale jeśli chodzi o ważność meczu to na pewno Słowenia jest na pierwszym miejscu. W kadrze był wyraźny podział ról, wiedzieliśmy kto jest liderem, kto trzyma piłkę, kto oddaje najwięcej rzutów. Trzeba było się z tym pogodzić i robić swoje. W mecz ze Słowenią udało mi się dobrze wejść, oddałem największą ilość rzutów w turnieju i kilka z nich wpadło do kosza. Wie pan co mówią o tym meczu? Że Słoweńcy was zlekceważyli i bawili się wcześniej do rana. - Ludzie lubią gadać i szukać usprawiedliwień. Bo kiedyś, w czasie igrzysk wyszły zdjęcia jak do rana świętowali, to teraz też tak miało być? Że musieli być zmęczeni po imprezie, tylko dlatego wygraliśmy? Nie podoba mi się takie deprecjonowanie naszego ogromnego sukcesu. Zagraliśmy niesamowicie, to na pewno jeden z najlepszych meczów reprezentacji w ostatnich latach. Rywal nie istniał w pierwszej połowie, potem nas doszli, ale ostatecznie to my byliśmy górą. Co się czuje, gdy naprzeciwko z piłką stoi gwiazda NBA jak Luka Doncić? We wcześniejszym meczu z Serbami, Nikola Jokić trochę was przećwiczył, czy starcie z nim pozwoliło wyciągnąć wnioski i pomogło zatrzymać Doncicia? - Graczy takiego kalibru jak Luka Doncić nie da się zatrzymać. Oni mogą mieć kiepski dzień, tylko to może im przeszkodzić. Michał Sokołowski bardzo dobrze bronił przeciw niemu, wysocy też pomagali na "pick and rollu", ale o naszej wygranej zdecydowało, że Doncić wielu rzutów nie trafił, widać było, że jest sfrustrowany, to nas dodatkowo napędzało. Staraliśmy się nasze wszystkie akcje ofensywne kierować na niego, on w ogóle nie bronił, zostawiając wszystkie siły na atak. Na 3-4 minuty przed końcem meczu lider Słoweńców "spadł" za 5 przewinień, wtedy uwierzyliśmy na serio, że ich mamy, było już łatwiej. Mówiliśmy o Zyskowskim-seniorze. Czy on albo któryś z trenerów próbował korygować pana bardzo nietypowy rzut do kosza? Filip Dylewicz mówił mi kiedyś, że technika nie ma znaczenia, to czy trafisz jest w głowie. - Oczywiście, to jest najistotniejsze. Możesz rzucać, za przeproszeniem "spod jaj", gdy trafiasz to nie ma znaczenia. Miałem z dwóch trenerów, którzy na początku kariery próbowali mi pokazać, jak się rzuca. Mam przez całą karierę około 40% skuteczności, po co zmieniać coś co działa? Mając taki rzut, nie trafię do kosza, gdy mam blisko siebie obrońcę, to mnie zmusiło do szlifowania innych elementów gry, zwłaszcza do penetracji. Paradoksalnie dzięki nietypowemu rzutowi, stałem się bardziej wszechstronny. Co pana przekonało najmocniej do przeprowadzki do Trefla Sopot? - Na pewno osoba trenera i projekt jak całość. W polskiej lidze nieczęsto zdarzają się kontrakty 3-letnie, tu dostałem taką możliwość. Mam już swoje lata, potrzebuję stabilizacji, dlatego nie zastanawiałem się długo. Wiedziałem, że klub będzie brał udział w rozgrywkach poza ligę polską. Nie było argumentów na nie. Znał pan trenera Żana Tabaka wcześniej. Przychodząc do Trefla Sopot wiedział z czym to się wiąże. - Wiedziałem, ale już trochę zapomniałem jak intensywne są u niego zajęcia (śmiech). Przypomniałem sobie szybko, koszykarska część treningu nie trwa dłużej niż 1,5 godziny, ale za to intensywność jest wysoka. Znam siebie i wiem, że jeśli mocno popracuję wtedy jestem bardziej przydatny na boisku i drużyna też bardziej skorzysta w meczu. Kogo widzi pan jako rywala Trefla Sopot w walce o ligowe zaszczyty? - Śląsk Wrocław, Legia Warszawa, Anwil Włocławek zawsze są groźne. Stal Ostrów też się włączy do walki. Nie będzie łatwo, ale skupiamy się na każdym meczu po kolei, każdy chcemy wygrać zobaczymy jakie to miejsce nam przyniesie. Rozmawiamy w hali 100-lecia Sopotu. Tutaj Trefl rozegra 10 czy 11 meczów sezonu zasadniczego. Zaledwie pozostałe 4 czy 5 w ogromnej ERGO Arenie. Czy ma to dla pana znaczenie, że rozegracie większość meczów na szkolnej hali? - Nie ma to dla mnie znaczenia, myślę że to nawet dobrze, że gramy na hali, w której trenujemy. Grałem tutaj kiedyś jeden mecz w lidze, wiem że ciężko się tu gra, zwłaszcza gościom. Hala powinna być naszym atutem. Jaki jest cel Trefla Sopot w tym sezonie? - Widzimy tu dookoła mistrzowskie flagi, był czas, że Trefl dominował w lidze. Celem długoterminowym jest nawiązanie do tych czasów. Ale spokojnie, nie od razu Kraków zbudowano. Jest tu całkowicie nowy zespół, kilkunastu nowych koszykarzy i nowy sztab. To nie jest tak, że trener rzuci piłkę i wszystko od razu zatrybi. Wierzę w ciężką pracę, że ona przyniesie efekty, wierzę w ten projekt i zespół. Ile czasu potrzeba, żeby ten zespół zaczął funkcjonować, jak należy? W Toruniu długo męczyliście się z niżej notowanym rywalem na inaugurację ligi. - Potrzeba cierpliwości, nic się nie dzieje od razu. Przed meczem w Toruniu ja byłem z drużyną dwa dni, Cameron Wells dzień dłużej. Trudno spodziewać się fajerwerków, ale czas działa na naszą korzyść. Z każdego treningu i meczu chcemy wyciągać coś dla siebie, by każdego dnia być coraz lepszym. Rozmawiał Maciej Słomiński, Interia