Sochan u progu najważniejszego sezonu w karierze. Przyszłość jedynego Polaka w NBA wisi na włosku
Stoimy u progu 80. sezonu najbardziej prestiżowej koszykarskiej ligi świata - NBA. To w niej możemy podziwiać najlepszych zawodników na planecie. Od 3 lat w tym gronie znajduje się też Jeremy Sochan, który dumnie reprezentuje nasz kraj za oceanem. Skrzydłowy San Antonio Spurs przystąpi niebawem do swojego 4 sezonu na parkietach NBA. Już dziś wiadomo, że będzie to najważniejszy rok w jego dotychczasowej karierze. Sytuacja, w jakiej znajduje się Sochan jest bowiem złożona i pełna niewiadomych.

Jeremy Sochan to ewenement na skalę całego kraju nad Wisłą. Już moment narodzin mógł zwiastować jego przyszłe losy, bowiem przyszedł on na świat na terenie Stanów Zjednoczonych, a konkretnie w Guymon (stan Oklahoma). Jego matką jest Aneta Sochan, zaś biologicznym ojcem Ryan Keyon Williams. Obydwoje byli mocno związani z koszykówką i to właśnie pasja do sportu połączyła rodziców przyszłego gwiazdora reprezentacji Polski.
Małżeństwo rodziców Jeremy'ego nie przetrwało próby czasu. Matka wyjechała do Wielkiej Brytanii i związała się z Wiktorem Lipeckim, który w późniejszych latach stał się menadżerem "JJ-a". Sochan przez lata rozwijał się pod okiem matki, która motywowała go do dalszej pracy. Ojciec koszykarza niestety nie mógł podziwiać sportowego rozwoju swojego syna. Zginął on w wypadku samochodowym w dniu 14. urodzin Jeremy'ego.
W 2021 roku Sochan podjął naukę w Uniwersytecie Baylora, dołączając do drużyny Baylor Bears. W akademickiej lidze NCAA polski koszykarz rozegrał 30 spotkań, notując solidne 9,2 punktu oraz 6,4 zbiórki na mecz. Po roku gry dla teksańskiego college przystąpił on do NBA Draftu 2022. Został wówczas wybrany z bardzo wysokim 9. pickiem przez jedną z ikonicznych drużyn amerykańskiej ligi koszykówki - San Antonio Spurs.
Sochan rozegrał 3 pełne sezony w NBA. Historia wzlotów i upadków Polaka
Już w debiutanckiej kampanii Sochan stał się bardzo ważnym elementem składu swojej nowej ekipy. Polak z marszu zyskał rolę zawodnika pierwszej piątki, co od czasu wejścia do ligi późniejszego członka galerii sław NBA Tima Duncana (1997 rok) nie udało się żadnemu pierwszoroczniakowi "Ostróg". Młody Polak miał też wiele szczęścia, ponieważ trafił do drużyny prowadzonej przez legendarnego Gregga Popovicha, która była jednak wówczas na etapie "poszukiwania nowej tożsamości".
Jeremy nie potrzebował wiele czasu, aby skraść serca fanów San Antonio Spurs. Zrobił to dzięki bardzo solidnej grze, a także licznym porównaniom do jednego z bardziej charakterystycznych zawodników w historii "Ostróg", Dennisa Rodmana. Podobnie jak "Robak" Sochan również wyróżniał się na parkiecie poprzez ekstrawaganckie kolory włosów, był niezwykle walecznym defensorem, a także przywdział koszulkę z numerem "10", z którym przed laty w San Antonio grał późniejszy kolega Michaela Jordana.
W swoim debiutanckim sezonie Sochan notował średnio 26 minut na parkiecie. W tym czasie zdobywał on: 11 punktów, 5,3 zbiórki oraz 2,5 asysty na mecz. W całym sezonie zasadniczym Jeremy rozegrał łącznie 56 spotkań z czego aż 53 w roli "startera". Jego najlepszym meczem było starcie przeciwko Orlando Magic z 14 marca 2023 roku, w którym to poprowadził swój zespół do zwycięstwa, notując imponujące 29 punktów (na skuteczności 57.9%) oraz 11 zbiórek.
Sochan dostał się do jednego ze składów podczas prestiżowego turnieju Rising Stars Challenge, rozgrywanego w ramach weekendu gwiazd NBA. Na koniec rozgrywek został także wybrany do II składu najlepszych debiutantów sezonu zasadniczego NBA. San Antonio Spurs byli jednak dalecy od ideału. Zespół zaliczył fatalny bilans 22 wygranych oraz 60 porażek, plasując się na ostatnim miejscu w konferencji zachodniej.
Wraz z nadejściem sezonu 2023-2024 oraz dołączeniem do składu mierzącego 221 cm wzrostu Victora Wembanyamy, Jeremy Sochan zyskał zupełnie nową rolę. Popovich postanowił testować młodego Polaka jako rozgrywającego. To o tyle istotne, że Sochan nigdy wcześniej nie grał na tej pozycji. Mimo to zgodził się realizować wolę trenera, stając się podstawowym playmakerem teksańskiej drużyny.
Efekty nie były jednak przełomowe. W 74 ligowych spotkaniach (73 w roli zawodnika pierwszego składu) Sochan zaliczał: 11,6 punktu, 6,4 zbiórki oraz 3,4 asysty, a to przy średnio niemal 30 minutach spędzanych na parkiecie. Liczba strat wygenerowanych przez Polaka wzrosła natomiast z 1,7 (sezon 2022-2023) do 1,9 (sezon 2023-2024) zgubionej piłki na mecz, co przy zmianie pozycji na rozgrywającego nie jest niczym dziwnym. Sam zainteresowany nie przepadał za swoją nową rolą, co często było wyczuwalne w jego wypowiedziach.
To pierwszy raz w życiu, kiedy gram na pozycji rozgrywającego. Robię to. Przechodzę taką transformację w NBA, co jest rzadkością. Nie widuje się wielu osób przechodzących z pozycji silnego skrzydłowego na rozgrywającego. Były momenty, kiedy myślałem: »Ej, nie chcę«. Myślałem: »Pie***yć to«. […]. Były momenty, kiedy brakowało mi pewności siebie
Ze względu na przeciętne występy w roli playmakera, jeszcze rok temu uwielbiany Sochan w dużej mierze obwiniany był przez kibiców o kolejny kiepski sezon Spurs, którzy z identycznym bilansem jak rok wcześniej (22 zwycięstw, 60 porażek) znów dalecy byli od fazy pucharowej NBA (14. miejsce w konferencji zachodniej).
Mimo negatywnych emocji warto jednak spojrzeć na garść plusów, które przyniosły Sochanowi rozgrywki z lat 2023-2024. Jeremy znacznie poprawił swój rzut za 3 punkty. Jego średnia skuteczność "zza łuku" wzrosła bowiem z 24,6% (2022-2023) do 30,8% (2023-2024). Dużo lepiej radził sobie też na linii rzutów wolnych, co w debiutanckim sezonie stanowiło dla niego dość spore wyzwanie. Dzięki zmianie techniki rzutu jego średnia skuteczność osobistych wzrosła z 69,8% (2022-2023) do 77,1% (2023-2024).
W kolejnym sezonie Sochan powrócił już na swoją nominalną pozycję. Od razu widać było, że Polak odzyskał pewność siebie, co zaowocowało między innymi świetnym występem już w 3 meczu sezonu, kiedy to przeciwko Houston Rockets Polak zdobył: 22 punkty, 9 zbiórek oraz 4 asysty. Szczęście nie trwało jednak długo.
Początkiem listopada Jeremy doznał złamania kości paliczka w lewym kciuku. Ten uraz wyłączył go z gry na niemal miesiąc. Po powrocie Polak wciąż notował solidne występy, lecz nie zawsze mógł liczyć na miejsce w wyjściowym składzie. Musiał on walczyć o zaufanie nowego szkoleniowca Mitcha Johnsona, który przejąć obowiązki sternika "Ostróg", kiedy to 75-letni Popovich doznał udaru.
Przyszedł rok 2025, który okazał się dla Sochana naprawdę pechowy. Już 2 stycznia doznał on kontuzji pleców, która pozbawiła go występów w kilku spotkaniach. Od tego czasu rola Jeremy'ego dość mocno zmalała. W lutym ani razu nie wybiegał na parkiet w wyjściowym składzie drużyny. Sytuacja zmieniła się dopiero w marcu, kiedy to Polak ponownie znalazł się w wyjściowej piątce swojego zespołu. Niestety daleko mu było do formy, jaką prezentował w początkowym etapie sezonu. Bardzo dobre mecze, takie jak ten przeciwko Philadelphii 76-ers (23 punkty i 9 zbiórek w 35 minut), przeplatał fatalnymi występami, jak chociażby starcie z Brooklyn Nets (2 punkty, 2 zbiórki i 3 asysty w 22 minuty). Na domiar złego nabawił się on kolejnego urazu, tym razem kontuzji łydki.
W konsekwencji powyższych czynników Jeremy Sochan zaliczył w sezonie 2024-2025 tylko 54 z 82 możliwych występy, z czego raptem w 23 meczach pełnił rolę "startera". Jego średnia minut na parkiecie spadła z niemal 30 (2023-2024) do około 25 (2024-2025). Mimo wyraźnej różnicy w tym aspekcie Sochan notował: 11,4 punkty, 6,5 zbiórek oraz 2,4 asysty na mecz. Na uwagę zasługuje także skuteczność jego rzutów z gry, która wzrosła z 43,8% (2023-2024) do 53,5% (2024-2025).
Sochan wciąż bez nowego kontraktu. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze
Już za kilkadziesiąt godzin rozpocznie się kolejny sezon NBA. Dla Sochana będzie on absolutnie przełomowy, bowiem jedyny Polak w NBA wchodzi właśnie w ostatni rok swojego debiutanckiego kontraktu. Na nową umowę z teksańską ekipą będzie on musiał mocno zapracować.
Czas na podpisanie kontraktu z zawodnikami wybranymi w pierwszej rundzie NBA draftu 2022 mija 20 października 2025 roku. San Antonio Spurs mają pewne powody, aby w tym momencie nie zaprzątać sobie głowy dojściem do porozumienia z Sochanem. W nie tak znowu odległej przyszłości włodarze "Ostróg" będą musieli podjąć bowiem kilka ważniejszych decyzji.
W pierwszej kolejności muszą pomyśleć o nowym kontrakcie dla Victora Wembanyamy, którego debiutancka umowa wygaśnie po zakończeniu sezonu 2026-2027. 21-letni francuski środkowy już teraz uznawany jest za jednego z najlepszych zawodników ligi, a wiele osób stawia go nawet w roli nowej twarzy NBA. Klub będzie musiał zaoferować mu ogromne pieniądze, które znacząco wpłyną na strukturę płac ekipy. Spekuluje się, że w przypadku różnych zmiennych, takich jak zdobycie nagrody MVP lub najlepszego defensora sezonu, nowy kontrakt Wembanyamy może opiewać na 271 do 326 mln dolarów za 5 lat gry.
Dużych pieniędzy będzie mógł się także domagać Stephon Castle, który jako zawodnik debiutujący na parkietach NBA notował imponujące liczby na poziomie: 14,7 punktu, 3,7 zbiórki oraz 4,1 asysty na mecz. To pozwoliło rozgrywającemu Spurs dość niespodziewanie zdobyć statuetkę najlepszego debiutanta sezonu zasadniczego NBA 2024-2025.
Dodatkowo konto drużyny już teraz obciążają inne olbrzymie kontrakty. 5-letnią umowę wartą ponad 260 mln dolarów podpisał nowy gwiazdor drużyny De'Aaron Fox, który dołączył do San Antonio w minionym sezonie. Były gracz Sacramento Kings ma stać się remedium na problemy teksańskiej drużyny na pozycji playmakera, a także "gwarantem" wywalczenia awansu do play-offów, w których San Antonio Spurs ostatni raz meldowali się w 2019 roku. Poważny kontrakt, opiewający na 105 mln za 4 lata gry otrzymał także 25-letni Devin Vassell, który pełni rolę podstawowego skrzydłowego ekipy.
W NBA panują jasno sprecyzowane zasady co do wysokości wypłat dla zawodników w danym sezonie. W obecnie rozpoczynających się rozgrywkach będzie to równo 154,647,000 dolarów. Nie jest to "sztywny" limit, co oznacza, że zespoły mogą go pod pewnymi warunkami przekroczyć, lecz w innych przypadkach będzie się to wiązało z dość poważnymi konsekwencjami.
Aby wyrównać poziom rywalizacji, liga wprowadza mechanizm "podatku od luksusu". Działa on w następujący sposób: każdy zespół, który przekroczy ustalony przez ligę próg podatkowy, będzie musiał odprowadzić podatek od każdego dolara wydanego na wynagrodzenia, który wychodzi ponad ustalony próg "podatku od luksusu". Pieniądze te są w później rozdzielane między drużyny, które nie wpadły we wspomniany próg podatkowy. W NBA istnieje kilka poziomów podatkowych:
- Zespół, który posiada od 1 do 4 999 999 dolarów ponad próg "podatku od luksusu", zapłaci dodatkowe 1,50 dolara podatku za każdego "nadprogramowego" dolara
- Zespół, który ma od 5 do 10 mln dolarów ponad próg podatkowy, zapłaci 1,75 dolara podatku za każdego "nadprogramowego" dolara
- Zespół, który ma od 10 do 15 mln dolarów ponad próg podatkowy, zapłaci 2 dolary podatku za każdego "nadprogramowego" dolara
Jak można więc zauważyć, kwota podatku wzrasta o 25 centów za każde 5 milionów dolarów ponad wyznaczony limit. Istnieją różne wyjątki, które w konkretnych okolicznościach umożliwiają drużynom przekroczenie ustalonych limitów, a także kary w przypadku "recydywy" w przekraczaniu progu podatkowego.
Na sezon 2025/2026 limit, którego przekroczenie obliguje drużynę do płacenia "podatku od luksusu" wynosi 187,895,000 dolarów. San Antonio Spurs od lat mają renomę jednego z najbardziej "gospodarnych" klubów NBA, dlatego z pewnością będą chcieli trzymać się z dala od możliwości wpadnięcia w strefę "podatku od luksusu". Ich struktura płac na nadchodzący sezon wynosi około 182.200.000 dolarów. To jeden z głównych czynników, który komplikuje natychmiastowe podpisanie nowej umowy z Jeremym Sochanem, bowiem wedle różnych doniesień ta może opiewać nawet na kwotę rzędy nawet i 100 mln dolarów za 5 lat gry.
"Prawo Wembanyamy". Przetrwają tylko ci, którzy się dostosują
Do momentu szokującej wymiany Luki Doncicia z ubiegłego sezonu mówiło się, że niektórzy zawodnicy NBA są nietykalni. Teraz narracja ta uległa diametralnej zmianie. Obecnie panuje przekonanie, że nikt, z wyjątkiem Victora Wembanyamy, nie jest już bezpieczny. To zdanie bardzo dużo mówi o tym, kim na przestrzeni ledwie 2 lat gry w NBA stał się młody Francuz.
Wedle najnowszych doniesień Wembanyama miał urosnąć podczas letniej przerwy do 226 cm. Historia NBA widziała już równych, a nawet i wyższych zawodników, którzy jednak nie byli stawiani w roli graczy, odmieniających oblicze amerykańskiej ligi koszykówki. Co więc sprawia, że wokół ledwie 21-letniego Wembanyamy panuje taka narracja?
Zazwyczaj gracze obdarzeni tak nieprzeciętnym wzrostem nie mogą pochwalić się zbyt dużą mobilnością oraz umiejętnościami motorycznymi, co sprawia, że ich gra pozbawiona jest odpowiedniej dynamiki. Wembanyama łączy w sobie natomiast wzrost potężnego podkoszowego oraz finezję, której nie powstydziłby się nie jeden rozgrywający. Francuz ma nie tylko szeroki wachlarz zagrań podkoszowych, ale też potrafi odnaleźć się w niemal każdej boiskowej sytuacji o czym dobitnie świadczą takie statystyki jak: 3,7 asysty oraz około 3 trafiane rzuty "zza łuku" na mecz w poprzednim sezonie.
W minione lato, które poprzedzone było pauzą spowodowaną zakrzepicą, Wembanyama trenował pod okiem jednego z najwybitniejszych podkoszowych w historii NBA - Hakeema Olajuwona. Efekty tej współpracy mogliśmy obserwować podczas przedsezonowych zmagań, w których Francuz kompletnie dominował próbujących go bronić rywali.
Nic dziwnego, że to właśnie on stanowi "punkt odniesienia" dla pozostałych zawodników San Antonio Spurs. Z pewnością Johnson, który został pełnoprawnym trenerem "Ostróg", będzie zaczynał budowę swojego składu od tych graczy, którzy najlepiej zgrywają się z francuskim podkoszowym. Dla Sochana oznacza to więc konieczność walki o względy nowego trenera, a zdecydowanie jest z kim walczyć.
W sezon 2025-2026 San Antonio wejdą z kilkoma silnymi skrzydłowymi. Oprócz Sochana w składzie znajdują się bowiem tacy gracze jak: Kelly Olynyk, Keldon Johnson, Julian Champagnie czy Harrison Barnes. Szczególnie ostatni z wymienionych panów będzie stanowił poważną konkurencję dla Polaka, a to ze względu na swoje bogate doświadczenie zdobyte podczas 13 lat gry na parkietach NBA. 33-letni skrzydłowy doskonale zna smak zwyciężania, bowiem w swoim dorobku posiada pierścień mistrzowski, który zdobył w 2015 roku. Jest on także mistrzem olimpijskim z 2016 roku. Przewiduje się, że to właśnie Barnes, notujący w poprzednim sezonie: 12,3 punktu, 3,8 zbiórki oraz 1,7 asysty na mecz, w nadchodzących rozgrywkach będzie pełnił rolę podstawowej "4" zespołu z Teksasu.
Dodatkowo tegoroczny NBA draft przyniósł nam "świeżą krew", z którą obecni zawodnicy San Antonio Spurs będą musieli się liczyć. Z 2. numerem zespół wybrał Dylana Harpera (obwodowy), który jest synem 5-krotnego mistrz NBA Rona Harpera. W tym zawodniku pokładane są spore nadzieje, choć on bezpośrednio nie będzie w stanie zagrozić Sochanowi, a to przez wzgląd na inną role na boisku.
San Antonio miało jednak także 14. pick w tegorocznym drafcie, który wykorzystali na wybór Cartera Bryanta. Z Jeremym Sochanem łączy tego gracza bardzo wiele. Panowie posiadają chociażby taki sam wzrost (203 cm), a także bardzo zbliżone warunki fizyczne. Przed dołączeniem do NBA 19-letni Bryant rozegrał 37 spotkań w barwach zespołu z uniwersytetu w Arizonie. W NCAA notował średnio: 6,5 punktu, 4,1 zbiórki oraz 1 asystę na mecz. To nieco niższe średnie niż te, które za czasów akademickich osiągał Sochan, lecz inna jest również liczba minut spędzonych na parkiecie. Polak miał ich bowiem nieco ponad 25 na mecz, podczas gdy jego nowy kolega spędzał na parkietach NCAA około 19 minut.
Obydwaj są również dużo bardziej skuteczni po defensywnej stronie parkietu. W zespole z Arizony Carter Bryant dał się poznać jako świetny obrońca, notujący około 0.9 przechwytu oraz 1 bloku na mecz. W przypadku Sochana było to natomiast 1.3 przechwytu oraz 0.7 bloku. Bryant dostał od San Antonio szansę pokazania się w przedsezonowych meczach drużyny. Nie zaprezentował się on nad wyraz wybitnie, lecz warte odnotowania są tutaj spotkania na poziomie 8 punktów, 6 zbiórek i 2 asyst w meczu z Miami Heat, czy 7 punktów, 4 zbiórek i 4 asyst w starciu z Indianą Pacers.
Kluczowy sezon Sochana. Możliwych kilka scenariuszy
Co to wszystko oznacza w praktyce? Istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Jeremy Sochan stanie się po tym sezonie zastrzeżonym wolnym agentem. Jest to typ umowy, który uprawnia gracza do rozmów z innymi klubami NBA podczas letniego off-season. San Antonio Spurs będą jednak posiadać prawo wyrównania ewentualnych ofert, które otrzyma Polak. Mogą również nie skorzystać z tej opcji, a wtedy Sochan dostanie wolną rękę w kwestii ewentualnej zmiany barw. Aby tego uniknąć Jeremy Sochan musi udowodnić, że "stać go" na grę w teksańskiej ekipie.
W tym sezonie oczekiwania względem "Ostróg" są bowiem bardzo wysokie. Po kilku miernych sezonach oraz konkretnej przebudowie zespołu przewiduje się bowiem, że Spurs nawiążą wreszcie walkę o play-offy. Niektórzy twierdzą nawet, że teksańska ekipa to przyszły "czarny koń" nadchodzącego sezonu NBA. San Antonio występuje w konferencji zachodniej, w której awans do fazy pucharowej jest znacznie cięższy, niż w przypadku konferencji wschodniej.
Aby móc mówić o regularnych występach w tego typu warunkach Jeremy Sochan musi przede wszystkim poprawić swoją grę w ofensywie. W obronie jest on graczem elitarnym, o czym świadczy fakt, że to właśnie młody Polak jest zazwyczaj wystawiany jako ten, który uprzykrza życie największemu gwiazdorowi przeciwników. W NBA w pierwszej kolejności patrzy się jednak na statystyki ofensywne, które w przypadku Sochana prezentują się następująco: w poprzednim sezonie Polak był dopiero 7. najlepiej punktującym graczem ekipy; oddawał on około 1,7 rzutu za 3 punkty na mecz, trafiając przy tym średnio 0,5 próby, co daje skuteczność na poziomie 30.8%; Polak ponownie miał problemy z celnością rzutów osobistych, a jego skuteczność na poziomie 69.6% uplasowała go dopiero na odległym 14. miejscu w składzie.
Dość niepokojącym czynnikiem w kształtowaniu się przyszłości Sochana jest jego zdrowie, które na przestrzeni minionego sezonu zaczęło budzić spore obawy. Poza wspomnianymi wcześniej kontuzjami, 22-latek nabawił się kolejnego urazu łydki, który nie pozwolił mu wystąpić w barwach "KoszKadry" podczas tegorocznego EuroBasketu. Już dziś wiadomo również, że Sochan nie wystąpi na starcie sezonu NBA, a to przez niespodziewany uraz nadgarstka. Zdrowie jest czynnikiem, który w warunkach niezwykle obciążającego sezonu NBA stanowi wartość nadrzędną i potrafi całkowicie przekreślić kariery młodych koszykarzy.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że przyszłość Sochana w NBA nie wydaje się przesadnie zagrożona. Jest on bowiem graczem, który potrafi poświęcić się dla drużyny, co zawsze podnosi wartość zawodnika w oczach trenera. Jego defensywne umiejętności to również ogromny plus. Sochan to także bardzo młody gracz, który wciąż ma przed sobą spore perspektywy rozwoju. Gdyby San Antonio Spurs nie zdecydowało się na podpisanie z nim nowej umowy, z pewnością znajdą się inne ekipy, które wykażą zainteresowanie sprowadzeniem do siebie koszykarza z kraju nad Wisłą. Mimo to Sochan powinien starać się o wywalczenie miejsca w rotacji teksańskiej ekipy, która z roku na rok poczynia coraz to większe postępy, stając się w oczach ekspertów pretendentem do walki o najwyższe cele. Walkę tę "Ostrogi" rozpoczną w nocy z 22 na 23 października, kiedy to o godzinie 3:30 zmierzą się z Dallas Mavericks.













